Temat: Autobiografie
Zobacz pojedynczy post
stary 06-02-2009, 23:10   #1
Res Khmer
Undead
 
Res Khmer's Avatar
 
Data dołączenia: 01 06 2006
Lokacja: Gdańsk
Wiek: 36

Posty: 181
Imię: Unn Recca
Profesja: Rookstayer
Świat: Elysia
Poziom: 41
Domyślny Autobiografie

Klimat Rookgaard'u to już przeszłość, a jedyne co o tym stanowi to my Rookstayerzy. Szczególnie cenne są Wasze wspomnienia, przemyślenia, którymi warto się podzielić.

Zapraszam do wykazania się odrobiną talentu literackiego wszystkich tych którzy mają coś do powiedzenia, przede wszystkim tych którzy z Rookgaard'em związali się na dobre i poświęcili się temu miejscu więcej aniżeli innemu tibijskiemu. Rozumiem, że wielu z Was obecnie pracuję, studiuję, ma żony, kochanki ale wystarczy odrobina czasu by odtworzyć to co nas spotkało w naszym rookstayerowaniu, by następnie zostało przelane w postaci posta. Mam nadzieję, że liczba autobiografii przerośnie moje najśmielsze oczekiwania.

Nie traktujcie tego tematu jako tematu do wyżalania się, bo w samym założeniu nie służy on do tego.


Regulamin tematu Autobiografie
§1. Zabrania się umieszczania w temacie postów, łamiących regulamin tibia.pl
§2. Każda zgłoszona autobiografia musi spełniać następujące kryteria:
a) na tekst autobiografii składać się musi minimum 200 słów,
b) opis musi zawierać zdjęcia, zgodne z tematem,
c) tekst powinien być napisany zgodnie z panującymi obecnie normami gramatycznymi i ortograficznymi.
§3. Autobiografia która nie spełni wymagań podanych w §2 zostanie zaraportowany jako post do usunięcia.
§4. Autor autobiografii wyraża zgodę na przetworzenie i następnie dodanie jej do zbiorczego postu, który znajduję się tu.
§5. Regulamin może ulec zmianie w każdej chwili bez podania przyczyny.

Spis autobiografii
(według kolejności dodania)

1. Res Khmer
Ukryty tekst:
Staram się przypomnieć moment, gdy po raz pierwszy odwiedziłem ten dziwny świat. Styczeń 2005 roku... ehh 4 lata, aż 4 lata, a ja dalej tu jestem. Początkowo wiązałem swą przyszłość z głównym kontynentem, ale jeżeli człowiek rodzi się Rookstayerem, to nie ma odwrotu. I tak w końcu zostałem na Rookgaardzie. Staram się przypomnieć kolejne postacie, kolejne wydarzenia, kolejnych znajomych, wiele się tu nie zmieniło, Rookgaard nadal pozostał takim jakim go zastałem. Tylko teraz nikomu już klimat tego miejsca jest niepotrzebny, liczy się tylko zdobywane doświadczenia, niestety doświadczenia zdobywanego podczas pobytu w kinie, w szkole, z dala od klawiatury. Bo po co siedzieć przy komputerze, skoro bezkarnie może to robić za nas program. Game Masterzy to teraz to już żadna świętość i tak nie zbanuje, bo alarm wybudzi nawet w nocy. Na szczęście nadchodzi ratunek który widzimy w postaci autobanowania.

Osobiście, często zastanawiała mnie kwestia słów „prawdziwy rookstayer”. Takich ludzi niegdyś było wielu, ale dorośli w prawdziwym życiu by bezpowrotnie opuścić Rookgaard. Kilku się ostało, ale ich głos nie liczy się tak jak kiedyś, bo jest tłumiony przez hordy wygłodniałych trolli. Najbardziej żałuję, że właśnie ja o sobie nie mogę powiedzieć, że byłem „prawdziwym rookstayerem", trapowałem, a także dopuściłem się najbardziej hańbiącej rzeczy, zakupiłem postać na allegro, czego do tej pory wielu wybaczyć mi nie może. Nie wiem czym się wtedy kierowałem, chyba niewielką ceną i chęcią poznania wszelkich tajemnic Rookgaard'u. Nawet trapowanie, które dyskwalifikuję każdego w walce o miano prawdziwego rookstayera miało klimat. W tej trudnej sztuce miałem swojego guru Karinę Karlovą, który mimo swojego jakże niskiego poziomu potrafił dokonywać cudów w blokowaniu kolejnych graczy. W trapowaniu nawet kasa się nie liczyła, bo w końcu wszystko rozrzuciłem przypadkowym graczom na rynku. 30 k w złocie od tak rozrzucone przez 25 levelowego rookstayera ku uciesze potężnej widowni zgromadzonej przed Akademią na Nebuli. Kończyłem wtedy po raz pierwszy i jak się okazało nie ostatni swoją przygodę z Tibią. Może i Ty tam byłeś?


Spotkanie z Apprentince Shengiem na Nebuli.

Po pewnym czasie wróciłem, by tym razem zagościć na Elysii, jako Rycerzyk Kamilek, tak dokładnie ten zakupiony za pewną kwotę na najbardziej znanym polskim portalu aukcyjnym. Zaproponowałem wtedy stworzenie gildii, która miałaby stać się konkurencją dla Rookgaard Circle. Tak powstała grupa Rookgaard Friends, ja byłem tylko pomysłodawcą, fundatorem została zaś Rookslayerka Moli. Czas upływał, po dwóch miesiącach objąłem stery w gildii i po upływie miesiąca wyszliśmy na prowadzeniu w nieoficjalnym wyścigu Rookgildi na Elysii. Niestety liczne nieporozumienia, zazdrość doprowadziły w końcu do upadku tej grupy jakoś na początku marca. Rozpad Rookgaard Friends doprowadził do powstania jeszcze tego samego dnia Royal Wings, gildii która miał zrzeszać tylko przyjaciół. Tak też się stało, nie wiem jednak do tej pory w jakich okoliczność Royal Wings przestało istnieć, bo w owym czasie "oficjalnie" nie żyłem.

W międzyczasie, pewnego dnia Darth Saldria, pokazał mi i Rookguardian de'Bove na Elysii, jakby na złość, że Spike Sword z wysepki może zniknąć na zawołanie. Dobrych kilka godzin wtedy rozważaliśmy co z tym począć, do głowy przyszedł głupi pomysł. Na efekty długo czekać nie trzeba było, gdyż już następnego dnia albo nawet owej nocy znalazła się ekipa znająca rozwiązanie i następnie gotowa wmówić wszystkim, że Sword of Fury został zdobyty. Udało się kilka dni wytrzymać. Niestety plan niedopracowany, wmawianie ludziom, że owca pozbawiła miecza, nieustalone wcześniej zgodne wersje wskazówek, wycieki informacji do postronnych osób to było jakieś nieporozumienie. Ale klimat, klimat tego wydarzenia był niesamowity. Do dziś nie zapomnę jak oferowano mi kasę za wyjawienie tajemnicy.


Dissaper of SoF

Niewątpliwie czas jaki spędziłem na Elysii, był najlepszym okresem w moim rookstayerowaniu. Poznałem tu wspaniałych ludzi, boję się wymieniać wszystkich bo nie przystoi bym kogokolwiek pominął. W owym czasie odwiedziłem mnóstwo innych światów, a w pamieć zapadli mi przede wszystkim Dru, Yallah i MvD. Podczas jednego z wypadów, jakie odbyłem z Yallah'em, złapał go freez w świątyni spleśniałego sera i niestety obudził się już koło Cipfrieda. Nie mogłem mu za wiele wtedy pomóc bo moja pierwszo-levelowa postać nie posiadała żadnej siły rażenia.

Potem głupota, śmierć... Nikt nie wątpił w słowa Dru, choć wielu nie dowierzało, i prowadziło prywatne śledztwo. Ja już nie pamiętam, ale działo się to w kwietniu 2007, na forum zapłonęło mnóstwo świeczek, wybaczcie to była głupota, ale to był bardzo dobry pomysł by skończyć, jak się okazało nie zawsze z tą grą. Wszystko to miało miejsce przed update'm który bezpowrotnie zmienił oblicze Tibi i Rookgaard'u. Przed uaktualnieniem które wprowadziło tak wiele złego, jak nigdy dotąd.

Teraz po kolejnym powrocie wróciłem na stare śmieci... Od kilku miesięcy, żyję sobie na Elysii, i to tam właśnie staram się doglądać interesów, porozmawiać ze swoim niegdyś zagorzałym przeciwnikiem, Darth Saldrią. Za cel powrotu obrałem sobie wbicie 50 levelu, chciałem zgromadzić tego dnia rzesze przyjaciół na screenie, by ostatecznie zakończyć swoją przygodę z expieniem na Rookgaardzie. Niestety brak sił, chęci sprawił, że zatrzymałem się 9 leveli przed osiągnięciem zamierzonego celu i już chyba nigdy tego nie dokonam.

Ostatnie osiągnięcie z połowy listopada 2008 roku.

Po wbiciu 41 levelu zająłem się szczególnie walką z botterami. Zabiłem wielu, dwóch udało mi się odesłać na 30 dniowy urlop a mimo to na rooku botterów wciąż nie brakuje.


2126 piórek w z zabitym ciele łowcy piórek.


Udane czterogodzinne polowanie na łowcę misich łapek.



2. Marcin24
(oryginalny post)

Ukryty tekst:
Początek 2005 roku rozpoczęty otwarciem małej kafejki internetowej niedaleko szkoły, już po kilku tygodniach byłem z kolegami stałymi bywalcami. Partyjki w CS'a, później w Half-Life'a zaczęły się nudzić, więc zaczęliśmy szukać w miarę prostej gry przez internet. W tej samej chwili nasz wzrok skierował się na niewysokiego chłopaka, który grał w dosyć dziwną grę. Oblegliśmy go jak muchy lampę w nocy i z uwagą oglądaliśmy jak mała kwadratowa postać biegała po ekranie. To było coś niesamowitego. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że to znacząca chwila w moim życiu...


W każdej grze, w jakie udało mi się zagrać, nie starałem się nigdy osiągnąć najwyższych progów. Przynajmniej nie w ogólnym założeniu. Zawsze chciałem mieć postać, z której mogę być zadowolony. Zbierałem zbędne rzeczy, inwestowałem w wygląd, nie w statystyki, spędzałem godziny nad dobraniem imienia, nazwy klanu czy zrobieniem crestów. Mimo, że i tak nikt na to nie zwracał uwagi, ja byłem zadowolony. Pewnie dlatego zamieszkałem na Rookgaardzie.


Czy byłem prawdziwym Rookgaardianem? Czy jestem w stanie nazwać się prawdziwym Rookgaardianem? A co określa prawdziwego Rookgaardiana? Zdania niewątpliwie są podzielone i każdy ma deko prawdy. "Ja byłem dobrym Rookstayerem, pomagałem w questach i dawałem ekwipunek słabszym graczom" - argument nie do podważenia.

Ale kto dzisiaj o takich Rookgaardianach pamięta? Czy zapisaliśmy się na stronach historii rookgaardzkiej swoimi czynami? Czy ktoś dzisiaj jest w stanie wspomnieć nasze imię?


Wiele dni straconych, wiele nocy nieprzespanych. Ale nie wspominam tego źle. Multum niezapomnianych chwil, radości i śmiechu. Ten niezapomniany klimat... Klimat...

Kto twierdzi, że Tibia straciła swój klimat jest w błędzie. Klimat tworzą ludzie, a póki ludzie grają to klimat dalej będzie. I nie zależy on od twórców i kolejnych update'ów, ale od nas samych i naszego podejścia. Zgrana paczka kumpli ze zwykłego wyjścia do Piekła Minotaurów jest w stanie zrobić niezapomnianą wyprawę.


Ludzie się zmieniają, stare pokolenia odchodzą, przychodzą nowe. A Rookgaard dalej taki sam, niezmienny przez lata, otwarty, a zarazem tajemniczy.




3. Ciufcia
(oryginalny post)

Ukryty tekst:
Eternia. Pamiętam to jak dziś. Rookstayer 8 poziom, którego całym dorobkiem była jedna moneta platinum coin. Ehh, cóż to były za piękne czasy, wolne od botów i wszelkiego rodzaju cheaterów. Niestety kariera tej postaci skończyła się bardzo szybko (jaki ja wtedy byłem głupi, że nie potrafiłem dostrzec piękna jakie może zaoferować mi ta cudowna wyspa - Rookgaard).

Przerwa od Rooka, czas na Maina, który w tamtych czasach mógł mi więcej zaoferować.

Powstanie Morgany. Razem z moim kuzynem zaczęliśmy grać na tym świecie. W planach mieliśmy nawet założyć rodzinkę. Stworzyłem postać i wtedy ją ujrzałem - Morgana Rook (dziś Star Rook) 32 poziom.To była moja mentorka, od tego momentu zaczęła się moja przygoda z Rookgaardem, która trwa aż do dziś.

13 listopada 2005 rok - data stworzenia Ciufcii, postaci, która na zawsze miała zmienić mój pogląd na Tibię. Piękne to były czasy. Nie miałem jeszcze wtedy w domu internetu, grało się w kafejkach, po kolegach, u kuzyna. Nikt z moich znajomych nie zdecydował się na grę Rookstayerem, śmiali się ze mnie. Ale co z tego skoro mi się to podobało, czułem, że to nie będzie kilkutygodniowa przygoda. I się zaczęło na dobre. Poznałem super osobę - Pikaczka. Wspólne hunty na Mino Hell, coś pięknego. Później wbijanie poziomu. Moim celem był 26 poziom, który gwarantował mi awans na drugie miejsce na Morganie. Wtedy czułem, że jestem kimś, a teraz? Teraz 26 poziom można wbić w parę dni ;-(.


Pan Klocek - moja inspiracja jeśli chodzi o fist fighting. To dzięki niemu zacząłem bawić się w te klocki . Udało mi się nawet dojść do 24 poziomu tej umiejętności. Byłem wtedy z siebie bardzo dumny.


Poznanie Darushu - najlepsza osoba jaka kiedykolwiek chodziła po świecie Tibii. Wspólne trapy na Mino Hell oraz Wasp Tower. Te czasy wspominam najlepiej. Okazało się później, że mieszka 10 km ode mnie. Poznałem go w realu - złoty człowiek.


40 poziom. Kupiłem pacca. Od razu zrobiony został hat addon. Cieszyłem się z niego jak głupi.Szybko wbite 2 poziomy i najgorsza chwila w historii tej postaci - hack. Wylądowałem w Venore jako Knight. Hacker na szczęście oszczędził moją kolekcję.






Retired, lekka załamka. Kolekcje oddałem kumplowi z klasy. 3 mlw oraz knife'a zamienił na backpack addon.

Powrót do gry, reszta kolekcji wraca do mnie. Wbiłem Ciufcią 29 poziom. 4% dzieliło mnie od wbicia 20 poziomu w walce dystansowej. 2 kicki na Minotaur Hell skutecznie zniechęciły mnie do osiągnięcia mojego celu. Ciufcia retired, to już postanowione.


Kilka miesięcy później. Nieodparta pokusa powrotu do Tibii (oczywiście na Rookgaard). Ale już nie na Morgane. Wracam na stare śmieci. Eternia - to jest to. Ale nie zależy mi już na levelu. Chodzę z torchami jak za starych dobrych czasów. Gram powoli, jak mam ochotę. Trenuje fist fighting, rozwalam trapy ze znajomym i pomagam newbie. Jest super, znów sie powoli wciągam...



4. Hakuoh
(oryginalny post)

Ukryty tekst:
Powstawanie

Był to 28 września 2005 roku o 06:23:57. Doskonale pamiętam ten dzień. Kiedy ojciec pracował nocną zmianę miałem okazję wtedy usiąść przez komputerem i dokonać to, co zaplanowałem dzień wcześniej - stworzyć postać o nicku "Nololob". Były to pierwsze minuty po Rookgaardzie, niestety nie na długo. Trzeba było iść do szkoły. To były wtedy klimaty. Przypominały się początki, kiedy to przy piosenkach Eminema biło się raty i jakimś cudem wbijało levele. Świat Calmera - bo z tym światem się zapoznałem i związałem. Moja klasa również była przywiązana do tego świata. Wbijając ósmy poziom spodobały mi się tutejsze warunki expienia, stało się moim wyzwaniem. Zamast zostać druidem pozostałem na tej wyspie jako rookstayer.

Początki

Wbijało się kolejne poziomy w niezauważalnym tempie. Na 13 poziomie poznałem osobę o nicku "Maniak Kot on Rook". Był bardzo miły, wiele ze sobą przegadaliśmy. Zdałem sobie sprawę, że mogę nie być sam na tym Rookgaardzie. I rzeczywiście - Zombo The Archer, 27 poziom. Ciągle po zalogowaniu stał w jednym miejscu, ciągle cichy. Nigdy nie miałem odwagi się odezwać, żeby nie wyjść na idiotę. Pojawiali się następni: Sermyn Fresh, Wrathful avenger (podobno znany jako Sum Wun), Carys, Rook Dandy oraz legenda tamtejszych czasów - Locke Rookgaard. Posiadał 45 poziom kiedy go pierwszy raz spotkałem. Pojawiło się wiele upadków np. minotaur hell poprzez przypadkowe zalogowaniu, kick na poison spiderach. Ach, ten stary wygląd liny, pojemników, ekwipunku. Jednak do dnia dzisiejszego nie mogę darować sobie używanie light hacka i zmienianie outfitów. Teraz jest mi wstyd pokazać te zdjęcia.

Pierwszy Premium Account

23 poziom - koledzy mnie namówili, bym zakupił PACCa. I zakupiłem na 180 dni. Kiedy otrzymałem 5 stycznia 2006 to było dla mnie coś niesamowitego. Większy dostęp i ciekawsza gra. Pierwsze, co trzeba było zrobić to Goblin Quest. I tu nie obyło się bez myślenia i zaliczyłem glebę. Była to w sumie niewielka stara - exp i studded legi. Pora było więc wypróbować wilki i trolle. To było najprzyjemniejsze expienie jakie można było mieć. Pusto, cicho. Kiedy przejrzałem każdy zakamarek postanowiłem napisać na forum tibia.pl poradnik o expieniu na Rookgaardzie. Wyszedł całkiem dobrze. Zakochałem się wtedy w stroju summonera. Był idealnie stworzony i odczuwałem wrażenie, jakby moja postać dobrze się w nim czuła. Potem kolejne expienie, kolejne poziomy wbite.


Eldryzif

Poziom 35. Stało się. Namelock za nick Nololob. To tak, jakby czas zatrzymał się w miejscu. Powód: nonsensical combination letter. A już zawieram znajomości z wieloma ludźmi, którzy tylko pod tym nickiem mnie kojarzą. Tak więc niestety trzeba było wszystko zaczynać pod nowym nickiem - Eldryzif.


Podobno nadchodził czas wielkich zmian graficznych. Znikają stare samuraje i summonery, pojawiają się nowe stroje, dodatki do strojów. Zostały dodane do Rookgaardu również 3, to powód, by zasłynąć na tym świecie. Zombo The Archer jako pierwszy (zresztą posiadając szerokie kontakty) zdobył kapelusz. Pozostał mu plecaczek, jednak nie szykował się na niego zbyt entuzjastycznie. Uznałem, że jeżeli i tak zakupuję PACCa to czemu nie zdobyć kapelusz? Polowałem na waspach pare dni z paroma ludźmi, między innymi drugim charem Locke Rookgaard. Udało się na 36 poziomie. Tak więc przeszło na plecaczek. 5 miesięcy zajęło na zebranie 100 skór, jednak nie udało mi się zdobyć je jako pierwszy. Mając około 60 Zombo The Archer zdobył je jako pierwszy przez przypadek, kiedy Rookish guardian został zmainowany. Posiadał on 56 skór, które wystarczały na plecak. Na szczęście ku mojemu zaskoczeniu nie obyło się bez wsparcia od wszystkich. Mimo, iż niewiele mnie znało i ja niewielu znałem dostarczali mi wszelkie wolne skóry. I w ten sposób na 39 poziomie zdobyłem 100 skór. Jako druga osoba na Calmerze. Mimo tego to był dla mnie najlepszy dzień w tej karierze. Z tego powodu nie pozostałem dłużny i pomagałem zdobyć skóry innym graczom. W sumie plecakiem, który zasponsorowałem otrzymało 6 osób. Pierwszą z nich była Sermyn Fresh. Od tego momentu staliśmy się wielką trójką Calmery.


Trzeci Rookstayer z 40stką

Całkiem przypadkowo. Wtedy uwielbiałem zespół Electric Light Orchestra i przy jednym z ich albumów wybrałem cel wbicia 55 poziomu. Tym samym prześcignięcia Locke Rookgaard, który wtedy w nieznanych mi okolicznościach zniknął z gry. Teoretycznie było to bardzo łatwe do wykonania. Nikt za mną, cisza przedemną. Miałem największą radość ze zdobycia 40 poziomu jako trzeci rookstayer. Niewielu mogło na tym świecie dokonać. Nie obyło się również bez pierwszego Shenga, który posiadał nożyk. Ten item dał mi wiele powodów do myślenia, czy pozostanę legendą tego serwera. Mijały miesiące, wbijało się kolejne poziomy. Byłem coraz bliżej Locke. Wszystkie addony zostały zdobyte na 49 poziomie. Nieoficjalnie się mówi jako pierwszy, który ma wszystko.


Dzień dzisiejszy

Nie trudno jest stwierdzić kiedy było lepiej. Szybsze expienie, addony. Coraz więcej osób zaczynało swoją przygodę na Rookgaardzie. Coraz ciaśniej i bz zabawy. 55 poziom - zdobyłem jeszcze większe uznanie. Wtedy zdobyłem wszystko. Jednak ciągle mi czegoś brakowało. Związałem się z Rookgaardem, więc nie przestawałem zdobywać kolejne poziomy i cele. Padały kolejne Shengi, kolejne PACCe wykupione. Wspominam też całkiem miło Gimerand Vicoruoul. Ta osoba starała się non stop wbijać poziomy, by stanąć na czele statystyk. Nie wyszło. 3 ban spowodował deleta. Również nieszczęśliwie skończyło się dla Lorda Psidoxa, delete za bota. Ruszył on wtedy całą Calmerę, każdy starał się go powstrzymać. To tak, jakby mnie chronili. To tak, jakby na drugą pozycję panowała klątwa, gdzie bot zawsze dostaje deleta bez znaczenia w jaki sposób.




Poziom rósł każdym miesiącem. Nic się nie działo do czasu 72 poziomu. Zafascynowałem się trapami Ameriova i porobiłem tam, gdzie można było, a nie sprawdzono. Trolle, raty i okolice orc hell. To było całkiem przyjemne przeżycie. Lecz przy ratach zdarzył się nieszczęśliwy wypadek. Podczas rozmowy na Skypie chciałem wypróbować 70 ratów, ale podczas robienia zdjęcia komputer dostał zamrożenia na pare sekund i nastąpił zgon. Straty oszacowano na kilkaset tysięcy expa. To niewiele, jednak nie było zapału do dalszego expienia.
Dzisiaj mam 73 poziom i sądzę, że narazie starczy. Vigo Rookstayer co jakiś czas wbije, jednak bez bota nie potrafi szybko, więc mam czas. Póki co ciesze się z Maina i mojego EK. W ten sposób tylko zabijam czas.








5. Fpitolony w sprawe
(oryginalny post)

Ukryty tekst:
03.01.2005 około 15:30 - początek. Tibia znalazła się na moim komputerze. Przeszedłem długą drogę zanim na stałe zacząłem grać na Rookgaardzie... Pierwszy świat - Titania, potem Danubia, dziesiątki postaci, żadna powyżej 23 poziomu i wszystkie na Mainie, ale postanowiłem założyć Rookstayera, tak, żeby był, na Antice. Kiedy miałem 11. poziom zobaczyłem go - Sunrise, 86 poziom, pamiętam tą, jakże śmieszną rozmowę z kolegą jak mu o tym powiedziałem – „Karciol mówił, że ma fire sworda i dostęp do mino guardów”, „No, na pewno, jakby inaczej nabił taki lvl?”. Za długo się nie napatrzyłem, po kilku sekundach zniknął, ale coś mnie wtedy ruszyło… Niestety, znajomi namawiali do gry na Mainie, zapomniałem o 86 lvlu po kilku dniach.

Prawie półtora roku póżniej, kolejne postacie tworzyłem, wychodziłęm na Main i tak to mijało. Lubiłem przechodzić Rookgaard – nabijać ósmy poziom, to mnie zastanowiło, przypomniałem sobie o tym niezwykłym, 86. poziomie, wtedy już zbliżał się do setki. Postanowiłem znowu spróbować sił na Rookgaardzie, miałem zapomniany 13. poziom na Ocerze – Rhy’horn on Rook . I nagle olśnienie! Ta wysepka ma to coś! Mimo, że to był brazylijski świat wystarczyła minimalna znajomość angielskiego, by miło spędzić czas, porozmawiać o niczym – było fajnie. Wtedy też zarejestrowałem się na forum . Powoli chodziłem i zwiedzałem cały Rookgaard… Niestety, pod wpływem chwili postanowiłem skończyć z Tibią (nie potrafię powiedzieć który to już raz ;P). Wyrzuciłem całą kolekcję, wyszedłem na Maina, usunąłem Tibię, wszystkie screeny i to miał być koniec, na szczęście tak mi się tylko wydawało.

Minęły 3 dni i ściągnąłem kolejny raz tę grę, chyba już po raz czwarty i oczywiście kolejna postać, tym razem „kluczowa” – Thrral of Nebula. Nebula, bo oczywiście na rookstat.com była na ostatnim miejscu ^^.


Było to gdzieś przed końcem wakacji 2006 no i zaczęło się… Nie byłem nigdy wielkim maniakiem i 3-4 godziny na dzień jak dla mnie dużo, wystarczyło, żeby poznać wielu ludzi, tych uczciwych i nie, tych z którymi lubiłem rozmawiać i tych z którymi nie, ale chyba pamiętam wszystkich, którzy umieli poprawnie i bez błędów złożyć zdanie ;P. Ile tych nicków było… Ci, którzy najbardziej zapadli mi w pamięć, których nie zapomnę: Res Khmer (przyp. postać nazywała się Res Bulba), Norkulek, Minu Magee, Master Sekal(póżniej Sekal Rookguardian), Krystek Buu, Rold Crius, Leeon the rookstayer, Zanzen Elma, Smok Pijany, Mysza the Rookmaster, Mordios i reszta, jak kogoś nie wymieniłem… to ma pecha .


Pierwsza gildia - Lords of Brightness, który to był lvl? 22 o ile pamiętam.


Wtedy chyba tylko ja aktywnie grałem razem z Majokiem(nie wiem czy to można nazwać graniem, ale szczegóły…), całe szczęście, że dostał bana, mogłem jako pierwszy wbić ukochany 40. poziom.


I oczywiście pierwszy Sheng, co za przeżycie… Nigdy nie zostałem przeteleportowany do świątyni nie licząc updejtów, więc to był stres…


Expiłem dalej, powiększałem kolekcje, zacząłem ćwiczyć fist, distance fighting, fishing… W międzyczasie powstawały kolejne gildie, walka z boterami, sharerami(a raczej bluzganie na nich… <Lol>), 50. poziom, 60. niestety już mi zabrali, ale jakoś już się tym nie przejąłem, czekałem 4 miesiące, żeby go wbić. Cóż mogę dodać… Oto biografia przeciętnego rookstayera ;P.






6. Ju(L)ek
(oryginalny post)

Ukryty tekst:
Dnia 23 września 2006 roku, kolega zaproponował mi grę, Tibię. Kompletnie nie wiedząc o co chodzi w tych pixelach grałem przy kumplu który założył mi konto i postać o nicku Tiger Won. Nie wiedziałem jak sie chodzi po drabinie, jak sie wkłada rzeczy do backpacka, jak sie kupuje itemy u npc. Kompletnie nic nie rozumialem. Expiąc na ratach po tygodniu wbiłem 8 lvl. Postanowiłem zostać druidem. Wyszedłem na mainland gdzie mnie porządnie przywitali. Od razu po wyjsciu zostałem ubity przez pk team. Wbiłem 10 lvl i pomyślałem, że druidem nie umiem grać i postanowiłem wrócić na Rooka. Kolega zaproponował zrobić chary którymi nie wychodzimy na maina. Mój miał nickname "Marion from Notthingham". Wbiłem nim 9 lvl. Jednak oni zrezygnowali z Rooka. Obecnie ten char jest moim dp. Postanowiłem zrobić karierę Rookstayerem (przeszłym Druidem). Postanowiłem, że wbije nim 20 lvl na Rooku i wyjde na mainland. Wbiłem 14 lvl i zrobiłem przerwę na pół roku. Po tym czasie z kolegami wróciliśmy, do Tibii, do Eternii. Dokonałem tego wbiłem 20 lvl postanowiłem nie wychodzić na maina. Poznałem kumpli m.in. Ferdynanda Kiepskiego of Eternie, tajemnice i uroki Rooka. Postanowiłem zostać na tej wysepce. Zacząłem się doskonalić w sztuce trapowania. Dowiedziałem się o wielu rzeczach na Rooku. Jednak postanowiłem zrobić ogromną kolekcje. Po roku mi się to znudziło i postanowiłem sprzedać kolekcje (btw. Sell Chicken Feathers, Honeycombs, Wolf Paws, Bear Paws). Zaczęło się polowanie za kasą






Expiłem nie za szybko. Przez 2 lata wbiłem ledwo 41 lvl. Jednak dokonałem tego co chciałem i postać jest obecnie w stanie wypoczynku. Zlikwidowałem kilku botterów, wbiłem 40 lvl, zdobyłem 500 k kasy i moje czasy już minęły. Server został przepełniony przez noobów którym jak pomożesz to chcą więcej i nawet nie usłyszysz magicznego słowa "dziękuję", a tylko narzekają. No niestety, "Ludzie" - nigdy ich nikt nie zrozumie. Wiecznie im coś przeszkadza a jak dostaną to czego pragną to tylko narzekają.



7. Yallah
(oryginalny post)
Ukryty tekst:
Pierwszą postać założyłem chyba w 2004 roku na Danubii, nick mimo tego, że był z suggestów to pamiętam do dziś - Syra Sterros :-) Póżniej były jakieś postacie szmatki do 20lvlu. W końcu stworzyłem Yallaha.

W przeciwieństwie do innych od początku wiedziałem, że chcę zostać na Rookgaardzie. Czas mijał lajtowo, trochę poexpiłem, trochę poskillowałem, ale większość mojego czasu spędzałem na rozmowach i poznawaniu ludzi. To właśnie oni trzymali mnie przy grze. Do dziś pamiętam pierwsze spotkanie z Phoenix Sethem, posiadaczem dla mnie wtedy, niewyobrażalnego lvlu na Rooku - 14 To z Danubii posiadam najmilsze wspomnienia z mojej gry. To tu poznałem wspaniałych ludzi jak - Lilth, Rooknumia, Warrior Geysha, Siliena Allar, Gold Raven czy Luke. Wiedziałem, że zawsze mogę na nich liczyć, nie tylko w sprawach Tibii, ale choćby zwykłej rozmowy. Byli to moi "motywatorzy" :-)


W czasie gry na Danubii postanowiłem zacząć odwiedzać inne światy. Wpadałem to tu, to tam poznając różnych krejzoli jak: Sirblaze, Scobel, Aqua pal, Rysio Rzeźniczak, Res Khmer i wiele innych, z którymi naprawdę lubiłem spędzać czas.


Pewnego dnia niestety przy wspólnej zabawie z Resem na goblinach obudziłem się w świątyni :-) Straciłem co nie co z doświadczenia, spadł mój wymaniaczony fishing (85 skill, w tamtym okresie 1 miejsce na Rookgaardzie z wszystkich światów - a co pochwalę się heh) oraz kilka również nie małych skilli. Postanowiłem odpocząć trochę od Yallaha, a że wchodziły akurat nowe światy to założyłem postać na Neranie. Tak narodził się Yst :-)


Postać którą osiągnąłem znacznie więcej, jednak mało kto ją zna :-) Na Neranie grało się naprawdę bardzo przyjemnie. Tworząc świeżą postać mogłem na nowo poczuć jak to jest zaczynać od zera. Co prawda brakowało mi starych znajomych, ale z drugiej strony można było poznać nowych. Yst rósł w siłę, prowadzona przez niego gildia (Shtams) również, ogólnie było zajebiście.


Jednak wciąż nie mogłem zapomnieć o swojej starej postaci. Czasami wracając do znajomych na Danubię podexpiłem coś, połowiłem rybki i w końcu postanowiłem, że odrobię straty po śmierci. Zabrałem się od lvla.


Później przyszedł czas na fishing.


W między czasie rozdawałem znajomym moją kolekcje. Trochę tego było jak na tamte czasy, więc na pewno uszczęśliwiłem kilku kolegów :-)
Czas mi mijał bardzo miło do czasu hacka :-) Wadliwe UOSU wyniosło mi wszystkie postacie na Maina. Trochę żal mi było tego wszystkiego, ale cóż - życie :-)

Po hacku praktycznie zaprzestałem grać w Tibię, jeśli nie liczyć kilku postaci pożyczanych od kolegów, ale grą tego nazwać za bardzo nie można :-)

Jeszcze oczywiście walnę refleksje na temat dzisiejszej Tibii. Jest do dupy. Zero klimatu, jedno wielkie gówno, milion no liferów :-)




8. Shantirell
(oryginalny post)
Ukryty tekst:



Szczerze mówiąc nie zabardzo na początku kwapiłem się do napisania własnej biografii. Głównie dla tego, że moja kariera Rookstayera jak i ogólnie gracza rozpoczeła się dopiero niedawno, a wszystkie dotychczas umieszczone w tym temacie prace są graczy z wieloletnim stażem. Po prostu byłbym w pewnym sensie zawstydzony. Co jednak skusiło mnie do napisania tego tekstu? Odpowiedź jest bardzo prosta, a znajduje się w poprzedzającym mój poście i słowach w nim zawartych: "napisałem to dla ludzi, którzy mnie znają". Postanowiłem więc się "zrewanżować", czego efektem jest to co właśnie czytacie. Zapraszam więc do lektury.

Rok 2006, może 2005, szósta klasa podstawówki. Oczywiście brak jakiegokolwiek internetu. O Tibii dowiedziałem się zapewne na przerwie między lekcjami. Podczas gdy "pierwszaki" ganiały się po całej szkole, my, elita, udawaliśmy poważnych. Oczywiście rozmawiając o grach czy innych tego typu tematach. Rozmowa skierowała się właśnie na ostatni tytuł, w którego graliśmy. I wtedy pierwszy raz usłyszałem o Tibii. Jak wiadomo, lepiej wszystko zobaczyć samemu, tak więc, po bliżej nieokreślonym czasie wysłuchiwania wciąż tego samego, jaki ten piszczel jest fajny, postanowiliśmy sami się o tym przekonać. Ze sporą już wiedzą, np. o Orshabaalu czy behemotach, poszedliśmy do kolegi. I cóż zastaliśmy? "Piękną" grafikę 2d i pare wesołkowatych pixeli łażących po ekranie. Wpierw co się okazało to niezbyt przyjemna sytuacja zrookowania postaci naszego znajomego. Oczywiście wszyscy odrazu stwierdzili, że ta gra jest do *** i nie zamierzają dalej jej oglądać, o graniu nie wspominając. Gra miała jeszcze wtedy klimat. Niestety, nie za bardzo mnie wtedy pociągała. Innymi słowy, słuch o niej zaginął.

Rok później (2007), już w gimnazjum, wreszcie stałem się dumnym posiadaczem osiedlowego internetu z prędkością 756 kB/s, który oczywiście nie chciał działać przez okropnie długi okres: całych dwóch dni. O Tibii wtedy już zupełnie nie pamiętałem. Aż, nie wiem w jakich okolicznościach, dostałem "olśnienia" i przypomniało mi się o pixelkowatej grze. A, że, nie miałem wówczas ochoty na nic innego postanowiłem zagrać. Pierwszym światem była chyba Amera i postać maga, który po paru dedach mi się znudził i założyłem nową postać. Wykonując carlin sword quest natknąłem się (a raczej natkneliśmy się, bowiem samotna wyprawa do minotaur hell na takim poziomie była jeszcze wtedy po prostu głupotą) na gracza z niewiarygodnie wysokim poziomem - ok. 30. Bardzo się nim zaciekawiłem. I nie pamiętaj już jak, sam zacząłem grać Rookgaardzie...

Pare poziomów zdobytych na Amerze i w końcu przeniosłem się na Harmonie. Oczywiście, nie pamiętam czemu. ^^

To były jeszcze moje "noobowe" czasy. Trapy, blokowanie respa etc. Na tych bezsensownych zabawach minął spory czas. Poznałem pare innych Rookstayerów, z którymi robiłem dokładnie to samo, aż w końcu stworzyliśmy gildię, która nosiła nieszczęsną nazwę Harmonia... Rookslayers. Ale my, jako panowie Rookgaardu, nie przejmowaliśmy się tym, toż to przecież jest również poprawna nazwa!

Z drugiej jednak strony, myślę, że w gruncie rzeczy była ona rzeczywiście słuszna. Znakomicie, bowiem, obrazowała kim wówczas byliśmy... swego rodzaju zabójcami klimatu Rookgaardzkiego.

Powiem szczerze, że całkiem miło spominam te czasy, które, choć pełne fragów itp. "świństw", wciąż jednak były okresem magicznym, okresem, w którym każdego dnia odkrywało się coś nowego. Tak, to jest właśnie najlepszy moment w każdej grze... początek, a w tym wypadku wyspa nowicjuszy, choć nie tak rozległa jak kontynent, wielka wszakże duchem.
Nie była to jednak tylko sielanka. Nie obyło się więc bez paru wrogów. A nie byli to byle jacy "wrogowie". Na samym, bowiem, początku naszej "czarnej księgi" znajdował się nie kto inny jak sam Lesiu Obwiesiu. Trafił tam głównie dla tego, że posądzaliśmy go za to, że botuje. Kojarzy mi się z tą kwestią przezabawna sytuacja, gdy część mojej gildii reportowała Lesia, rzekomo bocącego na wasp tower. Po nie znanym mi czasie zalogował się GM. Oczywiście nic się nie stało, bo Lesiu czuwał i udało mu się nawet pstryknąć fajną fotę.

Ach, cóż za piękne wspomnienie. Szkoda tylko, że nie mam już tych starych zdjęć i z każdym dniem wszystko zapominam... Nagle, nie wiedzieć czemu, gildia się rozpadła. Wszyscy, jakby w zmowie, przestali grać. Najpierw liderka, potem stary przyjaciel i jedna z pierwszych osób jaką poznałem w grze. Zanim się obejrzałem nie grali już wszyscy. W między czasie Tibia powoli zaczynała mi się nudzić. Wpadłem, wreszcie, na szalony pomysł zdedania się o "parę" poziomów, który zakończył sie również odejściem od gry.


Powrót i pierwsze z czym się spotykam to zaproszenie do gildii... Lesia Obwiesia. Trochę zmądrzałem i "odnoobiałem", tak więc rozpoczeła się moja nowa era.


Powoli, lecz konsekwentnie odrabiałem stracone poziomy. Spostrzegłem wówczas, na skraju przepaści, na szczycie niewysokiej skały, z której wypatruje wrogów samotny minotaur, odległy ląd, kontynent. Poczułem ochotę gry na Mainie. Jednakże, nie chciałem całkowicie "zrywać" z Rookgaardem, obrałem więc imię, które łączyłoby te dwa światy. Jako paladyn z nickiem Kendram, wyruszyłem na podbój, do tej pory obcej mi części gry.


Jak jest jednak dziś? Pierwsze co nasuwa się na myśl to żal. Choć właściwie nie mam prawa by to mówić, bo w końcu gram od niedawna, to jednak napiszę te słowa: to już nie jest to samo. Coraz mniejsza chęć do gry, coraz mniejsza satysfakcja. Ale czyż nie dzieje się tak ze wszystkim? Takie jest już prawo tego świata. Wszystko, prędzej czy pózniej musi się znudzić.

Mógłbym jeszcze długo o tym wszystkim pisać, chciałbym jednak skończyć już Was dręczyć i ogłosić, że absolutnie wiem, że moja autobiografia jest pełna wszelakich błędów i wyszło masło maślane, ale... "piszę to dla ludzi, którzy mnie znają" i jeśli mój post zostanie skasowany nie przejmę się tym.

Na zakończenie pragnąłbym pozdrowić wszystkich, których spotkałem w ciągu całej mojej gry i wszystkich tych, których nie dane mi było poznać, innymi słowy, Was czytelników. Życzę Wam by udało Wam się odnaleźć swoje miejsce na tym świecie, oby powodziło Wam się w życiu, nauce i prywatnie, oby ta beznadziejna gra nie pochłoneła Wam całego, wbrew pozorom, krótkiego życia...

Lepiej być panem Rookgaardu, niż noobem na Mainie.
Lord Janex

Ostatnio edytowany przez Res Khmer - 22-03-2009 o 14:54.
Res Khmer jest offline   Odpowiedz z Cytatem

PAMIĘTAJ! Źródłem utrzymania forum są reklamy. Dziękujemy za uszanowanie ich obecności.