Gesundheit
22-02-2005, 17:20
Jako iż jestem mega dostarczaczem informacji zobaczcie co znalazłem znowu w internecie.
"Desperado Kim zasiadł do atomowego pokera: ogłosił Koreę Północną mocarstwem jądrowym. Dopóki nikt nie wie, jaka jest prawda, świat musi zakładać, że Kim ma bombę. Eksperci twierdzą, że ma ich tylko dwie lub pięć. Wystarczą do rozpętania wojny światowej. Na czym polega prowokacja Kima?"
""Szesnastego lutego br. dyktator Korei Północnej Kim Dzong Il skończył 63 lata. Na tę okazję boski jubilat sprawił sobie największy i najpiękniejszy podarunek. Prezent był drogi i kosztował wiele lat trudów, ale właśnie dlatego radosna nowina musiała dotrzeć do wszystkich poddanych. Ostatni stalinowski dyktator ogłosił swój głodujący kraj mocarstwem atomowym.
– Wyprodukowaliśmy broń jądrową w celu obrony, by stawić czoło imperialistycznej polityce administracji Busha – oznajmił marsowym tonem rzecznik północnokoreańskiego MSZ. – Aktualne wydarzenia dowodzą, że tylko potężna siła może obronić sprawiedliwość i prawdę. Zabrzmiało to jak wypowiedzenie wojny reszcie świata. Wydając oficjalne potwierdzenie, że posiada broń nuklearną, dyktator udręczonej i odciętej od świata Korei Północnej wywołał falę poruszenia w stolicach – od Waszyngtonu przez Tokio i Moskwę po Berlin. W amerykańskim Departamencie Stanu mówiono nawet o dyplomatycznym ataku atomowym.
Świat przywykł do tego, że dyktatorzy zawzięcie wypierają się zamiarów budowy bomby atomowej, ale nie był przygotowany na to, aby tyran w rodzaju Kim Dzong Ila otwarcie chlubił się posiadaniem bomby.
Ten komunista rodem z epoki kamienia łupanego uzasadnia atomowe ambicje wyłącznie potrzebą obrony. Bomba służy jedynie do celów odstraszania – bowiem coraz bardziej wrogo usposobiona Ameryka zamierza izolować i zdławić jego kraj. Dlatego pragnie on ochronić ideologię i ustrój państwa. Korea Północna kontra Ameryka – to wyjątkowo absurdalny wariant pojedynku Dawida z Goliatem. Ale przy okazji, jakby mimochodem, dziwaczny dyktator dał jeszcze po nosie sojuszniczym Chinom. Dążące do statusu światowego mocarstwa Państwo Środka było bowiem dotąd gospodarzem tzw. sześciostronnych negocjacji, w których uczestniczyły także USA, Rosja, Japonia i Korea Południowa. Pięć państw ze sporą dozą cierpliwości starało się przemówić do rozumu szóstemu, czyli Korei Północnej. Na próżno, Kim Dzong Il najwidoczniej ma inne zamiary. Przez ostrożność Ameryka raczej powściągliwie zareagowała na tę prowokację. Tylko podsekretarz stanu John Bolton wyraził to, czego wielu się obawiało: Czas pracuje na naszą niekorzyść.
Czas pracuje dla Kima
Nowy globalny (nie)porządek po 11 września 2001 roku przywrócił wojnę jako narzędzie polityki. Jeszcze groźniejszy jest jednak powrót w tej roli bomby atomowej. Korzystają z tego ci dyktatorzy, których prezydent USA zjednoczył w słynnej formule osi zła: Bagdad, Teheran, Phenian. Ogłoszenie Iranu i Korei Północnej krajami zbójeckimi wywołuje paradoksalny skutek, którego George W. Bush nie przewidział. Saddam Husajn nie mógł wiele przeciwstawić angloamerykańskiej inwazji, bowiem wbrew obawom nie posiadał broni masowej zagłady. Iran i Korea Północna wyciągnęły z tego jasny wniosek: przed zmianą reżimu chroni bomba. Ona i tylko ona gwarantuje istnienie dyktatorów i dyktatur. Iran jest prawdopodobnie na najlepszej drodze do posiadania broni nuklearnej, ale potrzebuje do tego trzech-czterech lat. Ponieważ mułłowie nie mają jeszcze tego, czego pragną, światowe mocarstwo USA grozi akcją odwetową. Prezydent Bush zobowiązał się, że nie będzie tolerował w tym regionie świata drugiego – obok Izraela – państwa nuklearnego. Zastrzega więc sobie możliwość ataku militarnego na instalacje, produkujące tę broń.
To, czego Iran jeszcze nie ma, posiada już najwyraźniej Korea Północna. Kiedy Saddam Husajn musiał pożegnać się z władzą, Kim Dzong Il znikł na 50 dni ze sceny publicznej. Gdy pojawił się ponownie, kazał obwieścić w rządowym radiu swe przemyślenia po obaleniu reżimu w Bagdadzie: Jeśli imperialiści sądzą, że przystaniemy na rozbrojenie, grubo się mylą.
Bomby „impregnują”, ich posiadanie chroni przed inwazją. Taki wniosek wyciągnął dyktator, którego kraj nie bez przyczyny nazywany jest „bastionem tyranii”.
W gruncie rzeczy Bush przystąpił do działania w złej kolejności. Kampanię przeciw tyranom zaczął w punkcie najsłabszym, od Saddama Husajna. Teraz koncentruje się na Iranie. Ale to właśnie Kim Dzong Il jest najbardziej niebezpiecznym dyktatorem, bo posiada technologię nuklearną i sprzedaje ją zasobnym klientom. Przemyślana strategia względem Korei Północnej była w Waszyngtonie długo towarem deficytowym i nadal takim pozostaje. O „bardzo niebezpiecznej porażce polityki USA” pisze w związku z tym „The New York Times”.
W przeciwieństwie do bliskowschodniej beczki prochu Daleki Wschód jest właściwie stosunkowo spokojnym regionem. Wynika to z zimnej wojny, która tutaj nie jest jeszcze zamkniętą kartą historii. Podział Korei jest skutkiem konfliktu z lat 1950–1953, kiedy Ameryka, wspierana przez ONZ, zapobiegła zajęciu całego półwyspu przez komunistów popieranych zbrojnie przez Chiny Mao Zedonga. Nadal wzdłuż 38 równoleżnika stoi tu naprzeciwko siebie 1,8 miliona żołnierzy. Kiedy upadło imperium radzieckie, rozbłysła nadzieja na zjednoczenie obu państw koreańskich na wzór niemiecki. Okazało się to jednak całkowitą iluzją.
Status quo w Azji zapewne się skończy, jeśli Korea Północna posiada broń nuklearną i będzie chciała ją zachować. Wtedy siłą rzeczy Japonia porzuci atomową abstynencję i przystąpi do zbrojeń. To samo zrobi Korea Południowa. Równowaga w regionie zostałaby wówczas zachwiana. Skutkiem byłby nowy wyścig zbrojeń nuklearnych, nowa zimna wojna z tradycyjnymi liniami podziału, z odwiecznymi rywalami Chinami i Japonią w przeciwnych obozach. Po jednej stronie Ameryka w sojuszu z Japonią i Koreą Południową, po drugiej – Chiny i Korea Północna.
Równowagę sił może zburzyć właśnie Kim Dzong Il. Ale kim naprawdę jest ten dziwny władca z karbowanymi włosami, paradujący na ogół w burym mundurku Mao? Postrzelonym graczem, zimnym strategiem czy genialnym mężem stanu? Sam uznaje siebie za wybrańca, za dar niebios dla narodu, za geniusza, który jednocześnie jest największym architektem, kompozytorem operowym i reżyserem filmowym wszech czasów. Szaleństwo i rzeczywistość nawzajem się tu przeplatają""
I co o tym myślicie?
"Desperado Kim zasiadł do atomowego pokera: ogłosił Koreę Północną mocarstwem jądrowym. Dopóki nikt nie wie, jaka jest prawda, świat musi zakładać, że Kim ma bombę. Eksperci twierdzą, że ma ich tylko dwie lub pięć. Wystarczą do rozpętania wojny światowej. Na czym polega prowokacja Kima?"
""Szesnastego lutego br. dyktator Korei Północnej Kim Dzong Il skończył 63 lata. Na tę okazję boski jubilat sprawił sobie największy i najpiękniejszy podarunek. Prezent był drogi i kosztował wiele lat trudów, ale właśnie dlatego radosna nowina musiała dotrzeć do wszystkich poddanych. Ostatni stalinowski dyktator ogłosił swój głodujący kraj mocarstwem atomowym.
– Wyprodukowaliśmy broń jądrową w celu obrony, by stawić czoło imperialistycznej polityce administracji Busha – oznajmił marsowym tonem rzecznik północnokoreańskiego MSZ. – Aktualne wydarzenia dowodzą, że tylko potężna siła może obronić sprawiedliwość i prawdę. Zabrzmiało to jak wypowiedzenie wojny reszcie świata. Wydając oficjalne potwierdzenie, że posiada broń nuklearną, dyktator udręczonej i odciętej od świata Korei Północnej wywołał falę poruszenia w stolicach – od Waszyngtonu przez Tokio i Moskwę po Berlin. W amerykańskim Departamencie Stanu mówiono nawet o dyplomatycznym ataku atomowym.
Świat przywykł do tego, że dyktatorzy zawzięcie wypierają się zamiarów budowy bomby atomowej, ale nie był przygotowany na to, aby tyran w rodzaju Kim Dzong Ila otwarcie chlubił się posiadaniem bomby.
Ten komunista rodem z epoki kamienia łupanego uzasadnia atomowe ambicje wyłącznie potrzebą obrony. Bomba służy jedynie do celów odstraszania – bowiem coraz bardziej wrogo usposobiona Ameryka zamierza izolować i zdławić jego kraj. Dlatego pragnie on ochronić ideologię i ustrój państwa. Korea Północna kontra Ameryka – to wyjątkowo absurdalny wariant pojedynku Dawida z Goliatem. Ale przy okazji, jakby mimochodem, dziwaczny dyktator dał jeszcze po nosie sojuszniczym Chinom. Dążące do statusu światowego mocarstwa Państwo Środka było bowiem dotąd gospodarzem tzw. sześciostronnych negocjacji, w których uczestniczyły także USA, Rosja, Japonia i Korea Południowa. Pięć państw ze sporą dozą cierpliwości starało się przemówić do rozumu szóstemu, czyli Korei Północnej. Na próżno, Kim Dzong Il najwidoczniej ma inne zamiary. Przez ostrożność Ameryka raczej powściągliwie zareagowała na tę prowokację. Tylko podsekretarz stanu John Bolton wyraził to, czego wielu się obawiało: Czas pracuje na naszą niekorzyść.
Czas pracuje dla Kima
Nowy globalny (nie)porządek po 11 września 2001 roku przywrócił wojnę jako narzędzie polityki. Jeszcze groźniejszy jest jednak powrót w tej roli bomby atomowej. Korzystają z tego ci dyktatorzy, których prezydent USA zjednoczył w słynnej formule osi zła: Bagdad, Teheran, Phenian. Ogłoszenie Iranu i Korei Północnej krajami zbójeckimi wywołuje paradoksalny skutek, którego George W. Bush nie przewidział. Saddam Husajn nie mógł wiele przeciwstawić angloamerykańskiej inwazji, bowiem wbrew obawom nie posiadał broni masowej zagłady. Iran i Korea Północna wyciągnęły z tego jasny wniosek: przed zmianą reżimu chroni bomba. Ona i tylko ona gwarantuje istnienie dyktatorów i dyktatur. Iran jest prawdopodobnie na najlepszej drodze do posiadania broni nuklearnej, ale potrzebuje do tego trzech-czterech lat. Ponieważ mułłowie nie mają jeszcze tego, czego pragną, światowe mocarstwo USA grozi akcją odwetową. Prezydent Bush zobowiązał się, że nie będzie tolerował w tym regionie świata drugiego – obok Izraela – państwa nuklearnego. Zastrzega więc sobie możliwość ataku militarnego na instalacje, produkujące tę broń.
To, czego Iran jeszcze nie ma, posiada już najwyraźniej Korea Północna. Kiedy Saddam Husajn musiał pożegnać się z władzą, Kim Dzong Il znikł na 50 dni ze sceny publicznej. Gdy pojawił się ponownie, kazał obwieścić w rządowym radiu swe przemyślenia po obaleniu reżimu w Bagdadzie: Jeśli imperialiści sądzą, że przystaniemy na rozbrojenie, grubo się mylą.
Bomby „impregnują”, ich posiadanie chroni przed inwazją. Taki wniosek wyciągnął dyktator, którego kraj nie bez przyczyny nazywany jest „bastionem tyranii”.
W gruncie rzeczy Bush przystąpił do działania w złej kolejności. Kampanię przeciw tyranom zaczął w punkcie najsłabszym, od Saddama Husajna. Teraz koncentruje się na Iranie. Ale to właśnie Kim Dzong Il jest najbardziej niebezpiecznym dyktatorem, bo posiada technologię nuklearną i sprzedaje ją zasobnym klientom. Przemyślana strategia względem Korei Północnej była w Waszyngtonie długo towarem deficytowym i nadal takim pozostaje. O „bardzo niebezpiecznej porażce polityki USA” pisze w związku z tym „The New York Times”.
W przeciwieństwie do bliskowschodniej beczki prochu Daleki Wschód jest właściwie stosunkowo spokojnym regionem. Wynika to z zimnej wojny, która tutaj nie jest jeszcze zamkniętą kartą historii. Podział Korei jest skutkiem konfliktu z lat 1950–1953, kiedy Ameryka, wspierana przez ONZ, zapobiegła zajęciu całego półwyspu przez komunistów popieranych zbrojnie przez Chiny Mao Zedonga. Nadal wzdłuż 38 równoleżnika stoi tu naprzeciwko siebie 1,8 miliona żołnierzy. Kiedy upadło imperium radzieckie, rozbłysła nadzieja na zjednoczenie obu państw koreańskich na wzór niemiecki. Okazało się to jednak całkowitą iluzją.
Status quo w Azji zapewne się skończy, jeśli Korea Północna posiada broń nuklearną i będzie chciała ją zachować. Wtedy siłą rzeczy Japonia porzuci atomową abstynencję i przystąpi do zbrojeń. To samo zrobi Korea Południowa. Równowaga w regionie zostałaby wówczas zachwiana. Skutkiem byłby nowy wyścig zbrojeń nuklearnych, nowa zimna wojna z tradycyjnymi liniami podziału, z odwiecznymi rywalami Chinami i Japonią w przeciwnych obozach. Po jednej stronie Ameryka w sojuszu z Japonią i Koreą Południową, po drugiej – Chiny i Korea Północna.
Równowagę sił może zburzyć właśnie Kim Dzong Il. Ale kim naprawdę jest ten dziwny władca z karbowanymi włosami, paradujący na ogół w burym mundurku Mao? Postrzelonym graczem, zimnym strategiem czy genialnym mężem stanu? Sam uznaje siebie za wybrańca, za dar niebios dla narodu, za geniusza, który jednocześnie jest największym architektem, kompozytorem operowym i reżyserem filmowym wszech czasów. Szaleństwo i rzeczywistość nawzajem się tu przeplatają""
I co o tym myślicie?