Jesteś tu: Tibia.pl / Forum

Wróć   Forum Tibia.pl > Pokaż profil

Notki

pgk pgk jest offline

Użytkownik forum

O mnie

  • O użytkowniku pgk
    Profesja
    Knight
    Świat
    Aurea
    Poziom
    23

Statystyki

Wszystkich postów
Informacje Ogólne
  • Ostatnia aktywność: 09-12-2009 22:05
  • Data dołączenia: 15-10-2009

Blog

Zobacz Blog pgkOstatnie wpisy
Ostatni Wpis

Napisano 23-11-2009 22:09 Komentarze 5
Napisane w Auto-telicznie
W tym tygodniu mała przerwa w przygodach Ivana. Postaram się za to odpowiedzieć na kilka pytań, które pojawiły się w komentarzach w przeciągu tego miesiąca. Pozwolę sobie nie reagować na sugestie co do znaczenia mojego nicku. Co do wypowiedzi Muszkieta: tak, słyszałem o tym przydatnym urządzeniu, jednak moją opowieść snuję z poziomu Tibijskich bohaterów. Gracz tutaj nie występuje, Tibia jest jakby jedynym istniejącym światem. Innymi jeszcze słowy, autor jest całkiem ukryty, występuje tylko narrator, zawieszony oczywiście ponad światem przedstawionym, nie mający jednak wiedzy o tak zwanym „realu”. Ivan nie „dednie” więc, kiedy ja będę musiał iść na obiad.
Ghernie: rozumiem o czym mówisz. Pomijając fakt, że coś takiego jak gwara średniowieczna nie istnieje, mógłbym jedynie zastosować stylizację na język staropolski. Rzecz to jednak trudna, poza tym, uznałem, że zaciemni ona narracją. Nie pokuszę się też o stylizacje na słynny język tibijski. Raz, że to też wymagało by dobrej jego znajomości, a dwa – on jest wytworem graczy. A graczy tu nie ma. Poza tym – chodzi o to, by w specyficzny sposób zbudować klimat świata. Wyobraźmy sobie, że Nas nie ma, nasze postacie nagle zostają same... Podobnie postąpiłem z nazewnictwem oraz spolszczeniem nazw. Wydaje mi się to dość trafne.
„Nie_słucham_ludzi” : nie, nie próbowałem działu „twórczość”. Blog po prostu mi się podoba.
Dziękuję wszystkim, którzy wyrazili pozytywne opinie o snutej przeze mnie opowieści w odcinkach. Mam nadzieję, że mnie nie zabraknie sił, a Was będzie przybywać. Do przeczytania za tydzień!

Napisano 17-11-2009 00:11 Komentarze 3
Już po tym jak Ivan odszedł z mieczem w stronę Depozytu, w mieszkaniu dwudziestym drugim atmosfera wyraźnie zgęstniała.
- Kim on był? - Zapytał mężczyzna.
- Klient, kupił Ognisty...
- Dlaczego sprzedajesz nie wiadomo komu?
- Kalwar, proszę cię... - Nita opadła na łóżko przykryte czerwoną kapą. - Miało być szybko, tak?
- Nie wiadomo kim jest! Mógłby znać tych ludzi...
- Człowieku! - Kobieta podniosła głos. - Akurat on odpowiedział na ogłoszenie. Po mieczu nie widać do kogo należał, tak? A już w tej chwili możesz się wszystkiego wyprzeć!
- Możemy! - Przerwał jej, podszedł do okna i gwałtownie je otworzył.
- Obojętnie. I tak nie byłbyś w stanie wywieźć tego wszystkiego z Thais.
- Nita. Musisz być ostrożna. Moi rycerze ukradli ten miecz dwa dni temu, wciąż mogą go szukać. Mówiąc szybko, miałem na myśli tydzień, dwa. Za jakiś czas, już wkrótce, zorganizujemy konwój i wszystkie rzeczy pojadą do Carlin. Tam, jest największe zapotrzebowanie.
- Po co chciałeś sprzedać ten miecz tak szybko? - Spytała, zdezorientowana.
- Potrzebuję pieniędzy. Nie wszystko da się ukraść, skupujemy różdżki...
- Ah... zachichotała. - Twoi rycerze nie poradzili by sobie z magiem, prawda? Nawet paladyni ich przerażają?
- Przestań! Mamy mało czasu, transport musi być jak największy. I nie rób więcej takich błędów.
- Błędów? Dobrze. - Zmieniła ton. - Po co przyjechałeś?
- Po pieniądze...
- Dziesięć tysięcy, w sumie – rzuciła mu mieszek na stół, wylądował obok monet od Ivana.
- No i... do ciebie...
- To już mnie odwiedziłeś. A teraz, na pewno się spieszysz, prawda? - Wstała i otworzyła drzwi.

Napisano 09-11-2009 20:30 Komentarze 0
Ivan obudził się około południa. Ruch w Depozycie wzmagał się, a co za tym szło – także i hałas. Dwa razy został kopnięty przez przechodzących, raz ktoś upuścił mu na głowę ciężki plecak. W końcu rozbudził się zupełnie, wstał, podszedł do swojej skrzynki i wyciągnął z niej kawałek mięsa. „Drugie śniadanie” - pomyślał chmurnie.
Co mógł robić? Dokąd się udać? Nie miał nic, tylko oszczędności i uzbrojenie. I czas. Dużo czasu. Dopóki nie zostanie obywatelem, musi się tułać.
Zszedł na parter depozytu, leniwie porozglądał się wokół i podszedł do tablicy ogłoszeń. Była gęsto pokryta małymi karteczkami, przyczepionymi za pomocą igieł, szpilek, małych ostrych kamyczków, a czasem różnobarwnych, kleistych substancji. Lustrował wzrokiem jedną po drugiej. Nic co aktualnie sprzedawano, nie było w obszarze jego zainteresowań. Albo nie leżało w możliwościach jego sakiewki.
Już odchodził, już prawie się obrócił, ale jego wzrok padł na fragment ściany pod tablicą. Ktoś przyczepił tam ogłoszenie o treści: „Sprzedam Ognisty miecz. Domy Zachodzącego Słońca, 22”. Oczywiście narażał się tym samym na zerwanie ogłoszenia przez porządkowych, bo te spoza tablicy były usuwane. Ale znaczyło to też, że ogłoszenie jest pilne. Ukradkiem zerwał kartkę, pobiegł po pieniądze i ruszył w miasto.
Dotarł tam po chwili. Znał dobrze ulice, zwłaszcza te główne. Portowa była właśnie taką. Domy Zachodzącego Słońca to mieszkania znajdujące się w dużej kamienicy. Oczywiście należały do króla, wynająć je mogli więc tylko mieszczanie, obywatele. Nikt nie mógł posiadać mieszkania na własność, lecz w zasadzie wyrzucenie z lokalu mogło nastąpić tylko w wyniku niepłacenia czynszu. Jak na sakiewki możnych, był on śmiesznie mały.
Istniały jeszcze dodatkowe przepisy. Każdy obywatel mógł w danym mieście posiadać tylko jeden dom. Na to szybko znaleziono radę – wynajmowano domy na obojętnie kogo. W efekcie dostanie mieszkania graniczyło z cudem.
Ivan ponownie przyjrzał się budynkowi. Był szarawy (jak wszystko w Thais) i monumentalny. Mieszkanie w nim było oczywiście nobilitacją, ale widział już ładniejsze miejsca. Wszedł do środka. Stróż od razu zlustrował go czujnym spojrzeniem.
- Hm?
- Z ogłoszenia, do kupna...
- Lokal? – Ochroniarz nie przestawał spacerować, z założonymi za plecami rękami.
- Dwadzieścia dwa.
- Drugie piętro. I nie kręć się tu za długo.
Ivan zlekceważył pogardliwy ton i wbiegł na górę. Odnalazł drzwi i zapukał. W ręce miął zerwane ogłoszenie.
- Tak? - Jego oczom ukazała się kobieta. Brunetka o kasztanowych włosach opadających na ramiona. Miała na sobie białą suknię, ozdobioną gustownymi koronkami.
- Ja w sprawie... miecza?
- Ognisty?
- Tak – odparł odrobinę ośmielony.
- Wejdź.
Wszedł więc i rozejrzał się w koło. Było to małe, ale bardzo dobrze i bogato urządzone mieszkanko. Łóżko stało pod oknem, przykryte czerwoną kapą, na biurku leżał zaczęty list, kwiaty pachniały, na stoliczku parowała herbata w delikatnej, cienkiej, porcelanowej filiżance. Luksus. Komfort. Wygoda.
A on na podłodze, w depozycie, między szczurami. Podjął, przerywając ciszę:
- Jestem Ivan Terpanow.
- Ach, wybacz – oderwała się, przerywając grzebanie w dużej skrzyni. Dygnęła nieznacznie i rzuciła wymuszony uśmiech. - Nita Rastal.
- A... ile?
- Cztery tysiące. Ale nic mniej – powiedziała wprost.
- Tak, dobrze – przytaknął Ivan i wyjął pieniądze.
Kobieta odnalazła miecz, był zawinięty w czyste płótno. Odsłoniła je i ich oczom ukazała się ognista klinga. Podczas walki, gdy wypowiedziało się zaklęcie, płonęła ona żywym ogniem. Popularny, ale dobry miecz.
Dał jej pieniądze. Otworzyła sakiewkę i zajrzała do środka. Wtedy rozległo się głośne pukanie. Gdy tylko Nita otworzyła drzwi, do środka wpadł mężczyzna. Był wysokim brunetem o czarnych włosach i oczach. Miał trzydniowy zarost na okrągłej twarzy. Porządna, lśniąca zbroja i miecz poszczękiwały za każdym jego ruchem.
- On?
- Kupował Ognistego.
- Dobra – i nowo przybyły rzucił Ivanowi takie spojrzenie, że od razu wiedział.
- Do widzenia pani – powiedział i wyszedł.
- Do widzenia – usłyszał w odpowiedzi.
Gdy zatrzasnęły się za nim drzwi, przystanął i jeszcze raz odsłonił płótno, by zobaczyć lśniąca klingę. Zza ściany słyszał przytłumione głosy. Męski bas grzmiał, cienki głosik Nity był wzburzony, a momentami jakby błagalny. Nie potrafił wyobrazić sobie jej proszącej o cokolwiek. W jej oczach była duma.
Zszedł na dół. Kiwnął stróżowi. Przed wejściem zobaczył dwa konie. Jednym był luzak, na drugim siedział młody rycerz. „Ochrona. Możni. Bardzo możni.” A potem wrócił do Depozytu.

Napisano 02-11-2009 23:13 Komentarze 0
Gdy Ivan wyszedł na powierzchnię przez główne drzwi Antycznej Świątyni, już prawie świtało. Walczył całą noc. Poszedł kawałek wzdłuż murów po czym wszedł do Thais przez bramę północną, której strzegł dobrze uzbrojony strażnik. Poszedł główną ulicą na południe, minął sklepy, skręcił w prawo, aż dotarł do Depozytu.
Było to ścisłe centrum miasta. Każdy, nie tylko obywatel, mógł tu przenocować, ogrzać się, zostawić pod ochroną swoje rzeczy. Benjamin, urzędnik królewski, pracownik Poczty Królewskiej, drzemał w fotelu za kontuarem. Trzypiętrowy budynek sprawiał wrażenie przytułku dla ubogich i bezdomnych, zwłaszcza rankiem, nim odwiedziły go służby sprzątające. Na podłodze, wyłożonej kamiennymi płytami leżały śmieci, puste butelki, złamane włócznie, dziurawe i brudne worki. Pod ścianami spali ludzie, zwinięci w kłębki, przykryci byle szmatami. Krążyły szczury. I smród, okropny smród brudnych, nieumytych ciał i biedy.
Ivan podszedł do swojej skrytki i otworzył skrzynię. Były tak zaczarowane, że otwierały się tylko przed swoim właścicielem. Wyjął z niej mocno solone i bardzo nieświeże udko kurczaka, które pochłonął przegryzając razowym chlebem. Ten skromny posiłek powoli przywracał mu siły. Do środka wsypał zawartość sakiewki, kilkadziesiąt złotych monet, znaleziony nóż i kilka innych drobiazgów. Różdżkę Rozkładu wziął do ręki i podszedł na środek sali głównej.
Gdyby nie śpiący pod ścianą ludzie, oparł by się o nią i pewnie też zasnął. A tak musiał stać, ledwie utrzymując się w pozycji pionowej. Nie wiedział, ile minęło czasu, nim podszedł do niego mężczyzna.
- Sprzedajesz? - Był w średnim wieku, raczej słabej budowy ciała, niski. Miał rozbiegane oczy szczura i krótką, rzadką brodę.
- Tak, cztery i pół tysiąca – odparł Ivan sennie.
- Eh, trzy i pół.
- Cztery, ale ani grosza mniej. Nie chce mi się targować, jestem śpiący i głodny – wyznał szczerze. - To dobra cena.
- Poczekaj – nieznajomy podszedł do jednej ze skrzynek, otworzył ją, wyjął pieniądze i wrócił.
Gdy dobili targu, Ivan schował utarg do swojej skrzyni.
- Matrek – mężczyzna wyciągnął rękę w stronę rycerza. Ten także przedstawił się i przywitał.
- Dziękuję...
- Może kufelek piwa? W knajpie, tu blisko...
- Dobrze – zgodził się szybko Ivan. Wyszli z Depozytu, rozglądając się nerwowo. W środku, nic im nie groziło, nikt nie mógł ich zabić. Byli chronieni Prawem Królewskim. Ale już za progiem byli zdani na siebie.
Przeszli przez główny trakt i weszli do Tawerny u Froda. O tej porze było tu pusto, tylko kilku maruderów wisiało niemiłosiernie zawianych nad pustymi prawie kuflami. Podeszli do baru, Frodo, właściciel, niski, grubawy barman wycierał czyste kufle. Często chodził boso, dudniąc stopami po drewnianej podłodze.
- Piwo, trochę mięsa, chleb, ser – wyrecytował zaspany Ivan.
- Piwo, duże – dołożył do zamówienia Matrek.
- Dwadzieścia – rzucił Frodo basem.
- Ja nie mam, kupiłem różdżkę... - zrobił głupią minę nowo poznany. Rycerz wyjął niechętnie pieniądze i położył na kontuarze.
Podeszli do stolika w samym kącie sali.
- Zaprosiłeś mnie na piwo, które musiałem ci kupić – rzucił z wyrzutem Ivan.
- Przepraszam, gonię w piętkę.
- Jasne. Jesteś Magiem?
- Nie, oczywiście że nie – zaoponował stanowczo i łyknął piwa. Jego rozbiegane oczy wciąż krążyły i lustrowały. - Jestem biednym bezdomnym. Zajmuję się handlem.
- Po co? - Ivan także łyknął piwa, ale z resztą czekał na jedzenie. Był tak głodny, że byłby w stanie upić się całkowicie.
- Widzisz, powiem ci, ale sza! Ani słowa. Ja skupuję przedmioty od takich jak ty, grotołazów – tu zawahał się na chwilę, po czym szybko dodał – ale dzielnych wojowników. Potem, raz w tygodniu odsprzedaję je w umówionym miejscu i czasie ludziom, którzy po nie przyjeżdżają. Dostaje prowizję.
- I? - Lakonicznie zachęcił Ivan.
- I tak dozbieram pieniądze, wykupie sobie obywatelstwo i zostanę mieszczaninem... - zamarł.
- Nie, nie powiem nikomu – uspokoił go. - Takich jak ty jest wielu.
Frodo przyszedł i na stole postawił talerz. Gruby kawałek krwistego mięsa, dwie pajdy pszennego chleba i kawałek żółtego sera wypełniały go w całości. Ivan zamyślił się na chwilę, jadł powoli. Z rozkazu króla handel był zakazany. Można było odsprzedawać tylko pojedyncze przedmioty, nie więcej, niż jeden dziennie. Oczywiście przepis ten był martwy, ale policja potrafiła namierzyć szajki, które zajmowały się handlem na masową skalę.
- Co oni z tym robią? - Zapytał po chwili rycerz.
- Wywożą. Do Ab'Dendriel, Kazordoon, ale przede wszystkim do Carlin. Tam sprzedają po wyższych cenach.
- I tylko tyle?
- Jasne – ciągnął Matrek – przede wszystkim na każdej rzeczy zarabiają do kilkuset złotych monet. Poza tym, myślę, że mają w tym swój interes... jakiś inny interes... A ty?
- A ja zbieram pieniądze na obywatelstwo mieczem. I ćwiczę. Potem wstąpię do jakiejś gildii – odparł hardo Ivan.
- Po co tyle trudu?
- Żebym nie musiał spać zawinięty w brudne szmaty w Depozycie lub Świątyni. Żebym mógł być obywatelem tego świata. Skoro nie ma innego wyjścia na godne życie, tak zrobię...
- Są inne..
- Ale nielegalne – uciął Terpanow. - A ja chce żyć spokojnie, jako możny.
- Od mieszczanina, do możnego, jeśli w ogóle uda ci się nim zostać, jeszcze długa droga. Ale powodzenia. - Matrek dokończył piwo i wstał. - A jakbyś miał coś rzadkiego, daj znać.
- Żegnaj – Ivan dokończył obiad i też wyszedł. Gildie, handel, wielki świat. Może kiedyś stanie przed nim otworem. Na razie wrócił do Depozytu, ze swojej skrzynki wyjął gruby koc, owinął się nim szczelnie i zaległ pod ścianą. Czuł, jak wiszący w pomieszczeniu smród oblepia jego ciało, wchodzi w nozdrza, wypełnia płuca. Ale był tak zmęczony, że zasnął.

Napisano 26-10-2009 21:18 Komentarze 2
Ivan Terpanow ocierał się plecami o twardą, śmierdzącą, śliską ścianę jaskini. Czuł wilgoć porastającego ją mchu. Nie zapalił pochodni, aby nie zostać zauważonym. Nie miał też zapasu sił na rzucenie rozjaśniającego czaru. Szkoda, miał on bowiem tę zaletę, że rozjaśniał mroki tylko temu, kto wypowiadał inkantację.
Zresztą i tak miał notoryczne wrażenie, że to coś, co zbliża się z naprzeciwka, zawsze zauważa go pierwsze. To uczucie nie opuściło go ani na chwilę, od samego początku. Przypomniał sobie jak zabijał swoje pierwsze potwory na wyspie Rookgaard. Jak walczył z innymi młodymi rycerzami, aby dopaść Trolla, z trudem go zabić, wyciągnąć z jego śmierdzących sakw parę monet. Potem kluczył ciasnymi jaskiniami, trzymając cały dobytek w plecaku. Bał się Orków, Jadowitych Pająków, i w ogóle wszystkiego.
Otrząsnął się z zamyślenia. Dotarł do rozwidlenia, w którym Orki przywiesiły do ścian łuczywa. Oczy z trudem przyzwyczajały się do światła. Przystanął, przykucnął i dłonią namacał mały kamyk, leżący na ziemi. Rzucił go przed siebie. Kawałek skały odbił się od ściany i opadł na dół. Echo odbiło pogłos kilka razy. Wystarczyło. Ork Wojownik wyszedł zza zakrętu i gdy zobaczył Ivana ruszył na niego zdecydowanie. Wyjął Szablę, kiepski, popularny, krótki miecz i namierzył się na rycerza.
Ten jednak nie sparował ciosu, tylko zawrócił i uciekał. Po kilku krokach przystanął i zamarł w oczekiwaniu. Znów otoczyły go wilgotne mroki jaskini. Ork nie zwolnił, nadal ciężko biegł w jego stronę, hałasując i chrząkając. W końcu stanął i głośno sapnął. Ale było już za późno. Ivan z furią uderzył mieczem w jego głowę. I to uderzenie przesądziło. Potężny hełm pękł na dwoje, a przeciwnik zatoczył się i omal nie upadł. W końcu uderzył, trafił jednak wprost w tarczę Terpanowa. Ten nie zwolnił ruchów ani na chwilę, ale poczuł igiełki bólu w zmęczonym ramieniu. Podbiegł do Orka, popchnął go, robiąc mocny wykrok. Jednocześnie wbił miecz w jego brzuch. Ostatnie cięcie zadał już leżącemu.
Jego Szablę upchnął w plecaku, dwanaście monet wsadził do sakiewki. Nie znalazł jedzenia. Niedożywienie w Thais było czymś nagminnym i powszechnym. Przeklął cicho i ruszył z powrotem w stronę rozświetlonego rozwidlenia. Powtórzył manewr wabiący z kamieniem, ale tym razem nikt nie nadszedł.
Postanowił uderzyć. Orków Szamanów należało zabić jak najszybciej, aby nie zdążyli zaatakować za pomocą magii. Zebrał siły i wbiegł do pieczary po prawej stronie od rozwidlenia.
Szaman stał w rogu. Na małym stołeczku leżała otwarta księga. Szeptał mantry, kołysząc się miarowo. Niestety, medytacje sprzyjały koncentracji. Odwrócił się, nim Ivan dobiegł. Krzyknął coś, czego rycerz nie zrozumiał, ale wnet poczuł – fala zimna rozlała się po całym jego ciele. Działanie było natychmiastowe. Każdy mięsień jego ciała uległ zamrożeniu. Nawet palce zaciskające się na uchwycie tarczy zgrabiały, zesztywniały. Nie poddał się jednak. Nigdy się nie poddawał, nigdy się nie bał, zwłaszcza w momentach, kiedy czuł, że strach podchodzi, skrada się, że jest tuż obok.
Dobiegł i uderzył, nim Szaman wyrzucił z siebie kolejny czar. Jego miecz trafił w kostur starca i złamał go wpół. Za drugim uderzeniem złamał mu rękę. Czuł, jak pękają stare, puste w środku kości.
Wtedy poczuł delikatne ukłucie w kostkę. W zasadzie błahostka, ot – komar. Ale gdy poczuł ciepło, rozchodzące się po nodze, wiedział już, że wąż zdołał go zatruć.
Węże były nieodłącznymi towarzyszami Szamanów. Potrafiły godzinami spać zwinięte u ich stóp, a potem nagle, nieoczekiwanie zaatakować przeciwnika. Pluły jadem, gryzły, owijały się wokół szyi. „Wytrzymam”, pomyślał rozpaczliwie i zadał ostatnie uderzenie. Oczy Szamana zwęziły się w szparki. Dopiero teraz tak naprawdę dostrzegł pomarszczony, zielony pysk, siwe włosy rzadkiej brody wyrastające z policzków. Żółte źrenice zalśniły, zabłyszczały i w końcu nagle zblakły. Poczuł wręcz, aż usłyszał, jak duch uchodzi z ciała. Wiedział, że zabił mądre stworzenie, które znało mocne czary. Nie lubił tego uczucia. Nie lubił zabijać Szamanów.
Przeszukał poły szerokiej szaty Orka. Dwie monety - mało. Dwie kukurydze – chociaż tyle, by odzyskać energię. I? Jest! Różdżka Rozkładu.
Wstał i obejrzał pomieszczenie. Podszedł do leżącej w rogu księgi i obejrzał ją. Pisana językiem Orków, nieprzydatna więc dla Magów, ani Druidów. Sam nie wiedział czemu, ale wsunął ją do plecaka. Na różdżkę nie byłoby już miejsca, musiał więc wyrzucić Szablę Orka Wojownika.
Poczuł, że przybywa mu energii. Wyszeptał „Exura!” Poczuł, jak jego zmęczony i obity organizm wraca do sił. Usiadł na ziemi i zabrał się za kukurydzę. Noga nie wyglądała najlepiej. Zaczynała puchnąć. Przymknął więc oczy i ocenił swoje siły. Jedyne co mógł zrobić, to rzucić kolejny czar. „Exana Pox!”. Pomogło. Noga przestała pulsować, jad wyparowywał z żył.
Nim zdążył pomyśleć, że siedzenie w pieczarze Szamanów jest niebezpieczne, usłyszał głosy. Najpierw nie był w stanie ich rozpoznać. Potem pomyślał, że obojętne – czy to Orki, czy to złodzieje i jaskiniowi mordercy - trzeba iść.
Znów nie miał siły, aby rzucić czar światła. Lekko jeszcze kuśtykając, przygnieciony ciężkim plecakiem, zanurzył się w mrok jaskini.
Ostatnie komentarze
Ale długi wpis. : O
Napisane 24-11-2009 12:33 przez GargoinX GargoinX jest offline
@up
Niee, bo teraz...
Napisane 24-11-2009 00:32 przez Vasudanin Vasudanin jest offline
A ten, nie łatwiej było...
Napisane 24-11-2009 00:22 przez Rybzor Rybzor jest offline
Cytuj:
Wyobraźmy sobie, że
...
Napisane 23-11-2009 22:25 przez Ghernie Ghernie jest offline
Tak szczerze Ci powiem,...
Napisane 23-11-2009 22:15 przez Wielkimanitu Wielkimanitu jest offline

Wszystkie czasy podano w strefie GMT +2. Teraz jest 22:47.


Powered by vBulletin 3