PDA

Pokaż pełną wersje : Karczma Rookgaardu - opowieści RPG


Pan Klocek
16-10-2006, 01:31
Witam wszystkich fanów prawdziwego RPG.
Jako, pewien z tekst-opowiadanie który zamieściłem w jednym z tematów spotkał sie z uznaniem, postanowiłem założyć osobny temat gdzie wszyscy prawdziwi fani klimatów RPG bedą mogli się popisać swoimi umiejętnościami w pisaniu i tworzeniu epickich, heroicznych historyjek.

Powinny być tu umieszczane opowieści bohaterów przemierzających wyspę Rookgaard. Traktujcie to miejsce jako karczme, gdzie przy kuflu miodu możecie pochwalić się swoimi przygodami. pamiętajcie jednak, że jak to w karczmie, obowiązują tu pewne zasady, a mianowicie:
1. Mimo ze właścicielem jest krasnolud nie tolerujemy tu wulgaryzmow jak i wyzywania się. cytat: "troche kultury"!
2. Wszelkie ostre oprzyrzadowanie zostawiamy przy wejsciu w depozycie.
3. Staramy sie wypowiadac gramatycznie oraz przestrzegamy ortografii, bo to nie miejsce dla barbarzyncow, cytat: "troche kultury"!
4. Wszelka dobra krytyka jest mile widziana.

Nie będę przeciągać, zamieszczam dwa teksty mojego autorstwa, bardzo proszę o komentowanie ;) Pierwszy juz był juz na forum, ale teraz jest w bardziej właściwym miejscu.


Zdobyć Spike Sworda….. Tylko pokorny może dotknąć miecza furii…..
Stałem nad brzegiem oceanu, przy tabliczce wpatrując się w malutką wyspę, na której płomienie rozświetlały ciemności nocy ... Strzelające wściekle ognie zagłuszały spokojny szum fal rozbijających się o brzeg… Zamknąłem oczy i zacząłem przypominać sobie początki na tej wyspie. Pierwsi pokonani wrogowie, ci mniejsi, słabi i ci potężni. Właśnie, potężni, pierwszy Minotaur, z którym toczyłem bitwę, tak to była prawdziwa bitwa! Żadne zwycięstwo nie dało mi tyle satysfakcji! Ten napływ adrenaliny, kiedy wielkie cielsko bestii zwaliło się na mnie… sparowanie tarczą ciosu tak potężnego, że o mało nie złamał przedramienia… Ostrze Katany zatapiające się w odsłoniętym ramieniu potwora i szybkie cięcie przez podbrzusze…. i żelazowy ciepły zapach krwi spływającej po krawędzi mojego Ostrza… Ostrza wykutego z najlepszej stali… połączenie wszystkich żywiołów tworzących ten świat, lecz to nie żywioły czynią te Ostrze tak potężnym i doskonałym, ani to że aby powstało mistrz kowalstwa musi nad nim pracować aż sto dni. To dusza. To jedyny miecz, który posiada dusze. Dlatego jest On kwintesencja wojownika! Jest jego częścią!
Usiadłem na wilgotnej trawie opierając się plecami o tabliczkę. Wyjąłem osełkę i spokojnymi ruchami przeciągałem po Ostrzu… wszystkie te stoczone walki… zawsze mogłem liczyć na swój Miecz… teraz zrozumiałem, że będąc zaślepiony żądzą zdobycia Miecza Furii nie dostrzegłem, ze wcale go nie potrzebuje, już nie. Mam o wiele potężniejszy miecz, Miecz Honoru, Wytrwałości… Miecz Pokory…
Spojrzałem jeszcze raz na wyspę, zdawała się być jakoś bliżej… na tyle, blisko, że mógłbym dotknąć wbity w skałę miecz… jednak nie zrobiłem tego,odwróciłem głowę i powróciłem do ostrzenia Klingi, światło za moimi plecami nagle zbladło, jakby płomienie przygasły, ale to już mnie nie obchodziło.. ze spokojem polerowałem Ostrze które teraz zdawało się błyszczeć słabym błękitnym, spokojnym blaskiem…

Pan Klocek
16-10-2006, 01:33
(..)Puściły się na niego pełnym biegiem. Jeden wymachiwał pięściami, drugi trzymał w ręku włócznie i to za niewłaściwą stronę. Trolle były zbyt tępe, aby mogły się poprawnie posługiwać jakąkolwiek bronią, nawet prosty toporek sprawiał im trudności.
Wiedział, co ma robić, walczył z nimi wiele razy. Poprawił uchwyt na tarczy, cofnął lekko lewą nogę, a miecz trzymał luźno uniesiony nieco ku górze. Troll z włócznią zaatakował jako pierwszy, mierząc prosto w głowę. Bohater wiedział, że mimo tego, iż bezmózgi potwór trzyma broń za niewłaściwą stronę to ma wystarczającą siłę alby poważnie rozbić mu głowę. Szybko przeniósł ciężar ciała na lewą nogę wykonując jednocześnie półobrót. Drzewce włóczni minęło cel o dobrych parę centymetrów. Troll spróbował zamachnąć się jeszcze raz, ale zatrzymał się w połowie ruchu i zamarł. Spojrzał w dół na ostrą klingę tkwiącą w jego brzuchu, poczym osunął się ciężko na ziemię.
Wojownik nie spoczął jednak na laurach, pamiętał o drugim przeciwniku. Obrócił się w stronę szarżującego wroga i w ostatniej chwili zdążył zasłonić się tarczą. Ciężkie pięści uderzyły o metal i zostawiły w nim dwa spore wgłębienia. Bohater nie spodziewał się tak silnego ciosu po Trollu! Cofnął się, i uniósł swoją katanę, aby zadać cios, który pozbawiłby monstrum ramienia, ale bestia zaatakowała szybciej niż myślał. O mały włos nie upuścił miecza, a ciosy padały raz za razem wgniatając grubą miedzianą tarczę. Coś takiego zdarzyło mu się po raz pierwszy, czyżby nagły przypływ sił tej głupiej istoty był spowodowany tym, że na jej oczach zginął przyjaciel? Czy to w ogóle możliwe, że Trolle maja przyjaciół? Szybko otrząsnął się z tych myśli. „To są tylko głupie bestie, niczym nieróżniące się od zwierzęcia…” – powtarzał sobie w myślach. Przeniósł ciężar ciała na prawą nogę, wykonał zwód i odepchnął przeciwnika uderzając go tarczą. Troll stracił równowagę i runął na ziemię wzbijając tumany kurzu, lecz zaraz zaczął szybko się podnosić. Wojownik przyjął postawę obronną. Spojrzał w czerwone ślepia przeciwnika i ujrzał w nich furie i chęć mordu. Jeszcze nigdy nie widział tak rozłoszczonego Trolla i wcale mu się to nie podobało. Wielkie bydle ruszyło w jego stronę z ogromną szybkością wydając z siebie okrzyk, który zmroziłby krew w żyłach chyba każdego. Z pyska wisiały mu nitki śliny i kapała piana. Bohater zaparł się nogami o twardą podłogę jaskini, a kiedy bestia natarła z całych sił wbił swoją katanę w obojczyk potwora. Ostrze zagłębiło się prawie do połowy, ale mimo tego nie spowolniło to pędu rozszalałego Trolla, który uniósł bohatera i z całym swym ciężarem i siłą pchnął go na ścianę. Rozległ się przyprawiający o mdłości odgłos pękających żeber. Wojownik mimo strasznego bólu nie puścił rękojeści miecza. Ostatkiem sił wepchnął katanę głębiej i przekręcił ostrze otwierając mocniej ranę. Troll wydał z siebie kolejny okrzyk tym razem przytłumiony przez krew wypełniającą jego płuca. Uścisk osłabł, bohater zaparł się i pchnął nogami z całych sił odrzucając przeciwnika w tył. Kosztowało go to jednak drogo, ból połamanych żeber nie pozwalał mu podnieść tarczy, upuścił ją wiec i trzymając oburącz katanę szykował się na kolejne starcie. Jednaka ono nie nastąpiło, tępa bestia zamiast walczyć, ostatkiem sił przeczołgała się do ciała Trolla, który padł pierwszy, położył rękę na jego ramieniu i leżał tak patrząc mu w puste matowe oczy. Wojownik patrzył jak oddech Trolla powoli słabnie. Potwór odwrócił łeb i spojrzał na Bohatera, w oczach nie było już szału i furii, był tylko żal. Najzwyklejszy żal. Ciało bestii targnął skurcz, po czym wydała z siebie długi wydech i opadła martwa na ziemię, wciąż wbijając swoje ślepia w wojownika.
I tak właśnie zginął kolejny tępy Troll z ręki potężnego Bohatera.

Upierz
16-10-2006, 07:36
Ładne opowiadanie :)

Grak
16-10-2006, 08:08
wow. to 1 jest fajne. a 2 nie czytalem bo juz czasu nie mailem. oze pozniej napsize cos ale 1 jest super!

Dark Sven
16-10-2006, 09:39
Katany
Katana to nazwa własna?No nie wiem (choć mogę sie mylić)
żelazowy ciepły zapach
Może lepiej żelazny, choć ogólnie dziwnie to brzmi.
na swój Miecz…
Miecza Furii
Miecz Furii raczej z dużej
swój miecz raczej z małej.

Musze tylko powiedzieć, że od cholery wkurzających trzykropków. Ale opowiadanie ciekawe. Nie zakończone daje mu taki, tajemniczy charakter.





„To są tylko głupie bestie, niczym nieróżniące się od zwierzęcia…”
Wiem wiem, klimat RPG, jednak tekst mi psuje całość, gdyż zwierzęta są lepsze od ludzi ale cóż :).


I tak właśnie zginął kolejny tępy Troll z ręki potężnego Bohatera.
Wydaje mi się, że gdyby był AŻ tak tępy, to nie widział by żalu tylko agresja.

Ogólnie opowiadanie mi się podoba. Zawsze bolało mnie to, że w tibii to słabiutkie potwory. A tu pokazałeś ich siłe.

Opowiadanie mi się podoba
Może cos naskrobie po szkole :)
@down
No z ty, mieczem to ci odpuszcze :P

Pan Klocek
16-10-2006, 10:09
@__DARK_SVEN__

Tak masz racje katana jak i miecz powinny byc z malej litery, ale nie w tym przypadku. Pisanie tych nazw z dużej litery podkreśla przywiązanie do tego właśnie miecza. To już nie jest jakis przedmiot. Katana i wojownik tworzą jedną osobę. To właśnie chcialem podkreślić w pierwszym tekście. Co do wielokropków, hmmm to miało wyglądac na przemyślenia. Przemyślenia żadko są spójne, pełne są włąśnie takich przerwań i w ten sposób chciałem to podkreślić. Ale oczywiście moge to poprawić, komuś jedszcze nie pasują?

Co do drugiego tekstu, może przeczytaj go jeszcze raz i zastanów się nad tym ostatnim zdaniem. Nie ma tam przypadkiem takiej lekkiej ironii? Starałem się coś w nim pokazać, może za mało się postarałem i nie widać tak tego. No zobaczymy co powiedzą inni ludzie ;)

Ciekawie kiedy pojawia się opowiadania innych Herosów. Chętnie posłucham pania de'Bove ;)
---Galdur! Przynieś mi tu kufel twojego zacnego piwa! Szykuje się długa noc...

- Prodigy -
16-10-2006, 18:18
Zaiste, ciekawie prawisz, lecz mam nadzieję, że i dla mnie znajdzie się miejsce przy stole, gdyż pióro moje, wciąż gorące jeszcze, nową kreśli już historię ;) Czekam na kolejne dzieła...

Pan Klocek
16-10-2006, 21:45
Galdur dwa piwa prosze! A ty - Prodigy - przysiadz się, chętnie wysłuchamy Twojej opowieści.

Tom The Tanner
17-10-2006, 18:04
Solidne, drewniane drzwi otworzyły się z cichym skrzypem i z ciemności wyłonił się człowiek w ciemnoniebieksich szatach oraz w długiej pelerynie okapującej wodą. Wyglądał na zmęczonego długą podróżą - i tak się czuł. Zajął więc miesjce przy najbliższym stoliku i rozłożył się na krześle. Zapalając świecę przypomniały mu się stare dobre czasy gdy wszystko zdawało się takie proste. Gdy staczał ciężkie boje ze głupim trollem jaskiniowym. Gdy zakupywał potrzebny ekwipunek. Gdy przedzierał się przez kanały pełne dzikich szczurów. Gdy na samym początku swej wędrówki... Gdy...

...wstał z klęczek i niebieski, oślepiający ból znikł zobaczył nachyloną mroczną postać w kapturze. Odskoczył i rozejrzał się - przygasające światło z pochodni na ścianach oświatlało ceramikę z płytek na podłodze. W powietrzu czuć było magię, było przesiąknięte magią. Ignorując zakapturzonego mnicha który odszedł, niepewnym krokiem wyszedł z tego dziwnego, strasznego ale i przyjaznego miejsca. Potrąciła go jakaś postać tachają worek, po lewo stały przekupki, po prawo umięśnieni mężczyźni polerowali swoje tarcze ogólnie na rynku panował hałas, zamieszanie i straszny tłok. Ten dziwny i nieobliczalny świat spodobał się młodemu wojownikowi. Uśmiechnął się i podziwiając ekwipunek doświadczonych wojów przystanął przy dużej skale. Serce biło mu szybko, miał ochotę krzyczeć z radości - to było piękne. Oparł się o skałę i zamknął oczy. Nagle poczuł ból w boku. Uderzenie powaliło go na ziemię. Błyskawicznie wstał i ścisnął w ręku sztylet który przed chwilą znalazł. Chciał zaatakować ale zauważył że to nie o niego chodzi. Obok biło się dwóch brudnych popaprańców. Słyszał okrzyki Oddwaj to co zabrałeś! Zaufałem ci a ty... CO MNIE to może obchodzić głupi... głupi... trollu! Niespodziewanie jeden z nich, ten wyższy wyjął miecz i przebił drugiego. Z harczeniem osunął się na kolana i skonał. Troche dalej kilka osób wrzeszczało na siebie i pluło. Troche dalej przed ladą sklepu, ktoś rozwalił kolejkę i rozpoczęły się przepychanki: Ja byłem pierwszy odejdź! Za nim trzech drabów w ciężkim uzbrojeniu szamotali się z jakimś biedakiem. To moje ostatnie pieniądze proszę... Nie. Draby przewróciły go i zabrały pieniądze. Troche dalej niski człowieczek w zielonych szmatach pytał woja czy powie mu gdzie jest grota orków. Woj odpowiedział mu serią przekleństw i potężnym kopem w ramię. Nikt niczego niewidział... każdy załatwiał swoje sprawy niepatrząc na cierpienia innych... Czuł że kręci mu się w głowie coraz bardziej, i bardziej... przykucnął. Obraz stawał się nieostry... nastąpiła ciemnośc... Zasłonę ciemności rozdarł blask poranka, blask ten też go obudził. Leżał pod ławką w jakimś korytarzu, wstał otrzepał się i spostrzegł że niema plecaka! Niemiał sztyletu, ubrań, butów. Owinięty jakimiś szmatami stał zamurowany, do jego uszu dobiegł krzyk od strony ulicy, gdzie wczoraj osłabł. Jednak już po chwili słyszał... nic. Tylko gesty ludzi i otwierane usta, krzyczące, drwiące. Hałas zastąpił ból. Widział przed oczami wizję siebie jako mocarza z długim, obusiecznym toprem i ozdobnym srebrnym hełmem. Ktoś go potężnie uderzył, pochnął - on oddał powlając na ziemię. Widział siebie jako woja który uderza biedaka i zabiera mu pieniądze, widział śmierć niewinnych, dzieci, kobiet. Spalone domy i niematerialne szkielety błąkające się po ruinach. Wszędzie pełno krwi, ciał, śmierci... to co widział to upadek potężnego królestwa. To królestwo dawno już upadło... teraz widział to wyraźniej. Świat bez zasad gdzie każdy robi co chce i mając uciechę z tego że popsuł rok ciężkiej pracy, jednym momentem, jedną głupią chwilą, minutą, sekundą idzie dalej, omija innych, robi co ma zrobić i skamieniały pluje w twarz bratu. To wszytko promienuje złem i głupotą a co na to jakiś nowy? Chłonie to wszystko, chce być jak inni, chce być super, chce być potężny, chce władać. Po policzku oświetlonym słabym światłem spłynęła jedna krystalicznie czysta łza. To miesjce, ten świat nie jest wart wielu łez. Nie jest warty poświęcenia. Na przyjaźń, dobro, miłość są ciemne zaułki do których zaglądają nieliczni. Jesteś gównem, bękarcie niewiesz co to jest! Widzisz? O to! Śmieciu! - uderzył go następny krzyk od strony ulicy... witamy w świecie bez reguł, w świecie gdzie żądzi kłamstwo... w świecie gdzie brat zabija brata dla sakiewki złota... w świecie niczego... w świecie słońca zakrytego przez chmury zawiści - chmury słabych ludzi którzy dyktują swoje bezsensowne zasady i uważają że są silni... witamy w... Tibi... wosk ze świecy rozchlapał się po stole...


Obudził się zalany potem i błyskawicznie wstał. Sługa Gardul'a już był obok, wycierał stół. Mogę w czymś pomóc panie? Gospodę ogarnęła rozdzierająca cisza. Trwała kilka minut aż w końcu odwrócił się plecami, obtarł z czoła krople potu i powiedział nie swoim, przerażającym głosem: Dlaczego niemogłem wybrać krótszej i łatwiejszej drogi? Po czym odwrócił się, złapał sługę za szyję i podniósł do góry. Jego czerwone oczy przeszywały przerażonego sługę na wylot. Dlaczego? Sługa na straszny szept odpowiedział harczeniem - dusił się. Coraz głośniejsze harczenie obudziło go z transu - puścił sługę, cofnął się przewracając krzesło. Teraz patrząc na rozlany wosk swoimi zwykłymi błękitnymi oczami powiedział jakby czytając: Bo nie chciałem być słaby jak inni... Gdy sługa podniósł się z ziemi wędrowcy już nie było. Zostawił przewrócone krzesło, rozlany wosk którego już nie da się zdrapać i uchylone drzwi przez które wpadały pojedyńcze promyki słońca. Sługa wzruszył ramionami i zabrał się do zdłubywania wosku. Za nic jednak niemógł go wytrzeć. Dlaczego spytasz? Dlatego że niektóre sprawy pozostawiają po sobie ślad by o nich niezapomniano. By nie opadły na dno...


Vialix

Horgar
17-10-2006, 18:07
Wtem do karczmy wchodzi jakis karmazynowy jegomość. -Hej, ozdobo trawnikowa, piwo proszę.- zwraca się do krasnoluda - Cholera, cud że jeszcze żyję -mruczy do siebie.

Pan Klocek
17-10-2006, 18:22
T the T podpadles mi wczesniej i nie wiem czy cie lubie, ale to nei zmienia faktu ze powiedziales tu cala prawde.... fajny tekst.

Tom The Tanner
17-10-2006, 19:31
@Pan Klocek
Thx, twój też niezły ;d

pS: Jakie to dziwne uczucie gdy pierwszy raz od bardzo dawna szukam klawisza na klawiaturze xD
pS2: Czy posty takie jak ten też muszą być pisane klimatycznie?

MvD
17-10-2006, 19:34
TtT & P. Klocek :)

wypasione te opowieści ;) Pozdro dla was :D

Pavel Ches
17-10-2006, 19:40
No no... bardzo fajnie opowiadanka, nareszcie dział "Tajemnice Rookgardu" zmienia się powoli na lepsze ;)

Jeśli chodzi o same opowiadania to bardzo ciekawe i nawet wciągające, ale muszę się do czegoś przyczepić (jak na złośliwego człowieka przystało ;) )

[...] Gdy przedzierał się przez kanały pełne dzikich szczórów. [...]

Zbyt rażący błąd aby przymknąć na to oko ;)
A tak poza tym nie mam zastrzeżeń. Niestety opowiadanie @Tom The Tanner'a trafnie odwzorowuje to co się dzieje w wirtualnej rzeczywistości Tibii (a podobno to tylko gra...), ale nie zmienia to faktu, że bardzo ciekawie opisuje całą mroczną prawdę o tym królestwie zwanym Tibią.

Co do wielokropek... mi one nie przeszkadzają, a nawet jestem za.

A więc czekam na kolejne opowieści zacnych bohaterów Rookgardu, bo ja sam takiej weny twórczej nie posiadam (no... może nieraz się przytrafi).

Pozdrawiam ;)

- Prodigy -
17-10-2006, 20:43
Dzień, w którym świat ujrzał Jego oblicze, chwalony winień być po zmierzch czasu, albowiem tylko męstwo i pokora szły za Nim, wyłaniając prawdę z odchłani niewiedzy. Błogosławiony na wieki ten, który tchnął życie w Jego istotę, siejąc ziarno na polach Tibii. Wiedzieć trzeba, że owe ziarno pielęgnowane właściwie owocny wyda plon dla rasy ludzkiej, a urodzaj trwać będzie póki chętni będą, aby wzrosły plon zrywać. Lecz przez lata minione twarda była ziemia i ciężka. Przesiąknięta kłamstwem i zawiścią. A świeżo wzniesione do słońca kłosy, miażdżone były przez okrucieństwo, które wyczuć się dało w gęstym powietrzu jako byt namacalny.

Axemnonimus - Księga Popiołów. Rozdział Drugi.


Chłód... To jedyne co czułem po tym, jak blady promień słońca zmusił mnie do otwarcia powiek. Chłód popękanej, matowej posadzki, w której szczelinach zgromadziła się kapiąca z dachu woda. Jakby tego było mało, zimną i nieprzyjemną atmosferę potęgował cień rzucany przez ogromne białe kolumny, podtrzymujące strop świątyni. Wnętrze tej budowli było tak puste, iż wydawało się, że nawet cisza rozbrzmiewa w niej dumnie, niosąc echo, które tłumiło dający się słyszeć wszędzie gwar miejskiego rynku. Miałem wrażenie, że wąskie okna świątyni runą zaraz od naporu próbujących przecisnąć sie przez nie głosów. Krzyki kupców i handlarzy, śpiew ptaków, głosy pasterzy zaganiających owce do zagrody, szczęk taszczonego oręża, szum drzew, rozmowy rybaków zarzucających nieopodal swoje sieci, głośne stukanie płatnerskiego młota... wszystko to zlewało się w jedną niezrozumiałą melodię, przy której wbrew pozorom można było zasnąć. Lecz ja bynajmniej nie miałem już ochoty na spanie. Rozprostowałem kości - lewa ręka jak zwykle 'strzeliła' głośno, niosąc echo po całej świątyni, co zwróciło na mnie uwagę stojącego przy oknie mnicha. Stał on nieruchomo w brązowym habicie, szepcząc coś do samego siebie. Nie wyglądał bynajmniej na osobę, która tryskałaby życiem i energią, choć paradoksalnie dało się od niego wyczuć płomień życzliwości i zaufania. Spojrzał na mnie zmęczonymi od całonocnego czuwania oczami, jak gdyby chciał się zaraz spytać, czy czegoś mi potrzeba, lecz nie był w stanie wyartykułować z siebie żadnego dźwięku, a ja nie miałem zamiaru go do tego zmuszać. Toteż żwawym krokiem ruszyłem w stronę rynku, przegryzając jabłko wyciągnięte z torby.

***

Mimo wczesnej jeszcze godziny, na rynku pełno było już kupców i handlarzy, zachwalających swoje towary. Kilku podróżnych, którzy powrócili z łowów również rozłożyło swój kram z ekwipunkiem, który zgromadzili. Niektóre zbroje czy tarcze, były naprawdę wspaniałe i lśniły się w słońcu, odbijając jego promienie we wszystkich kierunkach. Również oręż był najwyżej klasy. Jeden z wojowników prezentował swój miecz, jednym ruchem ręki przecinając nim pień drzewka, obok którego odbywał się pokaz. Inny podróżny zachwalał swoją tarczę, opowiadając od jakich strasznych niebezpieczeństw uratowała mu życie. I widać było, że prawdę mówił, gdyż na ów tarczy rys było tyle, co linii na dłoni starego mędrca, a na jej brzegach dało się jeszcze zauważyć zakrzepłą, brunatną krew. Inny to kupiec, ku uciesze zgromadzonej gawiedzi, pokazywał lśniący, srebrny amulet z małym turkusowym oczkiem, które wydawało się nęcąco spoglądać na wszystkich zaciekawionych. Naprawdę długo mógłbym wymieniać dobra wszelakie, od których uginały się wszystkie te stoiska. Nim się obejrzałem, sporo czasu minęło na tym podziwianiu a słońce wzeszło już wysoko na niebo. Ludzi wciąż przybywało, a ja ze smutkiem w oczach patrzyłem na prezentowany ekwipunek. Spojrzałem do sakiewki, lecz szybko ją zamknąłem, gdyż była tak pusta, iż bałem się, że echo zaraz rozsadzi mi głowę... Lecz, jako iż była to zupełnie zwykła sakiewka, nieprzesiąknięta magią nawet w najmniejszym stopniu - czekanie, aż sama napełni się złotem było daremne. Tak więc postanowiłem ubić kilka gryzoni panoszących się w podmiejskich kanałach, wciąż mając przed oczami wszystkie te cudowne miecze i topory. Chwyciłem więc moją małą drewnianą maczugę, drugą ręką otwierając właz do podziemi. Pierwsze co poczułem po zejściu z drabiny, to nie - jak mogłoby się wydawać - strach, lecz okropny zapach unoszący się w powietrzu. Gęste ciemności rozdzierał od czasu, do czasu pisk wszędobylskich szczurów, który dał się słyszeć dosłownie z każdej strony. Zapaliłem pochodnię, jeszcze mocniej ściskając w ręku maczugę i ostrożnym krokiem ruszyłem w głąb lochu. Na jakiś czas zapadła cisza, którą mącił jedynie odgłos trzeszczących pod moimi stopami kamieni. Lecz po chwili dało się słyszeć zbliżający się do mnie pisk jakiegoś wygłodniałego gryzonia. Wychyliłem się ostrożnie zza ściany i dostrzegłem siedzącego na końcu tuneliku szczura, który wydawał się pić kapiącą ze stropu wodę. Za daleko byłem, ażeby dokładnie ocenić, lecz nie to było teraz najważniejsze. Podbiegłem do niego po cichu i zacząłem okładać maczugą, ile sił w rękach. Chwilę trwała nasza walka, lecz szczur w końcu padł trupem na ziemię, co bynajmniej nie wydało się dziwne, bo po takiej ilości ciosów, które mu zadałem, sam nie byłbym w najlepszym stanie. Jakby mało było mi przykrego zapachu, to na dodatek ten parszywy gryzoń dotkliwie mnie pogryzł ! Lecz pięć złotych monet, które z niego wypadły, pozwoliły mi na jakiś czas zapomnieć o ranach. Tak mijała godzina za godziną, a kolejne szczury padały pod ciosami mojej maczugi. Sporo sił straciłem na tych walkach, ale mimo tego wcale nie byłem stratny. Po jakimś czasie zauważyłem, że posługiwanie się moją bronią przychodzi mi jakby łatwiej. Moje ciosy stały się nieco silniejsze, choć do barbarzyńcy wciąż jeszcze mi sporo brakowało... Ponadto, udało mi się odnaleźć skrzynie z nowym, lepszym orężem, które znacznie lepiej radziło sobie z garbowaniem szczurzych skór. A i sakiewka nie była już taka pusta. Niewiele myśląc, spakowałem zgromadzoną podczas "polowania" żywność oraz złoto i wolnym krokiem zacząłem wracać ku wiosce, ubijając jeszcze po drodze kilka szczurów. Po wyjściu z lochów i otrzepaniu się z kurzu, okazało się, że na polowaniu spędziłem znacznie więcej czasu, niż mogłoby się wydawać. Niebo nie było już błękitne i bezchmurne, a zachodzące teraz słońce rozlało się nad pobliskim wzgórzem, otulając całą okolicę w ciepłych barwach czerwieni, która bladą łuną ogarnęła widnokrąg. Miało się ku zmierzchowi. Ku mojemu rozczarowaniu większość handlarzy spakowała już swój dobytek i zniknęła z placu, a jedynie nieliczni podróżni, którzy przed chwilą wrócili z polowania, mieli jeszcze coś do zaoferowania. Po odzyskaniu sił i uleczeniu kilku wynikłych z walki ze szczurami ran, zabrałem się za przechadzkę po rynku z nadzieją, że uda mi się znaleźć jakiś ciekawy ekwipunek po przystępnej cenie...

***

Po krótkiej przechadzce, przeliczyłem jeszcze raz złoto i wyciągnąłem z torby małą karteczkę, na której zapisałem ceny poszczególnych towarów u danego sprzedawcy (tak - wiem, może się wam to wydać dziwne, ale pamięć mam niezwykle słabą i odkąd zapomniałem własnego nazwiska w Rookgaardzkim Biurze Spisów i Opodatkowania wszystko zapisuję na karteczkach...). Moją uwagę zwróciły 2 stoiska. Jedno z nich należało do Glaviusa Hemadesa, który oferował bardzo ciekawe miecze po dość niskiej cenie, dodatkowo zachęcając do zakupu obietnicami darmowego kosza jagód, do każdego zakupionego miecza. Drugim stoiskiem, nad którego asortymentem się zastanawiałem, był należący do Arelie Khell mały sklepik (który oczywiście nie był tam na stałe) z ekwipunkiem wszelakim. Co z tego całego stoiska zasługiwało na szczególną uwagę ? Cóż... poza pięknymi oczami Arelie, wzrok przykuwało również kilka świetnych hełmów, oraz tarcz. Może i nie były one szczytem płatnerstwa, lecz na mnie prezentowały się znakomicie. Cowięcej ich cena nie była zbyt wygórowana - w sam raz na moja sakiewkę. Po krótkim namyśle, zrezygnowałem z zakupu miecza u Glaviusa i nabyłem Skórzaną Zbroję, oraz Drewnianą Tarczę u Arelie. Serce mówiło mi: "Z takim ekwipunkiem, możesz walczyć ze Smokami !", a rozum zastanawiał się, do której jaskini ze szczurami pójść teraz... Lecz jak wspominałem, było już późno, a ja zmęczony po minionych bitwach z piszczącym ścierwem myślałem już tylko o znalezienu wygodnego skrawka trawy, w którym mógłbym zasnąć i zregenerować siły przed nadchodzącym dniem, który zapowiadał się na bardzo pracowity. Ostatni podróżni, spakowali swój asortyment, a mieszkańcy powoli zaczęli gasić światła w chatach. Niestety... moje ulubione miejsce na 'nocleg' było rozkopane na wszystkie strony. Jakiś narwany poszukiwacz skarbów upierał się, że w tym właśnie miejscu jest zakopana skrzynia pełna drogocennych amuletów. Wymachując mi przed oczami pogiętą mapą z ogromnym czerwonym krzyżykiem, wyciagnął kilof oraz łopatę i wykosił dosłownie wszsytko. Próbowałem mu wytłumaczyć, że pod spodem jest jaskinia i jeśli tylko chce, może to sprawdzić. Ale ten argument wydał mu się żałośnie mało przekonywujący... Po 3 godzinach kopania okazało się, że trzymał mapę do góry nogami. A ja miałem ochotę wsadzić mu ten kilof w du...żą brązową torbę, którą miał ze sobą i wysłać do więzienia Kazordoon za głupotę, która emanowała od niego na kilometr. Niestety... głupota nie jest karalna, ale może to i dobrze... wiecie jakich rozmiarów musiałyby być więzienia...? Ehh... niemiłe to wspomnienie. Na szczęście udało mi się znaleźć w miarę wygodne miejsce pod starym dębem. Długo patrzyłem jeszcze w niebo, nim zasnąłem. Kołyszący się między gwiazdami księżyc przypominał róg Minotaura, a lekki wiatr przesuwał chmury od wzgórza do wzgórza. Panowała absolutna cisza. Gwiazdy spadały jedna, za drugą, jakgdyby któryś z Bogów upuścił dzban ze złotą wodą, która kropelka, po kropelce rozlewała się na ziemię, rozdzierając niebo jasną żółtą poświatą. Nie był to bynajmniej dla mnie nadzwyczajny widok, bo takich spadających gwiazd widziałem już dziesiatki, jeśli nie setki, za każdym razem myśląc to samo życzenie. I do dziś to życzenie się nie spełniło, lecz może jeszcze nie czas na nie ? Kołyszące się nade mną liście dębu tworzyły melodię, przy której nie sposób było nie zasnąć...

***

Głuchy świt. Wszechobecna cisza postawiła mnie na nogi szybciej, niż udałoby się to armii rozwścieczonych Trolli. Zwykle nie zwracam, uwagi na takie drobiazgi, ale tym razem zaniepokoił mnie brak całej tej gamy dźwięków, która co dzień wypełniała moją głowę o poranku. Po kilku sekundach ciężkiej walki z opierającymi się powiekami, przetarłem oczy, po czym zabrałem swoją torbę i ruszyłem ku oddalonej o kilkadziesiąt metrów wiosce. W powietrzu dało wyczuć się niepokój, jakieś wewnętrzne napięcie wstąpiło we mnie po przekroczeniu głównej bramy. Im dalej szedłem, tym cisza stawała się co raz głośniejsza, wręcz irytująca - nie do zniesienia był dla mnie zupełny brak jakichkolwiek dźwięków, poza tymi, wydawanymi przez moje buty, kroczące po kamiennej ścieżce. W chwilę potem, kilka krótkich słów, wyraźnie oddzielonych kilkusekundową przerwą, dotarło do moich uszu. Nie zastanawiając się wiele, ruszyłem w kierunku, z którego wydawały się dochodzić. Przywiedziony dźwiękiem męskiego głosu, dotarłem do przyległego do świątyni, cmentarza, na którym w skupieniu stało około 60 osób, uważnie przysłuchujących się wypowiadanej przez kapłana modlitwie.

- "A zło, które krzywdę ową mu wyrządziło, srogo będzie ukarane, by dusza jego, oraz wszystkich tych, z którymi swoją duszę dzielił, spokoju mogły zaznać wiecznego w pałacu jaśnie panującego Durina" - rzekł kapłan, pochylony z księgą nad grobem, który wydawał się być bardzo świeży, jakby usypany przed kilkoma godzinami. Wszyscy stojący obok ludzie zaczęli powoli rozchodzić się, szepcząc coś między sobą. "Cóż się mogło stać ?" - pomyślałem, lecz nie chciałem na głos wypytywać się przechodzących obok mnie ludzi o powód całego tego zajścia, to też poczekałem aż wszyscy odeszli, po czym udałem się do świątyni, z nadzieją, że tam uda mi się dowiedzieć jakichkolwiek szczegółów.

- Mnichu, jakiż to los spotkał tego, który to powodem był niedawno zakończonej mszy ? Jak na imię miał ten nieszczęśnik ?
- Xeth Weldar, nasz kowal, który przez lat ponad 15, niestrudzenie kuł metal dla wszystkich mieszkańców miasta, czy to oręż dla Straży Miejskiej, czy to podkowy dla zwykłych rolników, zginął dzisiejszej nocy, powalony ciosem w głowę. Nieznany jest oprawca, ani powód tej zbrodni, ale pewnym jest, że winny nie pozostanie bez kary i nawet jeśli tutaj uda mu się umknąć przed sprawiedliwością, to przed Stwórcą swoim odpowie za czyn tak haniebny, jak zabóstwo poczciwego kowala.
- Smutna to nowina, Mnichu, lecz czy żadne domysły nie zaprzątają Twojej głowy ? Xeth był silny jak 3 chłopów razem wziętych, nie mógł się poddać bez walki. Wystarczył jeden jego cios mieczem, by dorosły niedźwiedź padł trupem na ziemię; jak silny zatem musiał być oprawca i jak przebiegły, aby udało mu się podstępnie pozbawić życia kowala ?
- Za wcześnie jeszcze synu, by snuć domysły na ten temat. Xeth zginął od silnego ciosu jakimś tępym narzędziem, gdyż skóra na jego głowie nie była rozcięta. Być może był to jakiś drewniany obuch, czy też zwykła pałka -jestem kapłanem, mnichem leczącym ludzi, nie znawcą broni, to też trudno mi wyłuskać więcej szczegółów, przykro mi. Jeśli chcesz, możesz porozmawiać z Afiriosem, który to dziś rano znalazł martwego Xetha, być może on wie czegoś, o czym ja nie jestem Ci w stanie powiedzieć, Arelu.
- Tak też zrobię, żegnaj.

Za prawdę, dziwne to zdarzenie. Widziałem już Xetha, walczącego przeciw Trollom, więc tym większe moje zdziwienie, po usłyszeniu całej tej historii. Postanowiłem, że porozmawiam z Afirlosem, lecz najpierw musiałem coś zjeść, gdyż mój żołądek głośno się tego domagał. Po małym posiłku, ruszyłem w drogę do Afirlosa. Na pewno pomyśleliście, dlaczego tak interesuje mnie ta sprawa... otóż kilka miesięcy wcześniej, w podobny sposób zabity został rybak, którego ciało znaleziono zaplątane we własne sieci i idę o kufel Venoriańskiego Piwa, że ta sama osoba stoi za tymi zbrodniami. Po kilkunastu minutach drogi, dotarłem do chaty Afirilosa. Siedział on na szerokim pniu, z lekko pochyloną głową, wpatrując się w pobliskie lasy.

- Witaj, Afirolosie. Straszna rzecz spotkała wczorajszej nocy naszego kowala, ciekaw jestem kto za tym stoi... Mnich powiedział, że to właśnie Ty znalazłeś jego ciało - możesz mi coś powiedzieć o miejscu, w którym go znalazłeś ?
- Rację masz Arelu, smutny dzień dziś w naszej wiosce, lecz czy nie uważasz, że lepiej zostawić tą sprawę Miejskiej Straży ? Pamiętasz chyba, dokąd zawiódł Cię Twój wścibski nos, gdy kilka miesięcy temu zacząłeś kręcić się wokół sprawy z zabitym rybakiem ?
- Fakt, faktem - ciekawość często bierze u mnie górę, nad rozsądkiem, ale niczego złego chyba tym nie robię. Cóż złego, w kilku pytaniach, na które odpowiedź chciałbym dostać ?
- Rzeczywiście, żadnej krzywdy tym nikomu nie wyrządzasz, lecz pamiętaj - nie licz na moją pomoc, gdy znów Straż Miejska nałoży na Ciebie karę kilkudniowego więzienia... Tak więc, przejdźmy do rzeczy... Kilka dni temu, poprosiłem Xetha o 20 podków dla moich koni, z góry płacąc 120 złotych monet. Xeth obiecał, że za 4 dni, wszystkie podkowy będą gotowe i śmiało mogę po nie przyjść z samego rana. Tak też uczyniłem - wstałem słysząc, że zaczyna świtać, ubrałem się, po czym ruszyłem w stronę jego kuźni. Drzwi były uchylone, z wewnątrz dało się wyczuć dziwny zapach. Powoli wkroczyłem do środka, lecz Xetha nie było nigdzie widać. Zdziwiony jego nieobecnością, postanowiłem wyjść i wrócić za kilka godzin, lecz wtedy kątem oka dostrzegłem jego ciało, ułożone przy ścianie, obok szafy z narzędziami. Ogromny strach wstąpił we mnie - czym prędzej podbiegłem do niego, lecz już nie żył. Widać było, że narzędzia były już ułożone na stole, a on za pewne przygotowywał się do pracy. Wielce to smutne, widzieć kogoś, kto zupełnie nie spodziewał się śmierci, Arelu.
- Cóż, przykro mi, że musiałeś doświadczać tego widoku - to już chyba wszystko, o co chciałem zapytać...
- Tak więc co zamierzasz teraz uczynić ?
- Nie wiem, na prawdę nie wiem co mam robić. Myślę, że najpierw wrócę do miasta i załatwię kilka spraw, a potem zastanowi się nad całym tym zajściem. Jeszcze raz dziękuje i żegnam.

***

Godziny mijały jedna za drugą, a ja wciąż siedziałem pod sklepem Obiego, zastanawiając się czym mógłbym sobie zapełnić czas. Z trudem zbierałem myśli, gdyż ławka na której siedziałem była bardzo niewygodna, w przeciwieństwie do tej, spod sklepu Normy, na której zwykłem siadać. Spytacie więc, czemu nie siedzę tam. Cóż, odkąd jestem dłużny Normie 40 sztuk złota za całą beczkę wina, o którą uszczupliłem jej zapasy, wolę nie pokazywać się w okolicach jej tawerny... lecz wkrótce z pewnością spłacę swój dług - nie chcę, aby uważano mnie za złodzieja. Nie mogąc dłużej siedzieć bezczynnie, chwyciłem za miecz i ruszyłem przed siebię. Bez żadnego konkretnego celu, kroczyłem powoli ścieżką, przyglądając się chmurom mknącym po niebie. Lekki wiatr trącał liście drzew, powietrze było ciepłe i czyste, a słońce delikatnie ogrzewało moje policzki. Idąc zamyślony, nie zwróciłem uwagi, że drogowskaz, który stał tu od niepamiętnych czasów, został złamany i rzucony kilka metrów dalej, to też zboczyłem z głównej drogi, krocząc podmokłą ścieżką co raz głębiej w stronę lasu. Brakowało mi niegdysiejszego śpiewu tutejszych dzikich ptaków, które nie pokazują się już w tych okolicach, odkąd zaczęli się nimi interesować myśliwi. Zostało już tylko kilka kraczących wron... "Że też nimi nikt się nie "zainteresował"" - pomyślałem, zirytowany monotonią ich krakania, które doprowadziłoby z pewnością do szału nawet szkielet Boza, mojego leżącego od kilku lat w grobie, przyjaciela. Sielankowy nastrój, przerwał nagle trzepot skrzydeł, wzbijających się w powietrze wron. Wróciłem myślami na ziemię, rozejrzałem się wokół, lecz niczego konkretnego nie zauważyłem. Wiatr nagle się wzmógł, co raz więcej chmur zaczęło płynąć po niebie, kładąc na okolicę ogromny chłodny cień. Ogromna ściana lasu, do którego powoli się zbliżałem, wydawała się spoglądać na mnie swoją czarną głębią, a majestatyczne korony drzew zaczęły się kołysać, jakby cała ta "ściana" miała zaraz na mnie runąć. Szelest pobliskich zarośli przyprawiał o dreszcze - zacząłem się nerwowo oglądać w każdą ze stron - czułem, że coś patrzy na mnie. Spojrzałem za siebię, lecz niczego tam nie było. Odwracając się znów w stronę lasu, mój wzrok spotkał się z parą błyszczących ślepi. Znieruchomiałem. Moje nogi zastygły, jak gdyby przykute do ziemi, a ręce zaczęły się trzęść, uniemożliwiając dobycie broni. Jasnozielone źrenice, pełne dzikiego szaleństwa przeszywały mnie na skroś, niczym wiatr w przeczłęczy Kazordoon. Ile lat stąpałem po tych ziemiach, tak nigdy nie widziałem TAK ogromnego wilka. Jego srebrna sierść iskrzyła się w niknących powoli za chmurami, promieniach słońca, a łapy wciśnięte w ziemię były naprawdę nieprzeciętnej wielkości. Chwilę trwało, jak patrzyliśmy na siebię, oddaleni o około 30 metrów. Widać było, jak w jego oczach narasta złość. Wiatr, który z każdą chwilą się wzmagał, złamał suchy konar pobliskiego drzewa, zwracając tym moją uwagę. Wtedy wilk z furią, jakiej nigdy nie było mi dane ujrzeć, ruszył w moją stronę, pokazując wszystkie swoje kły. W ciągu ułamka sekundy, zastanowiłem się czy zacząć uciekać, czy też chwycić za miecz, lecz ogromna szybkość drapieżnika dała mi do zrozumienia, że wszelka próba ucieczki jest jednak daremna. Z całych sił zacisnąłem rękę na rękojeści i uniosłem miecz ponad lewe ramię, mocno zapierając się nogami. Gdy bestia wydała się być w zasięgu mojego miecza, wykonałem z największą możliwą dla mnie siłą, zamach, rozdzierając powietrze świstem ostrza. Obawy były słuszne - wilk przejrzał mój ruch, odskakując w ostatniej chwili w bok, co bynajmniej wcale go nie powstrzymało. Nim się obejrzałem, skoczył do mojej piersi, lecz na szczęście udało mi się w pore unieść tarczę. Niestety, nie miałem wystarczająco czasu, by pewniej zaprzeć się nogami, to też atak ten powalił mnie na ziemię, co sprawiło, że tarcza wyleciała mi z ręki. Bestia znów skoczyła, otwierając szczęki i gdyby nie to, że udało mi się wykonać unik, zapewne rozszarpałaby moje gardło. Spodziewając się kolejnego ataku, podniosłem się nieco i z półklęczącej pozycji machnąłem mieczem na oślep. Niestety, pośpieszyłem się, a wilk wyczekawszy odpowiedniego momentu, chwycił swoimi kłami moją nogę, z wściekłością zaciskając szczęki. Ból, którego było mi wtedy dane doznać, nie mógł równać się z żadnym wcześniej mi zadanym. Straszliwy krzyk wydobył się z mojego gardła, lecz mimo tego wciąż trzymałem w ręku swój miecz. Starając wykrzesać się jeszcze troche sił, przeszyłem na wylot kark wilka, który wydał z siebie krótki jęk. Uścisk jego szczęk zelżał, oddech w krótkiej chwili ustał, a bestia padła martwa na ziemię. Krótka była moja radość, gdy zobaczyłem trzy, podobne temu, wilki, stojące na pobliskiej skale. Nie miałem siły uciekać. Rana w mojej nodze nie pozwoliłaby mi na to, nawet gdybym chciał. Wypuściłem miecz z ręki, po czym oparłem głowę o ziemię, unosząc wzrok w niebo. Czekałem aż wilki dokończą to, co nie udało się ich pobratymcowi. Nie myliłem się - trzy drapieżniki wolnym krokiem zbliżały się do mnie, z każdym metrem co raz bardziej warcząc i odsłaniając kły. Wtem głośny grzmot rozdarł niebo, wiatr wzmógł się świszcząc między drzewami i łamiąc suche gałęzie. Ulewny deszcz w ciągu sekundy spadł na moją wpatrującą się w niebo twarz. Piorun za piorunem spadały z każdej strony, jakby próbując trafić coś, co ciągle im umykało. Wilki zatrzymały się, rzucając na mnie ostatnie spojrzenie, a ich ślepia wydawały się mówić "To jeszcze nie koniec". Błyskawice rozświetlały niebo, na ułamki sekund napełniając ciemnoszare chmury światłem. Strugi deszczu lały się na ziemię, co chwile zmieniając kierunek, niesione gwałtownymi porywami szaleńczego wiatru. Spojrzałem na moją nogę - wyglądała naprawdę okropnie. Mimo wszystko zebrałem w sobie wystarczająco dużo sił, by opierając się na mieczu, wstać i wolnym krokiem ruszyć w stronę oddalonej o kilkaset metrów skały. Moje ubranie ciężkie było od wody, którą nasiąkło, a miecz co jakiś czas grzązł w gęstym błocie. Ciągnąc za sobą cieńką, jasnoczerwoną strugę, wlekłem powoli nogami, ku zbliżającemu się punktowi - wiedziałem, że mieszka tam Hyacinth, stary pustelnik, który będzie wiedział jak się mną zająć, lecz obawiałem się, że nie będzie dane mi dojść do jego pustelni. Sporo krwi ucielło z mojej otwartej rany. Czułem, jak moje oczy z co raz większym trudem dostrzegały skałę, obraz rozmywał się przede mną. Z każdym metrem, moje kroki stawały się co raz wolniejsze i bardziej ociężałe. Ostatkiem sił, dotarłem do podnóża skały, po czym padłem na ziemię. Przełknąłem ślinę i krzyknąłem tak głośno, jak tylko pozwoliły mi moje płuca. Prawdę powiedziawszy nie nazwałbym tego nawet krzykiem, tylko niesprecyzowanym bełkotem, jaki wydobył się z mojego gardła. Kątem oka dostrzegając postać starego człowieka, zamknąłem powieki...


Nie zasługi czynią bohatera sławnym, nie śmierć rozsławia jego imię i nie rany jakie odniósł świadczą o jego dokonaniach, lecz prawda i męstwo, z jakim wypełnia los swój i innych, których drogi krzyżują się z jego wzajemnie, do wspólnego prowadząc celu. Nieszczęśliwa kraina, która potrzebuje bohatera, lecz dumny winien być bohater, którego potrzebuje kraina. Lecz skąd wiedzieć ma człowiek, czy jest bohaterem, czy też od niego chcą krainę uwolnić, gdy sumienie jego rozdarte jest niepewnością i strachem ? Prosta odpowiedź jest na to pytanie, lecz ludzie nie szukają wartości w słowach, acz w broni, pociągając za sobą ofiary własnej chciwości. Gdyby nie to, świat nie potrzebowałby bohaterów, lecz czym wtedy zapełniłbym karty tej księgi ?

Axemnonimus - Księga Popiołów. Rozdział Szósty.


***

Nie wiem jak długo byłem nieprzytomny, lecz gdy otworzyłem oczy, z okna pustelni dało się już widzieć kilka gwiazd, których blask z trudem przedzierał sie przez wciąż obecne na niebie, chmury. Pobudzająca woń ziół unosiła się w pomieszczeniu, uderzając moje nozdrza. Przy oknie stał Hyacinth, wpatrując się w niespokojne niebo. Jego ciężki oddech dało się słyszeć nawet mimo panującej na zewnątrz burzy, która co kilka sekund wydawała potężny ryk. Spojrzałem na swoją nogę - opatrzona była delikatnym materiałem i prawdopodobnie zalana jakimiś ziołami, gdyż materiał ten był jeszcze dość wilgotny.

- Nie zdajesz sobie sprawy Hyacyncie, jak wdzięczny Ci jestem za uratowanie mi życia !
- Cieszy mnie uśmiech na Twoich ustach synu, lecz wdzięczny powinieneś być nie mi, lecz magii, której ja jestem tylko narzędziem. Twoja rana zapewne nie będzie Ci się dawała mocno we znaki, lecz to nie znaczy, że jesteś już gotów do ruszenia w drogę. Zważywszy na warunki, jakie panują na zewnątrz...
- Prawda pustelniku, pogoda z pewnością nie zachęca do podróży. Niemniej jednak, nie mam zamiaru spędzić w tym łóżku wieczności.

Mówiąc to, przeciągnąłem się i wstałem z łóżka na równe nogi. Zbliżyłem się do okna, przy którym stał Hyacinth i wyjrzałem na zewnątrz. Burza nie osłabła ani odrobinę, czasami wydawało się, że wręcz szaleje jeszcze bardziej niż przedtem. Ogromne krople deszczu rozbijały się o drewniany dach pustelni, który w kilku miejscach przeciekał, a rozpędzony wiatr wył i ryczał, niczym dzika bestia, rozcinając swoimi szponami powietrze. Pogodne oczy Hyacintha, nagle przepełniły się trwogą. Pochylił się nad oknem, wypatrując czegoś w oddali.

- Spójrz, synu, spójrz w tamtą stronę ! Przyjrzyj się uważnie !

Skierowałem swój wzrok we wskazane przez Hyacintha miejsce, wypatrując czegokolwiek, co mogło wzbudzić w nim taki niepokój. Silny deszcz utrudniał widoczność, lecz znad lasu, który przeszedłem w drodze do pustelni unosiły się gęste kłęby dymu. Wystraszeni, spojrzeliśmy na siebie, wiedząc już, że coś dzieje się w wiosce.

- Czułem to. Czułem, że to się wkrótce stanie... Biegnij ! Nie zatrzymuj się w drodze ani na chwilę, a ja wkrótce dołączę do Ciebie ! Nie zwlekaj synu, błagam ! Nie zwklekaj !

Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, chwyciłem za oparty o ścianę miecz, po czym wybiegłem z pustelni ile sił w nogach. Ostre krople deszczu rozbijały się na mojej twarzy, utrudniając widoczność. W pewnych momentach, biegłem wręcz na oślep. Porywisty wiatr, dmuchał to w jedną, to w drugą stronę, niejednokrotnie zmuszając mnie to przymknięcia oczu. Wybiegłem z lasu, wciąż pędząc w stronę miasta. Mokre ubranie znacznie mnie spowalniało, utrudniając bieg. Co gorsza, z bardzo grzązkiej ziemi wystawało pełno korzeni, więc musiałem patrzeć się pod nogi. Wioska była kilkaset metrów przede mną. Z każdym krokiem dało się co raz bardziej słyszeć wrzask ludzi - szczególnie kobiet. Dachy domów płonęły, kłęby dymu rozwiewane przez szalejący wiatr unosiły się nad wioską. Byłem wycieńczony, lecz nie mogłem się zatrzymać. Nogi powoli odmawiały mi posłuszeństwa, zważywszy, że rana, którą uleczył Hyacinth, nie zasklepiła się do końca. Szczęk mieczy był co raz donośniejszy. Przy głównej bramie miasta leżeli martwi strażnicy. Brunatna krew spływała kamienną posadzką, tworząc wraz z padającą wodą ogromne kałuże. Rzeź - tak jednym słowem można było opisać sytuację, którą zastałem w wiosce. Dziesiątki rozwścieczonych Orków zaatakowały miasto, siejąc spustoszenie wśród ludzi. Martwi chłopi i strażnicy słali się pod nogami uciekających ludzi. Każdy zdolny do walki mężczyzna dzierżył broń, starając się odeprzeć atak Orków. Niewielka grupa garnizonu Straży Miejskiej starała się utrzymać grupę Orków jak najdalej od centrum miasta, tak by inni, niezdolni do walki mieli czas uciec. Łucznicy zasypywali strzałami zielone bestie, lecz silne zbroje, w które wyposażone były wszystkie Orki, skutecznie chroniły je przed atakami z dystansu.

- CHWYTAĆ ZA BROŃ ! TRZYMAĆ SZYK ! POD PALISADĘ ! Nie dajcie się roznieść ! - krzyczał dowódca Straży Miejskiej, Draviel.

Widać było, że sytuacja go przerosła. Orków wciąż przybywało, a broniący miasta z każdą chwilą słabli. Ogromna grupa Orków rozniosła część drewnianego ogrodzenia i wkroczyła do wioski od zachodu, otaczając walczących strażników. Jedna z bestii uniosła wysoko nad siebie potężną halabardę i jednym machnięciem pozbawiła tułowia 4 walczących. Ich bezwładne korpusy osunęły się powoli na ziemię. Trzech pozostałych przy życiu strażników z tej grupy, zasłoniło się swoimi tarczami, a Ork znów wziął potężny zamach. Strażnicy, czekając na cios zaparli nogi o ziemię, lecz halabarda nie dotknęła ich tarcz. Ogromny, srebrny miecz o poszarpanych krawędziach ostrza przeszył odsłoniętą pierś Orka, pozbawiając go życia w ciągu jednej chwili. W oczy wszystkich walczących wstąpiła radość i nadzieja, gdyż na pole walki wkroczył Dallehim oraz Zebrus - dwaj najwięksi wojownicy miasta Rookgaard, wysłannicy Doborowej Królewskiej Straży. Okrzyk Zebrusa poderwał wszystkich walczących, kolejne Orki padały jeden po drugim, lecz w pewnej chwili nastała dziwna cisza. Ziemia zaczęła drżeć, a od strony lasu dało się słyszeć kroki jakiegoś ogromnego stworzenia. Wszyscy skierowali wzrok na wschodnią bramę miasta, gdy nagle jednym ciosem, bestia roztrzaskała wejście wraz z przyległym do niej ogrodzeniem na drzazgi, rycząc przy tym głośniej, od walących wokół grzmotów panującej burzy. To był Minotaur, wielki jak trzy Orki, o jasnobrązowej skórze, przepasany czerwoną zbroją. Walka rozgorzała na nowo, miecze Orków i mieszkańców miasta znów się starły. Minotaur wydając z siebie donośny ryk, zmiażdżył próbującego zranić go Zebrusa. W tym momencie mój oddech zamarzł - jeden z najpotężniejszych wojowników tej ziemi, padł od jednego ciosu Minotaura. Lecz jeszcze bardziej przerażające było w tym momencie spojrzenie Dallehima, którego pełen Furii wzrok utkwił w oczach Minotaura. W jednej chwili uniósł miecz, który zapłoną dzikim płomieniem, wydając z siebie okrzyk tak przeraźliwy, że walczące Orki zamarły na chwilę nieruchomo, a szalejąca wokół burza wydała się ucichnąć, obawiając się gniewu Dallehima. Języki ognia szalały wokół ostrza, a Dallehim wciąż trzymając uniesiony nad sobą miecz, zerwał się w stronę stojącego kilkanaście metrów dalej Minotaura. Nie zastanawiając się dłużej, chwyciłem za swoją broń i ruszyłem przeciw nacierającym wciąż Orkom. Krótka była nasza przewaga, albowiem wrogów wciąż przybywało, a sam Dallehim nie mógł dać im rady. Zabłąkany piorun trafił jedną z drewnianych wież, która w kilka chwil stanęła w płomieniach. Płonące chaty, zawalały się jedna za drugą i nawet strugi padającego wciąż deszczu nie były w stanie ich ugasić. Co jakiś czas spoglądałem w stronę Dallehima, który zcierał się z Minotaurem, samemu uważając, by nie zostać powalonym przez Orka. Dało się zauważyć, że Dallehim miał co raz większe problemy z odpieraniem ataków bestii, która w pewnej chwili przewróciła go na ziemię. Minotaur słał cios, za ciosem, lecz Dallehim wciąż trzymał tarcze. Nagle dało się słyszeć głośny trzask. Kość ręki, która trzymała tarczę, pękła pod naporem ataków Minotaura. Wydawało się, że Dallehim zaraz podzieli los Zebrusa, lecz jasny snop światła rozświetlił nagle niebo, z rykiem rozdzierając powietrze. W pierwszej chwili pomyślałem, że kolejny piorun uderzył gdzieś w pobliżu, lecz po tym jak odsłoniłem oczy, ujrzałem stojącego na pobliskim wzniesieniu Hyacintha, miotającego z impetem błękitne kule w stronę Miotaura, jedna za drugą. To na chwilę odwróciło uwagę bestii od Dallehima, który wycofał się nieco, chowając się za pobliską studnią. Magia pustelnika była na prawdę potężna, lecz nie wystarczająca do powalenia Minotaura, który starając osłonić się przed zasypującymi go kulami, chwycił leżącą część zniszczonej palisady po czym cisnął nią w stronę starca. W tej chwili moje oczy zalała mgła. Uczucie narastającego chłodu spowiło moje ciało od stóp do głów. Opuściłem głowę. Moją pierś przeszyła włócznia, stojącego za mną Orka. W momencie, w którym chęć do walki we mnie się wzmogła, moje ciało odmówiło rozkazów. Czułem jak życie ucieka przez moją ranę. Odgłosy walki, jak i szalejącej wokół burzy powoli cichły, aż zamieniły się w jednostajny szum. Miecz wypadł z mojej bezwładnej ręki, a ostatnią rzeczą, którą poczułem, były kropla spadającego na moje policzki deszczu. Obraz rozmył się, a moje powieki zamknęły się powoli. Wydawało mi się, że trwa to całą wieczność, lecz wieczność właśnie czekała na mnie, powoli wyciągając duszę z mojego ciała. Upadłem, lecz z radością w uciekającej ze mnie duszy. Zmarłem jak wojownik, na polu bitwy, do ostatniej chwili trzymając miecz w ręku.. Moje po tysiąckroć wypowiadane życzenie, w końcu się ziściło.


Ostatnia karta księgi nie kończy historii, tak jak ostatni dzień naszego życia nie kończy naszego istnienia. Dusza człowieka zostaje w jego imieniu, które to niesione na ustach innych ludzi będzie pozwalało nam istnieć przez wieki. Człowiek, który żył głęboko nie musi obawiać się śmierci, lecz traktować ją jako nagrodę za włożony w swoje życie trud, bo nic piękniejszego ponad wolność swojej duszy otrzymać nie może. Niech nie lęka się ten, który nie wsławił się niczym za życia, gdyż po śmierci trafi do miejsca, w którym każdy wie o każdym, a równocześnie wszyscy są sławni. Każdy człowiek, który żył zarówno w lęku, jak i odważnie, będzie doceniony, a jego imię niesione będzie w ciszy przez wiatr, albowiem czym innym jest odwaga, jak nie sztuką bycia jedynym, który wie o własnym strachu ?

Axemnonimus - Księga Popiołów. Rozdział Dziewiąty.

Vantage
17-10-2006, 21:07
Przepraszam, że nie napiszę żadnego "dzieła", ponieważ nie mam predyspozycji do tego.

Jednak to co widać w co niektórych postach... ilostrowane wyobraźnią zapiera dech w piersiach. Bardzo interesują mnie nie od dziś różne opowieści fantasy, od Tolkienowskich dzieł bo wypociny forumowiczów na różnych forach.

I właśnie dla takich chwil warto siedzieć na tym forum :)

Nyksus
17-10-2006, 21:26
Heh...od niedawna także się tym interesuję, i mam na koncie kilka opowiadań. Fajnych? Czy ja wiem, ale zamieszczać nie będe, bo to obciach ;)

Pan Klocek
18-10-2006, 12:55
Wiesz Prodigy, az zapiera dech, powala i zaskakuje. Dawno nie slyszalem tak ciekawej opowiesci :) bardzo mi sie podobała.

Tasker
18-10-2006, 13:14
Bardzo fajne opowieści tylko tak dalej xD

Kaniek
18-10-2006, 14:35
Wszystkie Opowieści są fajne :D. Może ja też spróbuje ;D.

Tom The Tanner
18-10-2006, 15:38
Prodigy zmiażdzyłeś nas tym :D

EDIT:
Czym innym jest odwaga, jak nie sztuką bycia jedynym, który wie o własnym strachu?
Fajne tooo :P

Dark Alphadron
18-10-2006, 15:42
(I was 0wn3d by Pell.)
Świetna historia, panie Prodigy. Tylko mnie ciekawi, panie, jakim cudem z panem rozmawiamy? Czy to ja postradałem zmysły, czy Pan jest duchem? (Jak Karczma, to i klimat, panowie i panie!)

Kaniek
18-10-2006, 16:34
Byłem sobie rolnikiem żyjącym na świecie zwanym Rookgard. Zawsze marzylem o tym żeby być wojownikiem, zabijać wiele potworów, zdobywać ekwipunek. Pewnego dnia los dał mi tą szanse. Okazało się Że na Rookgardzie wybuchła wojna. Rookgard pochłaniały walki z Minotaurami, Orkami, Goblinami.
Straż miejska zaczeła wyciągać ludzi z własnych domów żeby uczyli się walczyc.
Wkońcu zagościli także w moim domu. Bez żadnych problemów wyszedłem dzielne z domu. Niestety poprzez walki Rookgard był bardzo biedny. Więc sam musiałem zapewnić sobie dobry ekwipunek. Zabrałem ze sobą sierp którym zwykle wycinałem zborza z moich pól nie wiedząc jakie przygody będą mnie czekać. Przyszedłem na rynek i zobaczyłem wiele straganów z najróżniejszym ekwipunkiem. Jeden sprzedawca pokazywał wspaniałą,lśniącą tarcze którą pewnie można by było zablokować wiele ciosów Minotaura. Zaś drugi sprzedawca pokazywał piękny lśniący miecz który pewnie byłby w stanie zabic Wielkiego Smoka. Niestety nie miałem zbyt dużo pieniędzy na takie rodzaje broni więc wyciągłem kratę do do kanałów, gdzie podobno tam można nabić złote monety. Zapaliłem pochodnie zaś w drugiej ręce trzymałem mój sierp. Usłyszałem okropne piski w otchłani tunelu, przeraziłem sie nimi. Przede mną ukazał się rozwścieczony i zapewne głodny szczur. Zamachłem się na niego moim sierpem niestety nie trafiłem w szczura. Szczur podbiegł i zdążył mnie ugryść w noge zadając mi lekki ból. Poraz drugi zamachłem sie na szczura tym razem celnie zabijając szczura. Niestety szczur pobrudził moje ubranie ale zwrócił mi szkody złotymi monetami. Zaczełem coraz lepiej posługiwać się moim sierpem. Polowałem na Szczury aż do późnego wieczora. Bród i tród opłacił się bo zdobyłem bardzo dużo pieniędzy i zapewne było mnie stać na jakieś lepsze opancerzenie. Wróciłem do domu a potem położyłem się spać.
Rano obudził mnie zgiełk z kuźni. Wyruszyłem na rynek i przyjrzałem się ekwipunkowi jaki był na straganach. Wybrałem sobie krótki miecz i Drewnianą tarcze a potem wyruszyłem w bardziej dzikie tereny tajemniczego świata. Kierowałem się na wschód. W lesie usłyszałem krzyki zapewne umierającego człowieka. Przeraziłem się ale dzielnie wyruszyłem dalej i zobaczyłem trzy wilki pastwiące się nad ciałem nieszczęśnika. Wilki pobiegły na mnie Szczerząc kły i warcząc. Zaparłem się nogami i uderzyłem atakującego tarczą bez skutecznego efektu. Jeden wilk ugryzł mnie w lewą noge wyrywając kawałek mojego mięsa. Przeszył mnie ból jakiego jeszcze nigdy nie poczułem. Upadłem na ziemie. Zaczełem z trudem wymachiwać mieczem żeby nie dać się zabić. Kiedy juz wlki podbiegały do mnie żeby dokończyć swojego dzieła ich korpusy przebiły strzały. Trzej dzielni łucznicy podeszli i opatrzyli moją rane.

-Kim jesteście?- Zapytałem
-Jam jest Ernic a to moi przyjaciele Reidan i Kashon
-Miło was poznać
-Nam również i uwarzaj na siebie następnym razem. Teraz musimy iść na dalsze łowy
I moi wybawiciele odeszli. Kulając doszedłem do miasta i poszedłem do domu aby odpocząć. Następnego dnia do dzwi zapukali jacyś ludzie. Okazało się że wszyscy chłopi musieli iść na wojne z Minotaurami. Więc wyszedłem bez żadnego oporu i wyruszyłem z garstką ludzi aby walczyć. Dowódca naszych oddziałów zaprowadził nas przez nieznane dotychczas mi tereny. Zauwałem w końcu lasu jakieś ruiny. Zaatakowało nas kilka wężów. Bardzo szybko rozprawiliśmy się z nimi. Niestety jeden z chłopów został zatruty ale z trudem szedł dalej. Zeszliśmy tajemniczymi schodami w głąb jaskini. Warki brzęk metalu i trupi odór napawił mnie ogromnym przerażeniem. Szliśmy w głębi jaskini aż usłyszeliśmy donośny warkot. Przed nami ukazał się ogromny, brzydki, śmierdzący z wlepionymi w nas czerwonymi oczami Troll. Rozgorzała walka. Troll zamachnał się toporkiem w grupe przerażonych ludzi. Skutecznie trafił jednego chłopa w brzuch. Doniósł się piekielny krzyk, strugi krwi zpływały na ziemie. Kilku ludzi w tym ja wyruszyliśmy walczyć z trollem. Mimo siły troll wkoću upadł. Przeraził mnie widok już martwego partnera ale szedłem dalej. Zobaczyliśmy zejście jeszcze niżej. poszliśmy tam nie wiedząc co na nas czycha. W zakręcie jaskini zobaczyłem kawałek zieleni. Na pierwszą myśl zastanawiałem się jak w takiej jaskini może rosnąć trawa. Przed nami ukazało się kilka Orków. Byli tędzy i zdążyli nas otoczyć. Wyruszyliśmy aby walczyć tym razem wszyscy. Podbiegłem z jednym z chłopów do Bestii i Zaatakowałem ją. Niestety miała za gruby pancerz. Uslyszałem tylko Krzyk jednego z chłopów i Triumfalny Ryk jednego orka. Poraz drugi spróbowałem zaatakować orka. Odparł atak i zdążył zadać cios. Siła uderzenia pomimo tego że trafiła w tarcze odrzuciła mnie o kilka metrów. Gdy już ork miał mnie zabić to jakiś z partnerów przebił jego gardło. Wstałem i zaczełem walczyć dalej. Z wiekszej grupy ludzi przetrwało tylko siedmiu. Po kilku minutach walki zostało nas dwóch. W uszach miałem pojękiwanie umierających i Ryki orków. Rzuciłem się w ucieczke. Jeden z orków pobiegł za mną ale zdążyłem uciec. Gdy już znalazłem się w mieście to zobaczyłem mała wyprawe kilkudziesięciu ludzi. Nagle podeszli do mnie dali mi uzbrojenie i kazali mi wyruszyć do walki ze smokiem który podobno latał nad tymi krainami i zabijał większość ludzi. Zastanawiałem się jakim cudem mógł tu się znaleść smok. Okazało się że podobno leciał ze swoimi pobratymcami na jakąś bitwe ale nie nadążył za nimi więc wylądował na najbliższej wyspie. Wyruszyliśmy w Południowy Wschód. Po drodze spotkaliśmy Kilka wilków ale Szybko się z nimi rozprawiliśmy. Zobaczyłem jakąś skałe i wydrążoną dziure. Na dole spotkaliśmy Niedźwiedzie. Szybko Zaatakowaliśmy grupke Bestii. Walka trwała długo słyszeliśmy tylko ryki niedźwiedzi aż Zagłuszył nas dźwięk Krzyku jakiegoś człowieka rozszarpywanego przez Niedźwiedzia. Wygraliśmy walke i po drodze zobaczyliśmy jakieś bajorko a przy nim jakieś lekko rozkopane kamienie. Zaczeliśmy kopać i ukazało się zejście na dolny poziom jaskini. Szliśmy wąskim korytarzem aż zobaczyliśmy wielkiego okropnego zielonego smoka. Bardzo szybko podleciał do nas i Podpalił swoim ognistym wyziewem kilku ludzi. Ruszyliśmy do walki Slyszeliśmy odgłosy i ryki smoka a także okropne jęki spalanych ludzi. Wkońcu przetrwało tylko dziesięciu. Rzucilem się na gardziel smoka i poczułem jak smok rozszarpywał powoli moje ciało. Umierałem. W ostatniej Chwili życia wbiłem miecz w gardziel smoka z nadzieją że go zabije.

Tom The Tanner
18-10-2006, 17:52
Wkońcu zagościli także w moim domu. Bez żadnych problemów wyszedłem dzielne z domu.
W końcu nadszedł ten czas, straż zapukała do mych drzwi. Albo coś takiego bo "dom" się powtarza.

(...) więc wyciągłem kratę do do kanałów, gdzie podobno tam można nabić złote monety (...)
Heheh :D

Przede mną ukazał się rozwścieczony i zapewne głodny szczur. Zamachłem się na niego moim sierpem niestety nie trafiłem w szczura. Szczur podbiegł i zdążył mnie ugryść w noge zadając mi lekki ból. Poraz drugi zamachłem sie na szczura tym razem celnie zabijając szczura. Niestety szczur pobrudził moje ubranie ale zwrócił mi szkody złotymi monetami.
Dużo ich tam było xDDD

Jeden wilk ugryzł mnie w lewą noge wyrywając kawałek mojego mięsa.
A masz może akt własności że to twoje? Skończ z tymi "moimi" w każdym zdaniu.

Mimo siły troll wkoću upadł.
Od kiedy trolle walczą przykryci kocem? Hahahah jam jest troll i mam bluzkę z koca!

Rzucilem się na gardziel smoka i poczułem jak smok rozszarpywał powoli moje ciało. Umierałem. W ostatniej Chwili życia wbiłem miecz w gardziel smoka z nadzieją że go zabije.
No właśnie end jest ale powinien być wzruszający, bohaterski i piękny a nie: Zanim zginąłem zdążyłem go zabić <- i koniec. Musisz tym textem mówić, pokazywać piękno, wmawiać i tworzyć atmosferę. :P

Na resztę przymykam oko :P jeśli to twoje pierwsze opowiadanie to jest ok, musisz po prostu poćwiczyć. Tylko nieporównuj się do innych osób bo niektórzy mają już za sobą obszerne książki ;) Stwórz własny styl i pisz jakąś książkę albo coś no chyba że ci sie niechce - to już lepiej niepisz w ogóle bo wtedy wychodzą najgorsze :|

Kaniek
18-10-2006, 17:58
Ehh no fakt nie jestem dobry w twórczości ale spróbować moge co nie :D?

Pan Klocek
18-10-2006, 21:54
Ehh no fakt nie jestem dobry w twórczości ale spróbować moge co nie :D?

Widac ze to dopiero poczatki, ale jesli pocwiczysz ;)
Proponuje literature czytac o podobnej tematyce np bardzo ciekawa i wciagajaca saga Diablo, historyjki rozgrywane w swiecie tego wlasnie hack and slasha (w sumie 3 niezalezne czesci), albo tez ksiazki o forgoten realms i tu najlepsza jak dotad WojnaPajeczej Krolowej (6 czesci). Poczytaj, a nie pozalujesz. No i polecam oczywiscie grac w RPG :) od D&D przez Warhammera az po Zew :). To wlasnie z RPG czerpie natchnienie do grania na rooku. Moim zdaniem Rook ma wiekszy klimat RPG niz main, bo kto ma czas na mainie troszczyc sie o osobowosc swojego bohatera?!

Taeguki
19-10-2006, 21:35
Rozdział 1: Rozmyślanie...
Siedząc tak sobie pod moim starym ulubionym drzewkiem, zacząłem rozmyślać o przeszłości... Oczy zaszkliły mi się na myśl o moich wesołych chwilach spędzonych z moimi rodzicami, którzy już odeszli... chociaż, być może jeszcze żyją, nie wiem... Podczas wojny nas rozdzielono, Ojca wzięli do armii broniącej przejścia na drugi kontynent ("Mainland"), a matkę wzięli, aby pomagała leczyć rannych... Mnie zaś samego wrzucono do jakiejś piwnicy, gdzie miałem trochę zapasów jedzenia, ale jednak nie na tyle, aby zaspokoić głód przez całą wojnę.
- Cholerna wojna - powiedziałem sam do siebie... Gdyby nie ten cały MinoMag, który otworzył wrota demonom i innym przeklętym stworzeniom, być może teraz właśnie bym jadł wspólny obiad z rodziną... Po moim ojcu słuch zaginął, czyżby umarł ? Staram się o tym nie myśleć, nie wykluczam też możliwości ucieczki, odejścia na drugi kontynent oraz najgorszego... przejścia na stronę wroga. O matce słyszałem jakieś wieści, ale nie na tyle wystarczające aby określić co się z nią mogło stać... została przeniesiona na drugi kontynent, aby tam pomagać żołnierzom walczącym w obronie naszej ziemii...
- Przeklęty MinoMag - wyszeptałem, a w moich oczach pojawiły się łzy, łzy goryczy na myśl, że już nigdy nie zobaczę ani matki, ani ojca... Próbowałem podejmować się jakichkolwiek poszukiwań, ale to wszystko na nic... wypłynąłem nawet na drugi kontynent, ale jest on jednak zbyt wielki, żeby odnaleźć tam jedną zaginioną osobę... Wróciłem na Rookgaard, i tu strzegę porządku, stojąc na mostku łączącym Główne miasto Rookgaardu, z otwartymi polami...
Rozdział 2: Ludzie i przyjaciele...
Kiedyś spotkałem tajemniczego mnicha, który oznajmił mi, że przybył z bardzo odległego, nieznanego ludziom z tąd kontynentu (Shattred Island). Powiedział, że został tu przysłany, aby odbudować świątynie, i pomagać wszystkim ludziom... pokazał zaświadczenie, na którym podpisał się sam CESARZ! Oczywiście otrzymał moją zgodę, i już parę miesięcy później stała tu wielka i piękna świątynia. Bycie strażnikiem Rookgaardu bywa smutne... często gdy poznam nowych przyjaciół, to oni i tak za parę miesięcy odchodzą, aby zasmakować życia na odległym kontynencie...
- Ach, też bym tak chiał - westchnąłem
Rozdział 3: Głośna cisza...
Z mojego pogłębienia w marzeniach wyrwał mnie jakiś dźwięk zza krzaków. Szybko sięgnęłem za plecy, wydobyłem swój miecz, i mocniej ścisnąłem rękojeść zamierając na chwilę i czekając jak się sprawa potoczy. Nagle usłyszałem dźwięk za sobą...
- Jest ich tu więcej niż jeden - pomyślałem...
W pewnym momencie poczułem mocne uderzenie, jakby kamieniem w głowę... co się dalej działo ? Nie pamiętam, zemdlałem...

Rozdział 4: W obozie...

.. obudziłem się... rozglądając się dookoła, zauważyłem obok siebie, stos nieżywych orków, dalej w oddali korytarza zobaczyłem grupę ludzi.
Podnosząc się, krzyknąłem w ich stronę:
- Co tu się dzieje? - jednym tchem zawołałem...
Nie uzyskałem odpowiedzi...
Postanowiłem ponowić pytanie...
- Co się tu stało? - Krzyknąłem jeszcze głośniej...
Nie uzyskałem odpowiedzi, lecz z ich szeptów można było usłyszeć, stary dialekt orków... Słowa mniej więcej brzmiały tak:
- Hahi, hako, butkar birak...
- Grraa! Kirri, baakku!
A ze słów mniej więcej zrozumiałem:
- Nie mówić my o nim królowi
- Idioto! Jakby dowiedział czeka kara
Widocznie byli tak zajęci rozmową, że nie słyszeli moich wołań... porozglądałem się do okoła, i zobaczyłem swój ekwipunek pod ścianą... powoli i po cichu podszedłem go zebrać, a gdy już byłem gotów postanowiłem, podsłuchać jeszcze coś z rozmowy orków...
- Tarara, errta hoo!
- Gaawe, baku!
Co w wolnym tłumaczeniu powinno znaczyć:
- Zjeść już teraz
- Bać się moja
Kropelki potu spłynęły mi po czole, słysząc tą rozmowę... Długo nie czekając postanowiłem zaatakować. Wziąłem szeroki zamach mieczem, i w tym samym momencie wykrzyknąłem:
- Arrrala turca Bu! (Gińcie poczwary)
Orkowie odwracając się twarzą do mnie, nie mieli czasu nawet sięgnąć po broń, w ciągu 5 sekund, 3 głowy oddzielone od szyii, leżały pod moimi stopami. Uczułem wtedy w sercu niesamowitą rozkosz, widząc krew nieprzyjaciela spływającą po ziemi... Przez chwilę wydawało mi się, że dostrzegłem kogoś znajomego w twarzy jednego z orków...

...+ R.I.P +... To be Continued...

No, to moje pierwsze opowiadanko :) I jak ?

Tom The Tanner
19-10-2006, 21:52
Jak na pierwsze to jest ok, tyle że z tym językiem orków troche przesadziłeś. Powinno wprowadzać w klimat a śmieszy :D Poza tym ukradłeś mój styl wielokropka i nieprawidłowo go używasz :/ jeśli niemożesz się wysłowić lub niechce ci się kończyć nie pisz ... bo to zue :P

Taeguki
19-10-2006, 21:56
Wybacz, ale aktywnie z tego forum korzystam 2 dni, więc jak mogłem Ci ukraść styl ?

Po za tym, nie miałem "pomysłu" na język orków, ten chyba był najlepszy z moich myśli... :)

A z tym "..." to bardziej chodziło mi o takie urywanie zdania, jak on to sobie rozmarza, i mu się tak ucinają te marzenia <-, ale głupio to zabrzmiało, no ale mniej więcej o to mi chodziło.

Pozdrawiam!

Michaello
20-10-2006, 09:37
Fajne opowiesci, chetnie poslucham kolejnych ;]

nosane
20-10-2006, 12:16
Valix, czy Tom the Tanner... wyłapujesz od innych najmniejsze błędy, a sam nie zauważasz swoich.

z cichym skrzypem
Tutaj powinno być raczej "skrzypnięciem". "Skrzyp" to wyraz dźwiękonaśladowczy.
klęczek i niebieski, oślepiający ból znikł zobaczył
niebieski ból? Nigdy nie słyszałem ;). Poza tym, po "znikł" powinien być przecinek. Zresztą, z tego co zauważyłem, notorycznie zapominasz o przecinkach.
W powietrzu czuć było magię, było przesiąknięte magią (...) blask poranka, blask
Powtórzenia. Nie lepiej było napisać "było nią przesiąknięte"?
po lewo stały przekupki
Po lewo? Chyba po lewej...
Jednak już po chwili słyszał... nic.
Jak można słyszeć nic? Chyba nie słyszeć niczego?
żądzi
Rządzi?

Sorry, że sie czepiam, ale sam widzisz - takie czepianie się nie ma chyba sensu, nie sądzisz? Wszędzie można znaleźć błędy, a jakieś nabijanie się z trolli w kocach nie zmotywuje autora do pisania lepszych tekstów, a może jedynie odebrać chęć dalszego pisania. A po co? Nie lepiej napisać konstruktywną krytykę - Średnio Ci wszyło, musisz jeszcze popracować nad tym i tym, uważaj na to i na to, jak na pierwsze całkiem niezłe itd...

Kaniek
20-10-2006, 16:51
Poza tym ukradłeś mój styl wielokropka :P



I tak wogóle nie sądze żebyś ty jako pierwszy wymyślił styl wielokropka ;). Wiec i wogóle jak możesz uważać to za kradzież. Ja myślałem że każdy może używać wielokropka założmy.



lol... gdy przybyl orc.. to powiedziałem do niego jesteś zielony... a on... wiem... i co zabronisz mi..? hahaha... używam "twojego wielokropka"...

Milan ognia
20-10-2006, 17:12
Do karczmy wchodzi dziwny jegomość w ciemnoczerwonej narzucie. Nie zwracając uwagi zajętych rozmową gości przechodzi w kąt gdzie z torby wyjmuje fajkę i ją zapala. W powietrzu czuć specyficzny, słodki zapach. Woła przechodzącego obok Krasnoluda i prosi go o kufel miodu. Gdy dostaje to, co zamówił nie rusza go. Na jego twarzy widać skupienie. Z zaciekawieniem słucha przeplatających się powieści. Chce coś powiedzieć... Wtem siada przed nim 'wesoły' Krasnolud z kuflem miodu. Spokój i cisza pryskają jak mydlana bańka. Całe starannie przygotowane opowiadanie ginie gdzieś w gwarze.

Tom The Tanner
20-10-2006, 22:34
Wszędzie można znaleźć błędy, a jakieś nabijanie się z trolli w kocach nie zmotywuje autora do pisania lepszych tekstów.
Ja się nienabijam tylko tak sobie mówię :P wytykam błędy innych i bardzo chętnie słucham jak wytykacie moje bo będę wiedział na co uważać w przyszłości. A co do wielokropka to tylko tak napisałem że "ukradł". Czy gdy spotkacie znajomego który włożył te samą koszulę i spodnie co ty nie mówisz przypadkiem "ściągnąłeś" albo "ukradłeś" tylko tak, dla żartu. Mi akurat chodziło o to że trochę źle to ujął ale dobra, dobra już siedze cicho :D

...klęczek i niebieski, oślepiający ból znikł zobaczył (...) Jednak już po chwili słyszał... nic...
To akurat mój błąd, przypomniały mi się zwroty mistrzów. Pomyślałem że mogę zrobić coś podobnego samemu ale oczywiście niedorastam np: Tolkienowi (pokłony :P) do pięt. Takie coś nie jest dla mnie :)

Przepraszam jeśli kogoś uraziłem albo "założyłem mu bluzkę z koca" nie chciałem :P

EDIT:
Moje klimatyczne opisy broni które napisałem na innym forum. Nie są to własne opisy przedmiotów, większość jest zmyślona bo niebyłoby ciekawe :P Przepraszam za błędy itp ale robiłem to dawno.

Knife
Przez wiele osób uważana ża przklętą broń. Zapytasz dlaczego? Otóż straszliwe upiory posługują się nimi do wydłybywania mięsa ze zwłok swych ofiar. Broń ta nie jest produkowana w mieście z jeszcze jednego powodu: jest to zwykły nóż, kiedyś używany przez gospodynie i nawet najlepszemu wojowi trudno zranić nim choćby szczura.

Combat knife
Po wyrzuceniu wszystkich przeklętych noży do wody gdzie rdza przeżarła je na wylot zaczęto robić ich ulepszenia. Miecz ten był bardzije poręczny ale nie tak wytrzymały - wytapiany był z miedzi. Seymour ukrył skrzynię pełną takich mieczyków do podziemnych ścieków w mieście. Trudno ją znaleść bo resztki złej aury z nożyków spowodowały lawinę i skrzynka przykryta jest głazami. Mimo kilku ulepszeń i zmiany nazwy na ''bojowy'' nie daje nawet najmniejszej satysfakcji.

Dagger
Sztylet tchórza nie warta stali na nią zużytej. Broń ta całkowicie nienadaje się do rzucania ponieważ jest źle wyważona, do walki w zwarciu za krótka, sztylety mają zbyt zaookrąglone ostrze by przebić najsłabszą zbroję. Broń ta szybko się niszczy i jest brzydka. Słyszano o pewnym samobójcy który próbował zabić się tym żelastwem i udało mu się sprawić sobie tylko wielki ból - zginął po 2 dniach męczarni, wykrwawił się. Pewnie zastanawiasz sie kto stworzył taką broń? Głupie gobliny które ukradły sposób tworzenia sztyletów orkom. Jednak te głupie istoty tylko zepsuły broń więc orkowie nawet się tym nieprzejmowali.

Rapier
Kolejna broń którą ukrył Seymour w podziemiach po zawaleniu się skał na stary mieczyk. Nie wiadomo o nim zbyt dużo. Lekka i poręczna broń dla początkujących wojowników. Wykorzystywana do szybkich cięć.

Short Sword
Młodszy brat zwykłego miecza. Ten krótki miecz ma bardzo ciekawą historię. Obi wiele lat temu wyruszył wraz z liczną ekipą wojowników na polowanie. Nie było to zwykłe polowanie! Otóż wielki ziejącym ogniem smok przedostał się z Mainlandu przez stary zapomniany korytarz i przy okazji go zawalił. Wojownicy stoczyli wielką bitwę, wielu poległo ale wojom udało się zapędzić smoka w ślepą uliczkę i tam go pokonali. Potrzaskane tarcze poległych możecie znaleść jeszcze w paszczy nieżywego smoka. Trudno sie tam jednak dostać bo droga do ciała stoi w ogniu. Ale wróćmy do historii. Obi znalazł w ciele smoka dwa short swordy. Jeden podarował swojej wnuczce Dixi która urodziła się kilkanaście lat później a drugi dał w prezencie pięknej Amber. Od tąd short sword możesz zobaczyć na zapleczu Dixi a drugi Amber da ci za przyniesienie jej zguby ale to już zupełnie inna historia...

Machete
Maczeta nie została wykonana przez ludzi. Ludzka wersja tego oto ekwipunku znana jest jako ciężka maczeta ale na Rookgaardzie nie jest dostępna. Z początku był to miecz orków ale po odpowiednich przeróbkach powstała ta wykrzywiona broń dla orczych włóczników. Włócznicy nie mogli atakować przeciwnika z bliska i szybko umierali. Problem został rozwiązany maczetą, jak się okazało była wprost idealna do przedzierania się przez zarośla i wyskokie trawy. Zaopatrz się w nią zabijająć orczego miotacza ale używaj jej tylko jako ekwipunku bo maczeta z racji słabej obrony nie jest używana jako broń. Lepiej użyj oryginalnej wersji tego orkowskiego sprzętu czyli niewygięta, popularna szabla.

Sword
Znakomita broń używana przez dobrych rycerzy. Miecz został wykonany przez pewnego kowala właśnie na Rookgaardzie. Z poległych ciał wojowników potwory zabierały ich ekwipunek i tak mieczami nauczyły władać szkielety, minotaury a kupy zgniłych i posklejanych ze sobą robaków wchłaniały podróżników i gdy uda ci się zabić taką spróchniałą kupę możesz znaleść w niej ten miecz. Bierz przykład z najlepszych wojów i używaj tego miecza ale rozsądnie!

Borpol
27-10-2006, 22:32
Rozdział I

Kiedy byłem jeszcze młodym wilkiem jak wy dzieci mieszkałem jeszcze wraz z moją mamą i dziadkiem w małej hacie niedaleko miasta na Rookgaardzie poniewaz niebyło nas stać na dom w wiosce.
Mój ojciec zginą kiedy miałem 3 lata. Był wielkim wojownikiem który sprawdził się w bitwie o Rookgaard. Wrzystiego nauczył się od mego dziadka kóry kiedyś żył w na kontynencie. Matka kochała bardzo mego ojca ale od kiedy zginął zajeła się szyciem tanich koronek by wykarmić rordzinę.

Nazywam się Morgaroth i chcę wam opowiedzieć najważniejszą historię jaka mi się kiedykolwiek przytrafiła.
Od kiedy Amber wróciła na wyspę w wiosce żle się działo. Żeby niesłuchać tego wrzystkiego poszedłem z moim wiernym łukiem i kataną na polowanie by sprzedać Williemu mięso.
Złapałem i zabiłem wiele jeleni, królików i upiekłem jedzenie na ognisku przed chatą. Nagle usłyszałem głosy który wołają o pomoc. Dobiegały z nad wioski z której leciał dym! Zrozumiałem - Pali się! - Rzuciłem mięso i zaczołęm biec do potrzebujących. Wbiegłem do miasta. Pierwsze co ujrzałem były martwe ciała ludzi na rynku. Spojrzałem w lewo i ujrzałęm że akademia się pali. Wybiegł z niej ledwo żywy Seymour i kaszląc powiedział: - Uciekaj! Rookgaard zaatakowały demo.. - Zemdlał. Zaniosłem go do świątyni i zostawiłem pod opieką lekarzy.
Niebo zrobiło się zachmurzone. Z nad akademi pojawił się potwór. To był demon. Jeden ze sługów trzech piekielnych braci.
Wielu śmiałków prubowało stawić mu czołą lecz nikt nieprzeżył jego kontrataku. Przestraszony zaczołem uciekac do domu by ostrzec rodzine. W domu nikogo nieznalazłem. Nagle przypomniało mi się że moja matka poszła wcześniej do miasta sprzedać koronki a dziadek poszedł na spacer.
Nie wiedziałem co robić.Nagle za moimi plecami pojawił sie kto lub coś lecz nim zareagowałem uderzyło mnie i zemdlałem...

Ciąg dalszy nastąpi...

Powiedzcie czy wam sie podobało jęśli tak to napisze rozdział II :D

Alessandro Del Piero
29-10-2006, 08:16
Magiczna czapka

Rozdział I

Rodzina Nando wydawała sie jedną z porządniejszych rodzin. Mieli ładny dom otoczony pięknymi krzewami i choć nie byli zbyt zamożni, ich dom sprawiał wrażenie całkiem bogatych. Mieszkali oni na Rookgaardzie, małej wyspie która dopiero co została odkryta przez mieszkańców Mainlandu i mieli jednego dziesięcioletniego syna o imieniu Flyn. Na Rookgaardzie panowały straszne potwory, a większość wyspy pozostała nieodkryta. Wszyscy młodzi ludzie musieli tu przejść przez trudne szkolenie, zanim przenosili sie na główny kontynent. Seymour, władca miasta uczył młodych sprawiedliwości i rozsądku, obrońca miasta Dallheim władania orężem, a Hiyacynth podstaw magii. Najpilniejszymi uczniami byli Flyn Nando i Yomin. Flyn uczył sie magii tak dobrze, że Hiyacynth zapraszał go do siebie na dodatkowe lekcje. Pewnego dnia Flyn szedł właśnie na taką lekcje. Gdy mijał most strzeżony przez Dallheima dostrzegł z oddali machającego do niego Yomina. Yomin miał 6 lat, lecz sprawiał wrażenie dużo starszego. Miał krótkie blons włosy i był wzrostu Flyna. Yomin podszedł do niego.

-Idziesz dzisiaj na arene? - powiedział na tyle cicho by Dallheim tego nie usłyszał - Wedge będzie walczyć z All'Dee
-Myśle, że sie urwe dzisiaj troche wcześniej - odparł Flyn
-No to super. Pamiętaj hasło brzmi Tibianus.
-Wiem, wiem. Tym razem nie zapomne.
-No to do zobaczenia wieczorem i powodzenia u Hiyancyntha - powiedział Yomin po czym odszedł.

Flyn skierował sie na zachód do domu Hiyancyntha. Był to bardzo stary drewniany dom, w którym nie było nic niezwykłego. W środku jednak była wielka pracownia w której czarodziej wytwarzał eliksyry życia. Tylko nieliczni na Rookgaardzie miali je w
ustach. Flyn zapukał. Nikt nie odpowiadał. Zapukał jeszcze raz.

-Wspaniale! - pomyślał Flynt - nie musze wysłuchiwać dzisiaj jego nudnych wykładów o tym jak sie trzyma rune.

Korzystając z wolnej chwili Flyn zwiedził całe miasto. Był u sprzedawcy Obiego, u druidki Lily, która jako jedyna na Rookgaardzie potrafiła wytwarzać runy i u Toma który jak zwykle opowiedział mu jedną ze swoich przygód w które i tak nie wierzył. Nie poszedł za to na targowisko które mieściło sie w Akademi która pełniła też role rady miasta. Ojciec zabraniał zbliżania sie tam, ponieważ kręcili sie tam podejrzane typy którzy myślą tylko o zysku. Nie wchodził również do kanałów, ponieważ słyszał od Hiyancyntha, że mieszkające tam szczury to bardzo niebezpieczne zwierzęta, a ojciec zawsze mu mówił, że Hiyancynth to najmądrzejszy ze wszystkich ludzi mieszkających w mieście. Wreszcie nadszedł czas by udał sie na arene. Mieściła sie ona w środku Akademi, ale tylko nieliczni wiedzieli o jej istnieniu. Nim jednak doszedł na miejsce zobaczył dwóch podejrzanie wyglądających ludzi, którzy najwyraźniej coś planowali. Obaj byli brudni, lecz mieli dwa szerokie miecze. Flynt nigdy nie interesował sie orężem, za to Yomin na pewno rozpoznał by te miecze. Widział też, że obaj pokazywali na mapie miejsce w pobliżu jego domu, więc Flynt wybierając rozrywke, a bezpieczeństwo rodziny, wybrał to drugie i ruszył niepewnie do domu. Gdy doszedł do domu, jego rodzice już spali, a on nie chciał ich budzić i sam szybko położył sie spać.

Nagle coś go wyrwało ze snu. Usiadł i przeszedł do drugiego pokoju i zobaczył martwą matke leżącą w kałuży krwi i ojca stawiającego opór dwom zbójom. Tym samym których widział Flyn w Akademi. Bez wachania wyciągnoł swój Rapier i pobiegł pomóc ojcu, lecz jeden z napastników zobaczył go i kopnoł z całej siły. Flyn przewrócił sie na ziemie oszołomiony i po chwili zobaczył padającego ojca i śmiech zabójców. I nagle poczuł przypływ gniewu. Gniewu i straszliwej mocy która sie cały czas w nim chowała, by wreszcie wydostać sie z niego z całą swoją mocą. Poczuł, że wstaje i podnosi swój Rapier. Mordercy już do niego podchodzili, lecz on nie czuł strachu. Czuł chęć zemsty i krwi. Uderzył Rapierem w ziemie i wtedy nastąpił potężny wybuch! Napastnicy wystrzelili 5 metrów w góre i padli nieruchomo na ziemi. Cały dom zawalił sie na Flyna, lecz go otaczała dziwna aura, która nie pozwoliła go w jakikolwiek sposób zranić. Lecz ta moc była zbyt duża dla dziesieciolatka. Po minucie Flyn zemdlał...

PS. To moje 1 opowiadanie, więc prosze żeby nie krytykować bezmyślnie, tylko wskazać błędy

@down

Dzięki ;)

Lemir
29-10-2006, 10:22
pieknymikrzewami
osobno...

Poczój
poczuł...
poczół
u a nie ó
czół
jak up
czół
jak up

Borpol
30-10-2006, 19:23
Rozdział II

- Ugh, ugh... Co się stało...? Oooo moja gowa!
- ZAMKNIJ SIE! - krzykną głos z oddali.
- Chicho bądź krasnoludzie! - Rzekł jakiś spokojny głos rownież z oddali.
Nie wiedziałem co sie dzieje i gdzie jestem. Ale co tu robi krasnolud? Do Rookgaarda dawno nieprzychodziły świerze wiadomości z kontynętu ale wiem że krasnoludy ukryły się w górach w ich starym mieście.
- Gdzie ja jestem? - krzyknąłem.
- Powiem ci jeśli dasz mi wina! - odpowiedział krasnolud.
- Nie dręcz tego młodzieńca. Jesteś w wiezieniu w mieście Thais. Nazywam się Nash'bul i jestem elfem. Tamten krasnolud to Darden. Za co cię zamkęli?
- Nie wiem byłem na Rook...
- ŻADNYCH ROZMÓW! - Rzekł strażnik który własnie nadszedł.
Wrzyscy uciszyli się. Było już chyba późno i musiałem się położyć. Kiedy spałem miałem wizję jak razem z elfem i krasnoludem uciekamy z więzienia.

Rano gdy się obudziłem i zobaczyłem że niedaleko mojej celi z wieszaka spadł łuk i trzy strzały. Patykiem który znalazłem w mojej celi podsunołem sobie go i wziołem. Po chwili myślenia co mogę z nim zrobić w padłem na pomysł strzelenia w klucze po drugiej stronie pokoju tak by spadły obok Dardena i by nas wrzystkich mógł uwolnić.
Strażnik poszedł przed budynek oddać mocz. To była niebywała okazja do wykorzystania łuku. Namierzyłem i wypuściłem strzałę. Chybiłem. Z drugą było tak samo. Została mi ostatnia. Elf cały czas mi się przygłądał. W końcu powiedział:
- Daj w moim plemieniu byłem najlepszy ze strzelania z łuku.
Zaczołem się zastanawiać czy mogę zaufać elfowi poczym rzuciłem mu łuk razem z jedną strzałą. Namierzył. Wystrzelił. Nie chybił. Klucze spadły obok krasnoluda. Niechętnie je wziął i otworzył zamek. Podbiegł do mojej celi i elfa poczym je otworzył i nas wypuścił. Znalazłem swój oręż u biurka strażnika. Zczołem uciekać z wiezienia. Elf i krasnolud zatrzymali mnie i powiedzieli że pomogą dostać mi się na Rookgaard. Usłyszeliśmy kroki nadciągającego uzbrojonego strażnika...

C.D.N.

Michaello
30-10-2006, 19:35
Rozdział II

[...]Rookgaarda dawno nieprzychodziły świerze


Na Rookgaard, nie przychodzily oddzielnie, swieze przez zet z kropka.

Borpol
30-10-2006, 20:42
@up

thx :D

Borpol
30-10-2006, 21:19
Rozdział III

Słyszeliśmy nadciągające kroki. Niewiedzieliśmy co robić. Żaden z nas niemiał zbroi. Jedyne co miałem był krótki miecz.
- Schowajcie się za biórko!
Pobiegli za biurko strażnika a ja za nimi. Kiedy strażnik wrzedł do pomieszczenia nawet niezauważył że cele są otwarte. Przykucną przy ścianie, zamkną oczy i zasną. My prygotowani do obrony poczuliśmy się zirytowani. Związałem go liną znalezioną w szufladzie biurka poczym szybko wyszliśmy z wiezienia.
- Do widzenia wam przyjaciele! Może jeszcze kiedyś się spotkamy!
Odpowiedzieli na pożegnanie. Krasnolud poszedł do karczmy napić się piwa natomiast elf poszedł do sklepu dla łuczników.
Niewiedziałem co robić. Tęskniłem za mamą i dziadkiem. Pierwsze kroki skierowałem do portu. Wielu marynarzy bało się płynąć na wyspę po ostatnich wydarzeniach. Tylko jeden z nich chciał ale żadał za podróż majątek którego nieposiadałem. Poszedłem do karczmy wszystko obmyślić. Już z daleka widać było że w karczmie jet jakaś bujka.Podeszłem i zobaczyłem że w środku karczmy jest nekromanta! Odwróciłem się i zaczołem biec i zastanawiać się: ,,Jak król Tibianus III mógł pozwolić by nekromanta był w jego mieście? A demon na Rookgaardzie? Co to wrzystko znaczy?'' Nagle przypomniałem sobie że krasnolud miał pić piwo w karczmie. Na pewno jeszcze tam jest! Chwyciłem za miecz i zaczołem biec w strone karczmy by go uratować. Wbiegłem do budynku. Nekromanta trzymał pijanego krasnoluda i miał właśnie zadać cios który by go zgładził. Niemyśłąc wiele wyciągnąłem miecz pchnąłem nim prosto w sługe ciemności. Zawył i uderzył mnie czymś co wygłądało jak pałka z czaszką na końcu. Złamał mi lewą ręke. Przekręciłem mieczem i jednym ciosem odrąbałem nim głowę. Krasnolud upadł na ziemię.
- Ty uratowałeś mi życie! Wzamian za to pomoge dostać ci się na tą wyspę z której pochodzisz! Mam brata który pracuje jako tratwiarz* w podziemiach mojego miasta. Chętnie ci pomoże!
- Dziękuję - mruknołem przeszukując trupa nekromanty.
Znalazłem w nim dziwny zwój. Był napisany językiem elfów.
- Akurat znam jednego elfa który pomoże mi to przetłumaczyć - pomyślałem poczym uśmiechnołem się. Znalazłem równierz w nekromancie dziwną pałkę którą mógłbym sprzedać.
- Czas znaleść naszego elfa! - rzekłem poczym razem z krasnaludem wyszliśmy z karczmy.

C.D.N.
* - niewiem czy takie słowo istnieje ale innego znaleść niemogłem

Michaello
30-10-2006, 21:30
Rozdział III

[...] Niewiedzieliśmy [...] biórko! [...] wrzedł [...] niezauważył [...] prygotowany [...] wrzystko [...] Niemyśłąc [...] Wzamian [...] równierz w nekromancie [...] znaleść [...] krasnaludem [...] niemogłem

Po kolei: oddzielnie, u zwykle, ''sz'', oddzielnie, ''przy'', ''sz'', oddzielnie i ''l'', oddzielnie, to jakos dziwenie brzmi ;], znalezc, krasnoludem, oddzielnie.

Borpol
31-10-2006, 14:36
@up po pierwsze to z polaka orłem nie jestem =] oki lecimy

Rozdział IV

Wychodziliśmy z karczmy ale zamin wyszliśmy zatrzymał nas właściciel karczmy i powiedział że za ocalenie jego interesu możemy spać tu za darmo.
- Potem poszukamy elfa narazie prześpijmy się - powiedziałem do kranoluda.
- Zgoda, ale najpierw napijmy się!
Jak powiedział tak zrobiliśmy. Piliśmy wino i piwo do późnej nocy. Każdy który był w karczmie podczas walki z nekromantą stawiał nam kolejkę i toast. Wkońcu poszliśmy spać.
Tej nocy znowu miałem wizję. Widziałem pomieszczenie w którym były trzy demony i trzech podrużników. Na jednej z twarzy widziałem siebie. Atakowałem jednego z demonów.
Wizja się skończyła. Widziałem tylko że w moim życiu darzy się jeszcze niejedna przygoda.
Rano razem z krasnoludem mieliśmy ogromnego kaca.
- Muszę wyjść na spacer się przewietrzyć - powiedziałem.
- Dobrze ale wracaj niedługo. Musimy znaleść tego elfa - odrzekł.
Na ulicach Thaisu coś się działo. Wszędzie byłi żołnierze. Matki rzem z dzićmi niewychodzili z domu. Nieliczni mężczyźni stali przed domami i patrzyli. Nagle zobaczyłem że jakiś dosyć młody chłopak wiesza trzy plakaty na ścianie budynku. Podeszłem do nich. To były listy gończe za mną, krasnoludem i elfem! Szybko zakryłem twarz kapturem i wycofałem się do karczmy. Wszedłem do pokoju.
- Musimy uciekać z thaisu! Wrzędzie są listy gończe za nami. Znajdziemy elfa i się ewakuujemy.
Krasnolud wziął swój słaby topór i powiedział: ,,Gotowy!'' Kiwnąłem głową. Obaj wyszliśmy z karczmy. Wiedzieliśmy że tylko że elf miał mieszkać u swego kuzyna gdzieś na obrzeżach miasta. Poszukiwania trwały do wieczora. Wkońcu znaleźliśmy ten budynek. Mieścił się w małej wiosce o nazwie Greenshore. Weszliśmy do haty. W środku były dwa elfy.Jeden z nich tatychmiast zareagował.
- A to są ci moi przyjaciele. Pomogli mi się wydostać z więzienia!
Elfy witały się z nami około pięciu minut. Wkońcu dały nam mówić:
- Przepraszamy że przeszkadzamy ale musicie nam pomóc.
Dałem im zwój z nekromanty. Elfy spojrzały na niego. Ich miny zrobiły się niespokojne.
- Dajcie nam czas na rozszyfrowanie. Jest napisany staro elfickim językiem - odrzekli.
Po kilku minutach oświadczyli:
- Nie jest to może dokładne ale troche rozszyfrować nam się udało. Brzmi to mniej więcej tak: Kiedyś demony wykuwały swój oręż na wyspie... Pewnego razu jakiś złodziej chciał go ukraść. Popłyną więc na tą wyspę... i pokonał demony. Dotkną najlepszego miecza jaki mieli i nagle... Od tamtej chwili jako demon panuje na wyspie Rookgaard. Raz na 1000 lat demony mogą przybrać postać człowieka. Potrfią zapanować również nad umysłami ludzi i zwierząt.
To wyjaśniało by demona na wyspie! muszę wracać cokolwiek się stanie! - pomyślałem.

C.D.N.
@all
Plz no coment o błędach... stresuje mnie to :D

Michaello
31-10-2006, 15:34
@Borpol
Na prawde nie chcesz, zebysmy cie poprawiali?
Przeciez to nie krytyka. I ty sie ucieszysz jak potem bedzie bezbledne opowiadanko ;]

Borpol
31-10-2006, 19:55
@up no może... =]

chwilowo przerywam historię z dwóch powodów:
1) Prawie prócz ciebie i mnie nikt sie niedopisuje
2) Chwilowo niewiem jak zrobić by bohaterowie wrócili na Rook =/

Michaello
31-10-2006, 20:02
@Borpol
Niech sie zrokujom xD

@Down
Heh... Ale wymysl cos normalnego :P

Borpol
31-10-2006, 20:04
Rozdział któryś z kolei...

Wkońcu bohaterowie dedalisię tak długo na ratach aż pojawili się w świątyni na rooku xD

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ ~~~~~~~~~

Rozdział V

- Musimy dostać się na Rookgaard i powstrzymać go! - wrzasnąłem.
- JESTEM ZA!!! - ryknął wściekły krasnolud.
- Wspominałeś kiedyś że twój kuzyn jest tratwiarzem. Dało by się go namówić by pomógł mi do płynąć na wyspę?
- Oczywiście że nie! Nie popłyniesz tam sam. Popłyniemy tam razem - odpowiedział.
Wziołem swój plecak, łuk, miecz, dziwną pałkę nekromanty i żywność.
- Ruszamy do miasta krasnoludów - powiedziałem - Dziękuję za gościnę elfie. Do wiedzenia wam!
Wyszliśmy z chaty. Na dworze lało. Zakryłem glowę kapturem i razem z krasnolude wyszliśmy na zimne, czyste powietrze. Nim przeszliśmy około 100 metrów zobaczyliśmy że ktoś nas goni. Pomyśleliśmy że to jeden ze strażników. Przez deszcz łabo było widać alecz widzieliśmy że ma broń. Z pochwy wyjąłem broń i czekałem na atak. To niebył strażnik to był elf krzyczący: Przyjaciele to ja! Elf Nash'bul!
- Co ty tutaj robisz?!? - wrzasnąłem ponieważ ulewa coraz mocniejsza i coraz słabiej słyszeliśmy siebie nawzajem.
- Niemogłem was zostawić. Przyda wam się pomoc w pokonaniu tego demona.
- Skoro tego chcesz... Witaj! Niemożemy tutaj rozmawiać! Leje coraz bardziej.
I tak ja, elf i krasnolud znaleźliśmy jaskinie w której przespaliśmy noc.
Następnego dnia doszliśmy do posterunku krasnoludów na moście gdzie mile wzkazały nam dragę do miasta krasnoludów - Kazordoon. Po godzinie wędrówki znaleliśmy się w wąwozie gdzie wg. Dardena było już niedaleko do celu naszej wędrówki. Po dwóch godzinach znaleźliśmy wejście do podziemi gdzie mieści się miasto.
W podziemiach gór było mało światła. Nie raz zdarzyło się że wpadliśmy na siebie. Zrobiliśmy postój. Następnego dnia znów ruszyliśmy w drogę. Dopiero pod wieczór ujżeliśmy swiatła Kazordoon.
- Choćmy się napić wina i piwa! - krzyknął Darden.
- Nie. Musimy jak najszybciej dostać się na Rookagaard. Gdzie mieszka twój kuzyn?
- Na zachód. Tam pracuje przez cały dzień i noc. Poprowadze was - odpowiedział ze zmieszaną twarzą.
Po pięciu minutach drogi znaleźliśmy małą chatkę przy podziemnej rzece. Niedaleko siedział stary krasnolud z czarną brodą. Darden zaczął biec w jego strone krzycząc:
- Kuzynie! To ja Darden!
- Ach... To ty! Masz mój kufel piwa który kiedyś wygrałem w zakładzie?
- Eeee... oczywiście ale dam go potem. Jest tu ważniejsza sprawa. Powie ci ten człowiek.
- Witaj. Nazywam się Morgaroth i pragnę prosić cię o przysługę. Musimy powstrzymać demona. Mieszka on na wyspie zwanej Rookagaard. Czy pomożesz dostać się nam na tę wyspę? - powedziałem i zapytałem.
- Oczywiście że pomogę. Wskakujcię na tratwę.
Wrzyscy weszliśmy na pokład.
- Uwaga odpływamy!
Odepchną łudź wielkim kijem od brzegu. Popłyneliśmy z prądem rzeki.
Po dwóch dniach żeglugi trafiliśmy na rozgałęzienie.
- Musimy podjąć decyzję. Jedna draga prowadzi na wyspę Rookgaard lecz druga niestety prowadzi do olbrzymiego pająka zwanego potocznie The Old Widow - Czarna Wdowa.
Jako iż tratwiarz jest lewo ręczny popłyneliśmy w lewo...

C.D.N.

Pan Klocek
01-11-2006, 21:16
Panie Borpol nie wszyscy potrafia opowiadac tak duzo i tak szybko. Nawet nawet te Twoje opowiadania, jest w nich kilka ciekawych fragmentow.
Podoba mi sie styl niejakiego Alessandro Del Piero, prawie trafia w moj gust <smieje sie>
Wlasnie dopracowuje moja kolejna opowiesc i niedlugo ja uslyszycie...


A tak na marginesie, ale sie temat rozwinal, kto by pomyslal!

Alessandro Del Piero
01-11-2006, 21:52
Nieźle Borpol, ale oni popłyneli na Rook czy do Old Widow? A ja sam sie nie spodziewałem, że jeszcze mnie nikt nie skrytykował za mój tekst. To był mój debiut :P. Najpóźniej w sobote powinien być 2 rozdział :)

@Pan Klocek

wg mnie to najciekawszy temat na tym podforum, wiec sie nie dziw, że jest tak popularny ;)

Borpol
02-11-2006, 16:10
@up & up 2x

Wzruszyłem się dziex :)

Rozdział IV

Płyneliśmy z prądem rzeki już dwa dni. Zaczeliśmy się obawiać czy niepływamy w kółko. Wrócić niemoglibyśmy ponieważ prąd rzeki nam niepozwalał a prowiant się kończył. Zostało go na najwyżej jeden dzień.
- Zaczynam się obawiać że popłyneliśmy w złą stronę. Na Rookgaard powinniśmy doplynąć wczoraj i... - mówił i nagle urwał tratwiarz.
- Co się stało? - powiedziałem i nagle z prawej strony zobaczyłem ogromną pajęczynę a naniej trzy trupy. Niedaleko leżała rozbita łódź. Blady strach padł na drużynę i tratwiarza.
- Musimy zawrócić w jakikolwiek sposób! - wrzasną przestraszony krasnolud - Zginiemy!
- Uspokój się niezginiemy - pocieszałem.
- I tak niemożemy już zawrócić powiedział elf.
Wrzscy jednocześnie kiwneliśmy głowami.
Po dwóch godzinach płynięcia w cieniu pojawiło się ,,coś''. Każdy wiedział co to. Elf wyciągnął swój drewniany łuk, krasnolud swój topór, tratwiarz kij a ja miecz. Oczekiwaliśmy na atak pająka. Zaczeło kroczyć w naszą stronę po skałach z lewej strony. Jeszce jej niewiedzieliśmy. W końcu ujrzeliśmy. To był mały pajączek ecz jego ciń wydawał się wielki. Wrzyscy uspokoili się. W tej amej chwili z lewej strony wyskoczyła Czarna Wdowa. Skoczyła na naszą trawtwę, wydała z siebie dziwny ryk i złapała naszego tratwiarza. Zanim zareagowaliśmy wielki pająk przegryzł go na dwie równe części.
- KUZYNIEEEEE!!! - wrzasną z cełej siły krasnolud - NIEDARUJĘ CI!!! ZGINIESZ!!!
I rzucił się wymachując swoim toporem w bestie. Ja z elfem za nim.

C.D.N...

@all
To był taki króciutki rozdział żebyście poczuli dreszczyk i poczekali na następny rozdział :)

- Prodigy -
02-11-2006, 16:24
Mam nadzieję, że teraz, gdy okolice powoli zaczynają pokrywać się śniegiem, więcej osób zagości do karczmy ;).

Regoor
02-11-2006, 16:50
Wszystkie opowiadania bardzo mi sie podobaly.
Owszem bylo troche bledow i bledzikow oraz powtorzen, ale nie jest zle.
I zachecam do dalszej tworczosci!
Jak to przyslowie mowi: "Praktyka czyni mistrza".


Pzdr,
Instanty.

Alessandro Del Piero
03-11-2006, 00:00
II Rozdział

Flyn obudził sie w pomieszczeniu które tylko raz widział, kiedy jego ojciec wrócił ranny z polowania. Był to szpital, gdzie ranni mieszkańcy Rookgaardu wędrowali, by zasięgnąć pomocy uzrowiciela Cipfrieda. Było to pomieszczenie gdzie stało szesnaście łóżek, w rzędach, jedne obok drugiego. Niedaleko było biurko Cipfrieda, który notował coś przy swoim biurku. Był to młodzieniec odziany w brązową szate, która oznaczała, że należy do bractwa mnichów. Flyn słyszał historie o tym bractwie, że każdy mnich ma pod opieke jedno miasto, a jeśli czegoś nie dopilnuje to zostaje skazany na wygnanie, gdzie najczęściej przechodzi na złą ścieżke. Flyn czuł sie bardzo dobrze fizycznie, mimo ogromnego wysiłku jaki spotkał go w nocy. Był jednak w bardzo złym stanie psychicznym. Ciągle migotały mi przed oczami straszne obrazy śmierci rodziców. Jego łóżko znajdowało sie najbliżej drzwi i nagle usłyszał rozmowe dwojga ludzi, którzy rozmawali za drzwiami.

-Hiyancynthcie! - usłyszał głos Seymoura - Co ty sobie wyobrażasz, uczyć rekrutów takich potężnych czarów! Chcesz żeby król Tibianus zamknoł nas wszystkich w lochu?!
-Ja nigdy nie uczyłem nikogo tego czaru! - odparł przerażonym głosem Hiyancynth - Sam używałem go zaledwie kilka razy w życiu, a pozatym to niemożliwe, że chłopiecowi w tak młodym wieku udało sie rzucić te zaklęcie i najbardziej fascynujące jest to, iż było ono tak potężne, że zburzyło cały dom! Nigdy nie widziałem tak potężnej mocy.
-Dlatego podejmę decyzje, że w mieście przestanie sie nauczać magii.
-Dlaczego? Przecież możemy dalej to rozwijać i spowodować, że chłopiec będzie najpotężniejszym czarownikiem w Tibii
-Lub czarnoksiężnikiem Hiyancynthcie. Ja wole nie ryzykować. Magia przestaje obowiązywać na Rookgaardzie, a ty masz sie wynieść z miasta, bo coś czuje, że będziesz chciał dalej nauczać tego chłopca. STRAŻ!

Po tej rozmowie Flyn usłyszał krótką szarpanine, lecz po chwili drzwi szpitala otworzyły sie i do środka wkroczył Seymour i kiwnoł głową do Cipfrieda, a ten na ten znak wyszedł bez słowa z komnaty. Seymour był osobą w średnim wieku, lecz wyglądał o jakieś dziesieć lat starzej, może przez to, że prawie cały czas musiał załatwiac różne interesy i miał bardzo mało czasu na odpoczynek.

-Jak sie czujesz? - zapytał Seymour
-Dobrze - odpowiedział troche niezgodnie z prawdą Flyn
-Musisz być załamany z powodu straty rodziców..., ale nie martw sie, zamieszkasz od dzisiaj w Akademi, razem z Yominem.
-Jak ja użyłem tej mocy? Musze sie zobaczyć z Hiyancynthem! - krzyknoł Flyn
-Niestety Hiyancynth zostaje wygnany z miasta i nikt nie może utrzymywać z nim kontaktów.
-Ale ja chce znac odpowiedź skąd ja potrafie robić takie rzeczy, skoro nie miałem wcześniej o tym pojęcia!
-Jak dorośniesz to popłyniesz na Mainland i tam jest bardzo dużo uczonych i oni bez problemu odpowiedzą na wszystkie twoje pytania. - powiedział Seymour po czym wyszedł.

Nim jednak zamknoł drzwi wrócił Cipfried i chciał mu podać jeden z magicznych napojów Hiyancyntha, gdy jednak Flyn powiedział, że czuje sie bardzo dobrze, mnich bardzo sie zdziwił i ze zmarszczonym czołem zbadał go dokładnie po czym stwierdził, że Flyn nie ma żadnego siniaka, ani stłuczenia. Jest zdrów jak ryba. Po badaniu Cipfried powiedział, że jest wolny i może udać sie do swojego pokoju. Flyn wyszedł ze szpitala i znalazł sie w oświetlonym pochdniami lochu. Niedaleko czekał na niego przerażony Yomin. Flyn opowiedział mu całą historie i po tym opowiadaniu Yomin powiedział:

-Ty przynajmniej znałeś swoich rodziców, a ja nawet ich nie widziałem...

Flyn chciał tylko jednego. Żeby ten dzień już sie skończył, choć było dopiero południe. Nie miał ochoty wychodzić na rynek, bo wiedział, że będzie odrazu wypytywany przez ludzi o wydarzenia z poprzedniej nocy, a nie miał ochoty przeżywać tego jeszcze raz.
Wszedł do pokoju i pierwsze co mu sie rzuciło oczy to namalowany na płutnie spis mieczy, odkrytych na Rookgaardzie, który dostał od Dallheima. Od razu rozpoznał szeroki miecz który mieli napastnicy. Nosił nazwe Carlin Sword. Potem Yomin pokazał mu swój miecz o wyglądu szabli pirackiej o nazwie Sabre, który również był podarkiem od Dallheima kiedy przyszedł z polowania na orki. Tak mijała godzina za godziną, a Yomin opowiadał Flynowi o historii broni na Rookgaardzie. Flyn nigdy nie pomyślał, że może to być takie ciekawe. Kiedy wreszcie w Akademi nastała cisza nocna obaj udali sie do łóżek, lecz Flyn nie mógł zasnąć. Myślał o tym co stało sie dopiero kilkadziesiąt godzin temu, a czuł jakby od tego wydarzenia upłyneły całe lata...



W tym rozdziale troche mniej akcji, ale mam nadzieje, że nie jest gorszy od pierwszego ;). Krytyka mile widziana :P

Michaello
03-11-2006, 08:23
(...) szate tymbractwie ścieżke sie rozmowe zamknoł pozatym chłopiecowi decyzje sie sie kiwnoł dziesiesieć sie troche sie Musze sie krzyknoł
zamknoł nazwe sie


Jak chciales... To wszystkie literowki akie znalazlem... Ale opowiadanko bardzo fajne ;)

@Prodigy
Oups, moj blad ;/ Sorki, pomylka. Pomyslalem sobie, ze biurko sie pisze przez o z kreska ;/ Co nie znaczy, ze nie znam ortografii x(

- Prodigy -
03-11-2006, 12:06
Jak chciales... To wszystkie literowki akie znalazlem... Ale opowiadanko bardzo fajne ;)

Fakt, wyłapałeś większość błędów, tylko powiedz mi, co Ci się nie podoba w słowie "biurko" ?

@ADP - Nie szkodzi, że mniej akcji, ważne, żeby przyjemnie się czytało. Jest nieźle, ale chciałbym, żebyś stosował więcej opisów przyrody, sytuacji, emocji - nie żałuj sobie przymiotników i porównań, a opowiadanie na pewno zyska na wartości ;)

Michaello
03-11-2006, 19:31
Hehe teraz moja kolej ;) Zabiore sie do pisania opowiadanek :)

Borpol
03-11-2006, 21:29
Nie w moim stylu jest w jednym poście pisać dwa rozdziały ale to co wymyśliłem każe właśnie tak zrobić. Jedyne co moge obiecać to to że tak już niebedzie :)

Rozdział VII

Jedna wielka armia złożona z z orków, minotaurów i krasnoludów pod przewodnictwem demonów nacierały na małą wieś gdzie ludzie próbowali się bronić. Łucznicy po ukrywali się w domach, za oknami próbując zestrzelić ze swych łuków i kusz jak najwięcej przeciwników. Rycerze na moście próbowali w okopach niepozwolić by armia wkroczyła do wioski. Magowie ukryci za najsilniejszymi rycerzami czarami próbowała rozbić szyki przeciwnika. Druidzi na odległość leczyli reszte rebeliantów. Wioska ta zwie się Rookgaard.
Nagle niebo zrobiło się zachmurzone a ziemia zatrzęsła się. Grunt niedaleko armii nieprzyjaciela rozstąpił się. Zrobiła się wielka dziura z której wyszły trzy demony. Pierwszym z nich był Orshabaal - jeden z trzech piekielnych braci. Drugi demon był to Morgaroth - demon po którym odziedziczył imię. Również jeden z braci. A trzecim demonem był... Trzecim demonem byłem ja!

C.D.N.

Rozdział VIII

Otworzyłem oczy. Niepamiętałem co się stało. Jedyne co pamiętałem było uderzenie w moją głowę. Walnęła mnie Czarna Wdowa. Wstałem. Elf i krasnolud ciągle walczyli z bestią. Niemyśląc zbyt wiele sięgnąłem po miecz i pobiegłem pomóc przyjaciołom. Krasnlud jednym silnym machnięciem topora odcią bestii dwie nogi. Poruszała się już z trudem. Stanowiła łatwy cel. Elf strzelił z łuku w plecy besti. W tym samym czasie krasnolud walną ją w tył. Była zdezorintowana. Wykorzystałem to i rzuciłem mieczem prosto w bestie. Niezdążyła się uchylić i miecz odciął jej głowę. Prze chwilę jeszcze się ruszała poczył opadła do wody.
- Udało się! - wykrzyknął uradowany elf - Raduj się mości Dardenie. Raduj się!
Niestety krasnolud nieodpowiedział. Siedział skulony tyłem na rogu tratwy. Elf podszedł do niego i dotknął jego ramienia. W tej chwili Nash'bul zobaczył co mu jest. Krasnolud siedział i płakał w ręku trzymając kawałek kija tratwiarza. Jego martwego kuzyna.
- Zostaw go. Musi sam do siebie dojść - powiedziałem.
Elf kiwną głową.
Po kilku minutach zobaczyliśmy swiatło na końcu podzimnego tunelu. Powiało chłodem. Było bardzo zimno. W końcu dobiliśmy do brzegu. We trójkę wyszliśmy z tunelu. Wszędzie był śnieg.
- To chyba niejest Rookgaard - zasugerowałem - jest teraz lato...
Naokoło nas były góry. Żadnego żywego ducha.
- Musimy znaleść jakąś jaskinie i rozpalić ogień bo zamarźniemy! - powiedział krasnolud.
Wyglądał jaby zapomniał o stracie kuzyna. Zamurowało to elfa i mnie.
- Tam! Jest tam jakieś wgłebienie w górze. Może nam służyć za jaskinie. - powiedział Nash'bul.
Po kilku chwilach byliśmy już tam i rozpaliliśmy ogień.
- Jak ciepło... - powiedział Darden.
Na niezamarźniętych ścianach były jakieś dziwne rysunki zwieżąt podobnych do słoni. Różniły się tym że były włochate. po paru krótkich rozmowach ,,Co będziemy robić dalej i jak się udamy na wyspę Rookggard?'' poszliśmy spać ponieważ nic niewymyśleliśmy i było już późno.
Rano była wielka burza śnierzna. Zjedliśmy śniadanie już z ostatnich porcji i wtedy to usłyszeliśmy: AAAGHHHHHRRRRR... - ryknął głos tak jakby z góry naprzeciwko. Wyjrzeliśmy i zobaczyliśmy legęde. Człowieka śniegu. Yeti. Wiedzieliśmy że niemamy z nim szans na jego terenie więc cofneliśmy się do jaskini. Na ścianie był napis którego przed chwilą niebylo. Brzmiał on: Witamy na Foldzie...

C.D.N.

zakazane1991
03-11-2006, 22:16
opowiadania będą krótkie bo nikomu nie chce sie czytac długich...
Prolog..
Dzień zmierzał ku końcowi. Zmęczeni rolnicy wracali powoli do swoich domów. We wsi szykowała się wielka zabawa. W końcu tylko raz w roku są żniwa. Zapach świeżego piwa i pieczonej baraniny unosił sie nad stołami. Od wielu lat wszyscy mieszkańcy tej wyspy spotykaja sie przy wspólnym stole. Właśnie w tym dniu wyjaśnia się wszystko: Wybuchają miłości, wybuchają konflikty, ludzie dowiadują się o swoim losie. Właśnie korzystanie z wyroczni jest głównym punktem biesiady
Wiele setek lat temu gdy wyspą rządzili jeszcze najemnicy Tibianusa II starano sie wpoić zwyczaje z kontynentu. Budowano pomniki, szkoły, i właśnie wspaniałe wyrocznie.Wyrocznie mówiły ludzią o przyszłości. Miały moc siegania do starozytnych pism.Ich moc musiałabyc jednak ładowana magią. Co jakiś czas przybywał druid i przekazywał część mocy wyroczni.W tych odległych czasach wyrocznie były rozsiane po całej tibii. Jednak III wojna rasowa pogrzebała wszystko. Po raz kolejny wszystkie rasy ruszyły na siebie. Zniszczenia były ogromne. Wojna doprowadziła do tego że aż panowie piekła ruszyli na ziemie. Wiele dobra zostało zniszczone, w tym wyrocznie. Zostało niewiele egdzemplarzy, w tym na tej małej wysepce. Ale ludzie z tibii zapomnieli o wyspie. Moc wyroczni słabła. Dlatego postanowiono otwierać wyrocznie raz do roku.
Ceremonie jak zwykle zaczynali mędrcy i starcy. Stuletni Ermet jako mpierwszy włożyć głowę do srebrnej misy i zanurzył ją w zawartej tam cieczy. Po kilku sekundach wyjął głowę i powiedział:
-Będe żył jeszcze napewno rok-ucieszył się
Coraz więcej osób zaczęło się przewijać przez wyrocznie. Tylko Sangor niechętnie patrzył w stronę wyroczni. Dosiadła się do niego jego miłość, Elyesie
- A ty dlaczego nie idziesz?-spytała
-To nie dla mnie
-Dlaczego? nie chcesz poznać prawdy?
-Nie wiem czy to dobrze znać przyszłośc. Nie lepiej brać życie takie jakie jest?
-Wiem że sie boisz bo w końcu to pierwszy rok w którym możesz spojrzec w wyrocznie. Chociaż spróbuj
-To nie dla mnie
-Sangor-nasz bohater usłyszał głos matki-teraz ty
-Prosze...-Elyesie nie ustepowała
-No dobrze
Sangor niesmiało podszedł do wyroczni i powoli włożył głowe. Najpierw ujrzal wirowanie wody którego zaczęło powoli układac się w obraz. Ujrzał rycerza odzianego w magiczną zbroję przed bramą do piekła. Nagle z drugiej strony wybiegł jakby szatan. Wielka kula ognia zaczęła sunąć w stronę rycerza. W pewnym momencie ogień okrył go całkowicie. Gorąco było nie do wytrzymania.Jednak w jednej sekundzie ogień znikł , a czaszka która składała sie na amulet na szyi rycerzyka pękła i rozpadła się na drobne kawałki. Smieć coraz bliżej
Sangor szybko wyciągnał głowę z wyroczni i upadł na ziemię. W głowie miał setkę myśli, wiele pytań i nagle strach . OGROMNY STRACH
- Co ujrzałeś ?-Spytała matka
-To nie może byc prawda-Sangor głośno myslał
-CO UJRZAŁEŚ?-Matka donośniej się spytała
-matko, Elyesie, ja mam być ... rycerzem w armii Tibianusa!!
-Jak to możliwe?, napewno?-Elyesie dopytywała się
- Tak to pewne-Sangor odpowiedział
-Niech tak sie stanie-powiedział Ermet-Jutro wyruszasz na rook. Ludzie, szykujcie łódź!!
-Sprawdzimy czy podołam przeznaczeniu...-pomyślał Sangor szykując łódź
Uchhh.... ale sie rozpisałem. A miało byc krótko. No cóż każdemu sie zdarza złapać wene. Prosze o komentarze. Jeśli opowiadanie sie spodoba będzie kontunuacja
pozdro

zakazane1991
04-11-2006, 21:05
Księga pierwsza
Po wielu dniach Sangor w końcu dotarł na rook. Wylądował w świątyni. Uważnie spojrzał na miasteczko. Osada była niewiele większa od jego rodzinego domu. Kilka domów, sklepów, kościół i targowisko. Czy tak wyobrażał sobie tibie? Wyobrażał sobie wielkie miasto, ogromne pola, wiele potworów. Zobaczył ludzi. Z jesiennej mgły wyłoniły się sylwetki kobiety i mężczyzny. Przebiegli szybko koło niego. Spojrzeli nie niego niechętnie. W ich oczach można było dostrzec nienawiść.
Witam Cię- Sangor usłyszał głos za plecami. Odwrócił się szybko i ujrzał postać mnicha.
-Kim jesteś?-Sangor zapytał
-Jestem opiekunem świątyni. Nazywam sie Cipfried-odpowiedział mnich
-Sangor
-Miło mi-odrzekł Cipfried ciepłym głosem
-Skąd przybywasz?
- Z zachodnich wysp
-Dawno żaden z naszych ludzi nie odwiedzał tych wysp. Po wodach pływają piraci.Bezpiecznie dotarłeś do nas?
-Tak-odpowiedział Sangor- Powiedz mi, dlaczego tak wiele słyszałem o waszym królestwie a ujrzałem tylko małą osadę
-Po III wojnie rasowej, gdy ludzie zwyciężyli i ocalili królestwo sława tibii rozprzestrzeniła sie po całym świecie-zaczął opowiadać Cipfried.Sangor usiadł na ławeczce i z uwagą słuchał
-Tibianus II stał na czele najbogatszego państwa na świecie. Z biegiem czasu kolonie królestwa rozrastały się na wyspy. Powoli osiedlano się na edron, pustynnej wyspie czy w puszczy. Wraz z bogactwem zaczęli przybywać różni złodzieje i bandyci którzy szukali taniego zarobku. Mądry król postanowił wszystkich nowych wysyłać na wyspe.Teraz znajdujemy się właśnie tu i tylko ci co przejdą próbę i nabędą doświadczenia mogą stanąć u Oracle.
-rozumiem- odparł Sangor-ale czym jest Oracle
-to wyrocznia
-wyrocznia??
-Co cię tak zdziwiło Sangor?-spytał mnich
-U nas na wyspie też jest wyrocznia
-Jak to? Moc druida powinna dawno wygasnąć
-Nie wygasła, ponieważ świta otwiera ją raz do roku- odpowiedział Sangor-czy tu też będe zaglądał w przyszłość?
-Nie. Oracle wysyła gotowych na bój na kontynent
-Rozumiem. Więc kiedy będe gotowy?
-Kiedy nabędziesz doświadczenia w walce
-Dzięki za wszystko. Chyba będe ruszał. Powiedz mi jeszcze jedno.
-Słucham
-Dlaczego ludzie są tu tacy nieżyczliwi?
-Otóż jak już ci mówiłem przybywa tu coraz więcej bandytów. Ludzie boją się nowych. Nie wiedzą czego się po Tobie spodziewać.-Cipfried ujrzał jak Sangor wstaje-Dozobaczenia młody człowieku. Jeszcze się kiedyś spotkamy
Sangor doszedł do centrum miasteczka. Zobaczył wielu ludzi. Kilku rozmawiało ze sobą, inni spóbowali sprzedać swoje towary. Miasteczko powoli cichło, rozmowy coraz bardziej ntoczyły się w sennej atmosferze.
-Hej, wędrowcze-Sangora zaczepił pewnien człowiek. Stał w pewnym budynku od którego emanowało ciepło, co zachęciło naszego bohatera do rozmowy z tym człowiekiem
-no podejdź, nie skrzywdze Cię-nieznajomy zachęcał do wejścia do środka-Nazywam się Seymour
-Miło mi. Jestem Sangor
-Mam do Ciebie pewien interes. Nie pożałujesz
-O co chodzi?
-Otoż mieszkam w tym domu. Razem ze mną mieszka tu jeszcze Amber. Może Ci wynająć łóżko. Zajmuję się dolnymi komnatami więc musze strzec góry i nie moge się ruszyć. Jakby jeszcze nie daj Boże coś ukradli lub inne nieszczęście
-Strzeszczaj się czcigodny Seymourze-Sangor nadal był niechetny do nowego znajomego
-A więc potrzebuje martwego szczura,najlepiej świeżo martwego
-Na coż ci ubity szczur?
-Lepiej jak to zachowam dla siebie
-Rozumiem. Jednak nie wiem gdzie tego szczura znajdę i co dostanę za jego głowę
-Szczury są w kanałach, a za fatyge sypnę złotem. Do tego będziesz miał wpływowego znajomego. Pamiętaj że wiele mogę załatwić
-Dobrze zgadzam się na Twoją propozycję
-Dziękuje. Czekam
Sangor niechętnie opuścił dom Seymoura. Myśl, że będzie musiał zejśc do kanałów i zmierzyć się ze szczurem nie dodawała mu otuchy. Szybkim ruchem zdjął kratkę ściekową i ruszył w dół. Zrobił kilka kroków. Jest. Mały stworek powoli rzesuwał się w jego stonę. Sangor wyciągnął swoją maczuge i zaatakował szczura niegroźnie go raniąć. Bestia nie przebierała w środkach. Ostre i brudne zęby wbiły się w ramię naszego bohatera. Sangor zawył z bólu. Zakręciło mu się w głowie. Odruchowo szybkim ruchem uderzył szczura w twarz. Bestia upadła bez ruchu na ziemię. Sangor ocknął się. Ujrzał swoje ramię w którym nadal tkwiły dwa kły odrażającego potwora. Jednak we mgle ujrazł czerwone z wściekłości oczy innych szurów które biegły do niego. Szybko zapakował do torby pokonanego potwora i uciekł po drabinie w górę. Stracił dużo krwi.
Mocno osłabiony dotarł do Seymoura
-Boże gromowładny-krzyknął Seymour gdy go ujrzał- Nieźle Cię pocharatały. Zaraz biegnij do Cipfrieda. On Cię uleczy. Masz szczura dla mnie?
-Tak-Sangor wyciągnął ciało z worka-należy mi się zapłata
-Ależ oczywiście-Seymour wyciągnął z sakiewki kilka złotych monet i wręczył Sangorowi-Powinno wystarczyć.
-Czy teraz możemy porozmawiać?-Sangor zapytał
-Tak , tylko zaraz Cię odprowadzę do Cipfrieda. Trzeba sie pozbyć kłów. Ale widzę że chcesz się czegoś dowiedzieć. Więc pytaj.
-Jak jest na kontynencie?
-Szczerze?
-Tak
-Okropnie
-Dlaczego?
-Ponieważ lada dzień wybuchnie IV wojna rasowa. Orki urosły w siłę. Ich ataki na stolicę są coraz silniejsze. Również Elfy, kiedyś sojusnicy ludzi atakują miasta. Nowy król nie panuję nad tym. Coraz więcej osób ucieka z armii. Wygnańcy z armii stworzyli własną osadę. Nieudolne metody rządzenia spowodowały że nawet na tą małą wysepkę wdarły się różne rasy.
-Jak to? Cipfried mówił że nie jest tak tragicznie. Co prawda wspominał o bandytach i złodziejach ale wspominał o koloniach.
-Cipfried jest na utrzymaniu u króla. Gdyby nie dostawy żywności dawno by uarł z głodu. Ja jestem samowystarczalny to Ci mówie prawde. A do tych koloni... te kolonie to też jedna wielka porażka porażka. Darashia to tylko pustynia, Port Hope nie może wydobywać złota i wysyłać drzewa bo nowoodkryte rasybplądrują magazyny. Najgorzej sprawy wyglądają na edron. W trakcie kopania w kopalni natknięto się na BRAMY PIEKŁA! Ludzie po raz kolejny otworzyli demonom droge zniszczenia. Dobrze ci radze. Zostań na tej wyspie unikniesz wielu cierpień
Rozmowa z Seymourem rozwiała myśli o bohaterskiej przyszłości Sangora. Pojawiły się watpliwości. A może on dobrze mówi, a może na kontynencie nie jest tak źle, a może...

Licze na więcej opowiadań bo wszystkie poprzednie mi się bardzo podobały. Komentarze i krytyka pod adresem moich opowiadań mile widziana. Czekam na konttnuacje historii innych użytkowiników
pozdro

Valderor
07-11-2006, 01:25
To teraz moja kolej. Będę spamował, tzn. postował po jednej części (w sumie siedem).

Po drugiej stronie piekła

To die would be an awfully big adventure...

I

Była w tej samej komnacie, co zwykle. Siedziała na krawędzi łóżka i w świetle lampki pisała coś na karcie pergaminu. Obok leżał otwarty notatnik. Dziwne, ostatnio mówiła, że jej zaginął - przemknęło mi przez głowę.
- Witaj, piękna Amber.
Spojrzała na mnie, schowała kartkę do wnętrza notesu i zamknęła go. Zdążyłem tylko dostrzec równe rzędy gwiazdek. Szyfr?
- Och, witaj, Deireanie. W czym mogę ci pomóc? - wstała.
- Byłbym zaszczycony, gdybyś miała ochotę wychylić ze mną lampkę wina.
Stojąca przede mną kobieta przez chwilę bawiła się naszyjnikiem.
- Zaskoczyłeś mnie, przyznaję. Zerbrus obsypywał mnie komplementami, Obi przynosił mi prezenty, ale ty jesteś pierwszym, który próbuje mnie upić.
- Ach, yyy, tego... źle mnie zrozumiałaś! Oczywiście nic takiego nawet mi przez myśl nie przeszło! - pospiesznie zacząłem się tłumaczyć. Dlaczego zawsze jestem taki speszony, gdy z nią rozmawiam? W jej oczach zamigotało rozbawienie.
- Chciałem, abyś opowiedziała mi co nieco o swoich przygodach. Słyszałem, że miałaś ich wiele... - tu przez twarz Amber przemknął cień. Czy znowu powiedziałem coś nie tak? No nic, podjąłem przerwany wątek. - Walczyłaś z wieloma potworami, odkrywałaś nieznane zakątki Tibii, poznawałaś tajemnice. Właśnie o tym chciałbym posłuchać... jeżeli oczywiście masz chwilę czasu. A wino przyniosłem dla pokrzepienia.
- No cóż, jeśli to tutejszy cienkusz serwowany przez Normę, to niewiele nam pomoże. Żałuję, że nie przywiozłam z kontynentu butelki lub dwóch czegoś zacniejszego. Nie uwierzyłbyś, czego można popróbować na przykład u elfów w Ab'Dendriel. A kuchnia elfów pozwala zachować niezłą figurę.
Usiedliśmy.
- Skoro już o tym mowa, nie masz przypadkiem jakiejś przekąski, na przykład trochę łososia?
- Eee... nie wiedziałem, że lubisz łososia. Następnym razem postaram się przynieść... - ale gdzie ja u licha na tej wyspie kupię łososia, myślałem gorączkowo.
- Liczę na ciebie - uśmiechnęła się Amber. - Ale przejdźmy do rzeczy; faktycznie mam chwilę czasu, lecz przygód do opowiedzenia jeszcze więcej. Nalej mi nieco, proszę. O czym chciałbyś posłuchać?
Amber rozpoczęła opowieść, a czas minął tak szybko, że nawet nie zdążyłem spostrzec, jak wokół nas uformowała się spora grupka zainteresowanych.
- ...i zabrali mi wszystko, nawet miecz, który dostałam w podarunku od Eloise, władczyni Carlin. Nie udało mi się go odzyskać. Odrażające orki prawdopodobnie zaciągnęły łup gdzieś w głąb podziemi i być może nigdy nie ujrzy już światła dziennego.
Wśród zebranych dostrzegłem mojego przyjaciela Rynroda. Wspólnie powaliliśmy już niejednego trolla, ale zdziwiłem się, że przyszedł posłuchać opowiadań, gdyż zwykle wolał spędzać czas przy bardziej wątpliwych rozrywkach, jak hazard. On to odezwał się:
- Wiadomo nam wszystkim, że w najgłębszych lochach czyhają plugawe minotaury, choć nikt nie wie dokładnie, gdzie jest ich siedziba, bo nikt żywy stamtąd nie wrócił - tutaj jeden z słuchaczy parsknął cicho, ale zaraz udał, że to było kaszlnięcie. - Może właśnie owe bestie przywłaszczyły sobie tę wspaniałą broń? Warto by im ją odebrać!
Amber zastanowiła się przez chwilę.
- W takim razie jest stracona na zawsze. Z całego serca odradzam wam niebezpieczne wyprawy w podziemia. Z pewnością mam tu wśród was wielu mężnych i odważnych wojowników - na te słowa kilku młodzików wyprężyło się dumnie i poczęło podzwaniać szablami i siekierkami, które mieli przytroczone do pasa, wówczas zaś Amber westchnęła cicho - ale ja z wielką trudnością wydostałam się z łap orków. A i to tylko dzięki kilku przebiegłym sztuczkom. Nie wiem, czy wam tak samo dopisze szczęście.
Opowieść dobiegła końca. Słuchacze powoli się rozeszli, ja zostałem aby podziękować.
- Nie, nie ma problemu. Lubię opowiadać o swoich przygodach. Jeśli podobało ci się, przyjdź znowu. Ale następnym razem nie zapomnij, proszę, o łososiu.

Borpol
07-11-2006, 13:08
Rozdział IX

Król Tibianus III obdził się w nocy gorący i spocony. Po połowie minuty weszła jego uzdrowicielka.
- Czy coś się stało o panie? Czy mam wezwać wykwalifikowanych druidów?
- Nie trzeba... Przyślij mi tu natychmiast dowódce królewskich paladynów.
- Dobrze panie.
Po dziesięciu minutach przyszedł dowódca.
- Wzywałeś mnie panie?
- Tak... Czuję że nadchodzi koniec... Wyślij swojego najlepszego paladyna do miasta Carlin. Prosze oto list który muszą dostarczyć królowej Eleonorze. Proszę pospiesz się. Czuję że zbliża się wojna z której tylko najlepsza rasa przeżyje.
- Rozkaz!
Dowódca wyszedł z komnaty. Król Tibianus III przez chwilę patrzył się na ściane poczym wziął kawałek mięsa, ugryzł go i poszedł spać.

Otworzyłem oczy i rozejrzałem się. Burza śnierzna kończyła się a elf i krasnolud przygotowywali śniadanie z ostatnich resztek prowiantu.
Tej nocy przyjnił mi się dom. Tęskniłem za starą matką i jeszcze starszym dziadkiem. W śnie zapolowałem na jelenie, przyniosłem prowiant do domu gdzie przy starych świecach zjedliśmy kolację.
W oku zakręciła mi się łza. Razem z elfem i krasnoludem zjedliśmy śniadanie.
- Idę zapolować. Trzeba wreszcie zdobyć coś do jedzenia - powiedziałem wesoło próbując ukryż tęsknote za domem.
- Pójdziemy z tobą i... - zaczął krasnolud ale elf przerwał mu spojrzał się złowrogo na niego jakby wiedział co czuję.
Wyszedłem z jakskini. Na dworze było bardzo zimno. Zaczołem oddalać się od jakini. Nagle gdzieś około dwustu metrów odemnie pojawił się niedźwiedź polarny. Wciągnąłem łuk i wystrzeliłem trzy strzały. Z ogromnął prędkością poleciały w stronę niedźwiedzia ale wrzystkie przez niego przeleciały. Pomyślałem że mi się coś przewidziało lecz gdy odbiegłem niebyło niedźwiedzia tylko same jego kości. Były już przegniłe. Nagle niewiadomo z kąd rozpoczeła się burza śnieżna. Z jednej strony pojawiły się wielkie niebieskie oczy zaś z drugiej czerwone oczy. Niestety przez burzę śnieżną niewiedziałem kto to. Byłem odwrócony do niebieskich oczu. Z tyłu usłyszałem głos.
- Może jednego z nas pokonałeś ale niepokonasz NAS! - powiedziały czerwone oczy.
Nagle naokoło mnie pojawiło się wiele czerowny oczu. Strach przegnałem z mojego umysłu i wyciągnąłem miecz. Rzuciłem się na nich. Przewaliłem jednego. To był nekromanta. Już miałem zadać cios ostateczny gdy nagle ciało zamieniło się w kupę kości. To samo stao się z resztą nekromantów. Na polu bitwy zostały tylko wilkie niebieskie oczy. Skoczyłem nanie i podczas bardzo krótkiego lotu zbaczyłem. To był Yeti lecz nim doleciałemzamienił się z śnieg i wiatr zwiał go na wiele mil stąd.
- Co się tu dzieje...? - powiedziałem. Nagle zrobiło mi się słabo i runąłem na śnieg. Zemdlałem.

Obudziałem się w domu.
- Witaj synu - powiedziała moja matka.
Osłupiałem.
- Co ja tu robię? - pomyślałem. Obejrzałem się. Za mną siedział dziadek palący fajkę. Zakręcio mi się w głowię. Siedziałem na łóżku. Wstałem i wyjrzałem przez okno. Na dworze było wczesne lato. Dzieci z miasta bawiły się na trawie a starszy ludzie spacerowali po lesie. Wyszedłem z domu i skierowałem się do miasta. W mieście ludzie witali mnie i kłaniali się nisko. Byłem podekscytowany ponieważ ludzie racej w mieście nielubili mnie. Poszedłem do świątyni. Jak zwykle siedział w niej Cipfried.
- Witaj - powiedziałem - mnich odkręcił się do mnie. Jego twarz była demona. Upadłem przestraszony. Demon nachylił się nademnie.
Nagle obudziałem się... No właśnie gdzie?

C.D.N.

Jeśli komukolwiek spodobała się moja opowieśc no to... :)

Borpol
07-11-2006, 13:08
Czy chcecie bym kontynuował opowieść?

Valderor
07-11-2006, 13:39
Co się dzieje z Panem Klockiem? Odgrażał się, że wkrótce usłyszymy kolejną jego opowieść.

@Borpol: Chcemy, jak najbardziej! Po to właśnie jest ten temat.

To teraz ja. Część 2/7.

Po drugiej stronie piekła

To die would be an awfully big adventure...

II

Rozkaz był gotowy, należało teraz przekazać go kurierowi, aby zaniósł go, komu trzeba. Spojrzałem jeszcze raz na mapę podziemi. Odkąd wróg opanował większość tuneli, coraz trudniej jest poruszać się po wyspie. W końcu odłożyłem pióro i zakorkowałem kałamarz. Dopiero wtedy zauważyłem wyprostowanego na baczność szeregowego, który stał obok już chyba od dłuższego czasu.
- Spocznij. Mów.
- Melduję: doniesiono nam, że trolle nocą potajemnie przeniknęły podziemnym przejściem poza mury, do miasta ludzi!
- Bardzo dobrze, żołnierzu. Ten plan był kluczem do naszego sukcesu. Rozumiem, że miasto zostało obrócone w ruinę i powoli dogorywa?
- Ehh... no... niezupełnie...
- Co przez to rozumiecie? Nie zaskoczyli ich śpiących? Nie podpalili miasta? Nie zatruli studni?
- No... właściwie to nie... ale ukradli kilka rzeczy.
- Dobrze! Lepsze to niż nic! Okradli zbrojownię? Ludzie są bezbronni? Doskonale, szykujemy szturm!
- Ehm... no tak właściwie to nie zbrojownię...
Pauza.
- Nie zbrojownię. To co konkretnie ukradli? W jaki sposób zmniejszyliście zdolności bojowe ludzi?! ODPOWIADAĆ!
- ...owce...
Nastąpiła długa chwila ciszy.
- Szeregowy, posprzątacie ściek pod salą, w której więzimy niedźwiedzia. Zejść mi z oczu.
Zrolowałem mapę i zdjąłem z głowy hełm. Jak zwykle zaczepił o mój róg i dłuższą chwilę musiałem szamotać się z żelastwem. Co za dzień. Co za idioci. Cholerni szeregowcy, kim ja muszę dowodzić? Cholerne orki. Niczego nie potrafią dopilnować, niczego nie umieją załatwić, a może nawet potajemnie prowadzą sabotaż. I cholerne trolle. Są tak głupi, że powinno się ich potopić. Słyszałem, że gdy trollowi zamachać rybą przed nosem, a potem ją wrzucić do bagna, bezmyślny stwór wskoczy za nią - i tak oto powstały trolle bagienne. A przede wszystkim cholerni ludzie! Ile to już lat minęło, odkąd panoszą się na tej wyspie!? A wciąż przybywają ich nowe zastępy! Do Orshabaala z nimi. Chcę znów zobaczyć Mintwalin. Przeklęci niech będą bogowie, jak długo czekamy na te zapowiadane posiłki!!!
Poczułem, jak ogarnia mnie szał. Byłoby niegodne minotaura, gdyby prości żołnierze zobaczyli mnie w takim stanie. Odetchnąłem głęboko i zanuciłem pieśń, aby znów odzyskać harmonię.

Valderor
08-11-2006, 00:12
Po drugiej stronie piekła

To die would be an awfully big adventure...

III

Przy wyjściu dogoniłem Rynroda. Zaaferowany zdradził mi, że ma ochotę wybrać się w głębsze partie jaskiń, może nawet stawić czoła kilku orkom.
- Wybierzemy się razem? Będzie tak samo jak przeciwko trollom, bestie nawet nie będą wiedziały, co się z nimi dzieje! Rach, ciach, świst! I już walą się na ziemię! Podobno łup z pokonanych orków można sprzedać dużo korzystniej, rozmawiałem już z Obim. I może nawet minotaura spotkamy! Ty, to by było coś!
- Zlituj się, Rynrod - studziłem zapał przyjaciela. - Orki są dużo groźniejsze niż trolle. Pamiętasz, jak niegdyś gonił nas tamten oszczepnik? Spieprzaliśmy w podskokach i żyjemy tylko cudem, a ty teraz chcesz walczyć z dziesiątkami orków. I z minotaurami. Zupełnie straciłeś rozum.
- To oczywiste, że nie pójdziemy sami. Jest na tej wyspie kilku silnych wojowników, którzy daliby radę nawet minotaurowi. Zaprosimy jednego do kompanii. I wtedy będziemy niepokonani!
Tak rozmawiając, wyszliśmy z budynku akademii na miejski rynek. Okazało się, że ma tu miejsce jakieś zgromadzenie. Niewielki tłumek zebrał się wokół beczki, która służyła jako podest starszemu mężczyźnie o siwych włosach. Nie znałem go. Górując nad zebranymi, wygłaszał długą przemowę, gestykulując gwałtownie.
- Słuchajcie mnie wszyscy! Przepowiedziany czas nadchodzi! Wkrótce otworzą się wrota, niedługo nawiedzą naszą wyspę groźne i złowrogie potwory, przeklęte przez bogów ciemności, rodem prosto z piekieł i podziemi! Zaufajcie Fardosowi! Zaufajcie Banorowi! Musicie wyzbyć się pożądliwości, a zachować odwagę! Odrzucić wszystkie materialne rzeczy, które pętają was niczym kajdany! Wyruszyć w drogę, dźwigając jeno własny honor, a wówczas może będziecie ocaleni! - przemawiał starzec.
Tłum zaszemrał złowrogo. Myśl o pozbywaniu się całego dobytku nie trafiła jakoś do żadnego z obecnych.
- Idiota - parsknął Rynrod. - Słońce mu chyba zaszkodziło!
Ktoś rzucił skórką od banana. Starszy mężczyzna, niezrażony chłodnym przyjęciem, kontynuował.
- Bogowie objawili mi sekrety! Albowiem powiedziane jest, że tylko pokorni...
Zacząłem słuchać z uwagą, gdy nagle jakiś człowiek ubrany w niesłychanie krzykliwy, kolorowy strój (zastanowiłem się, czy przypadkiem nie był daltonistą - niemożliwe bowiem jest celowe uzyskanie tak dziwacznej kombinacji barw) podszedł do beczki, zepchnął z niej mówcę, poczęstował go krótkim słowem, którego niestety nie dosłyszałem, splunął i sam wdrapał się na podwyższenie.
- HUAHUAHUAHUA! - zawołał donośnie. Na te słowa tłum wyraźnie się ożywił.
- Cóż to na Zathrotha ma znaczyć? - mruknąłem, szukając wzrokiem starca, który przemawiał wcześniej. Na próżno, wmieszał się w tłum i zniknął. Nieważne, znajdę go dziś lub jutro.
- To pewnie jakiś prorok lub kapłan którejś z tych nowoczesnych religii - zastanawiał się na głos Rynrod - być może recytuje zaklęcia, aby nas ochronić. Albo obdarzyć dostatkiem. Nie znam tych słów, ale brzmią bardzo... tajemniczo.
- FRI ITANZ PLYX! - zakrzyknął prorok wielkim głosem, jakby chcąc potwierdzić słowa mojego druha.
- Musimy mu się jakoś odwdzięczyć, nie? - Rynrod wyciągnął z sakiewki złotą monetę i rzucił ją w stronę stojącego na beczce. Kątem oka zauważyłem, że kilka innych osób przepycha się, aby z czcią złożyć dary u stóp człowieka, który nie przestawał wykrzykiwać w dziwnym narzeczu.
- BR! SWE! PL! - ryczał prorok. Rynrod słuchał go z nabożnym uwielbieniem. Pociągnąłem go za rękaw.
- Chodźmy już stąd.

Valderor
08-11-2006, 12:02
Po drugiej stronie piekła

To die would be an awfully big adventure...

IV

Padł.
Pochyliłem się i jeszcze raz ciąłem znad głowy, roztrzaskując hełm. Teraz już na pewno nie żyje. Rozejrzałem się po pobojowisku, walka zakończyła się naszym bezdyskusyjnym zwycięstwem.
Otarłem miecz z krwi i poleciłem szeregowym dokładnie przeszukać ciała, po czym wynieść je na górę; już orkowie będą wiedzieli, co z nimi zrobić. Dopóki będą mieć świeże mięso, dopóty nie powinno być z nimi kłopotów. Dziwne było, że przepuścili tych ludzi przez swoje korytarze. Czyżby zdrada, bunt? Gdy moi żołnierze wrócą, zażądam raportu.
Jeden z rannych zacharczał i ucichł. Prawdopodobnie tliło się w nim jeszcze życie, ale nikogo to już nie interesowało. Zielonoskórzy już się tobą zaopiekują, ale jeśli chcesz, wybierz sobie własne tempo umierania, człowieku. Gdybym ja był na twoim miejscu, zachowałbyś się tak samo, nieprawdaż?
Wreszcie przyniesiono mi łup. Był marny, jakieś pikowane zbroje, skórzane nogawice, szable. Czy ci ludzie świadomie przychodzą tu po śmierć? - zastanowiłem się. Z takim wyposażeniem nie mają przecież żadnych szans. Ich gatunek skazany jest na wymarcie, o ile nie zmądrzeje. Zaledwie jeden przyzwoity miecz, jedna miedziana tarcza, jeden hełm - jak ci ludzie to nazywali - wikingów? Przymierzyłem go. Ładna stal, szkoda, że nie pasuje na minotaura.
A przede wszystkim, po jakie licho ci ludzie noszą ze sobą kwiaty?
Nie powinienem mówić do siebie, podobno to oznaka nadchodzącego szału. Och, jak bardzo chciałbym znów zobaczyć Mintwalin...
- Uprzątnąć tu! - rozkazałem. Moi podwładni żwawo zabrali się do pracy i wtedy usłyszeliśmy cichy odgłos klucza w zamku.
Było to zupełnie niespodziewane. Osłupiały spojrzałem na drzwi, które od były zamknięte od tak długiego czasu, a teraz uchyliły się, zgrzytając przeraźliwie nienaoliwionymi zawiasami. Po drugiej stronie nie było już elektrycznych pułapek, za to stanął w nich Czarownik, a u jego boku - nie mogłem uwierzyć własnym oczom - minotaur Strażnik, zaś za nim - cały pododdział żołnierzy.
- Baczność! - zdążyłem zakrzyknąć.
- Poznajcie sekret śmierci! - przywitał nas oficjalnie Czarownik - Jak widać, wbrew wyrokom bogów osiągnąłem znaczny postęp w stabilizacji magicznego portalu. Udało się wreszcie ściągnąć posiłki z Mintwalin. Oto nasi nowi towarzysze. Od tej pory Strażnik przejmuje dowództwo!
- Przestań gapić się jak cielę w malowane wrota - mruknął Strażnik, patrząc na wyraz mojego pyska.
- Ubodłeś mnie tym komentarzem - odparłem. - Może kilka słów wyjaśnienia? To jest zmiana, prawda? Ja i mój oddział wracamy do Mintwalin?
- "Choć uporczywy opór może być prowadzony małymi siłami, w końcu należy przeciwko wrogowi wystawić duże siły." - odpowiedział Strażnik.
- On mówi, że zostajecie tutaj. Aby przyspieszyć zwycięstwo - pospieszył z wyjaśnieniem Czarownik.
- W takim razie - dalej miałem wątpliwości - dlaczego nie przysłano większego oddziału? Damy radę odeprzeć atak ludzi, ale i tak nie uda nam się zdobyć miejskich murów.
- "Zabezpieczyć się przed porażką, to wymaga defensywnej taktyki. Porazić wroga, to wymaga ofensywnej taktyki." - Strażnik miał na każdą okazję gotową odpowiedź.
- To znaczy, - wtrącił Czarownik - że Mintwalin ma własne problemy i że król Markwin nie może pozwolić sobie na przysłanie większych sił.
- A czy mamy w ogóle jakiś plan?
- "Jeśli znasz wroga i znasz siebie, nie obawiaj się wyniku stu bitew. Jeśli znasz siebie, ale nie wroga, na każde zwycięstwo odniesiesz jedną porażkę. Jeśli nie znasz ani wroga, ani siebie, wówczas przegrasz każdą bitwę."
- Mówi, że trzeba usiąść i pomyśleć, co dalej.
A oby was Tezeusz wydoił... - pomyślałem.

zakazane1991
08-11-2006, 20:06
wszysktie opowiadania cool. Borpol pytałeś się czy pisać dalej.
Odp: pisz dalej bo ciekawie sie robi ;)
P.S piszcie więcej komentarzy

Michoss
08-11-2006, 22:33
Prolog

-Nie! Nie zginę!!! Moja siła jest zbyt wielka!!!
I znowu poczuł ból. Rycerz zamachnął się i wbił ostrze miecza w brzuch wielkiej, krwistoczerwonej bestii. Zamknął oczy, i poczuł że umiera. Gdy je otworzył, i spojrzał na swoje ciało, zobaczył, że go niema. Ujrzał jeszcze tylko jak wielki straszliwy demon pada na kolana, i obraca się w proch...Więcej nie widział.

Stary brodaty człowiek stał zręcznie, na jednej nodze, na szczycie niewielkiej kamiennej piramidy, i patrzał na odległy ląd...
-To już tyle lat...
Spokojnie zsunął się z piramidy, i rozpłynął w przestrzeni...



Część I

Wieść rozniosła się już po całym świecie...A jednak żyje...
Rycerz spojrzał na swój stary miecz... Spękany prze ciosy, wygięty przez płomień, a na ostrzu widać jeszcze było plamę krwi. Mieniła się wszystkimi odcieniami czerwieni, niczym płomienie. Wiele razy chciał ją zmyć, a najlepsi kowale starali się naprawić miecz...Nie dało to żadnego efektu... To magia...
Poczuł wstrząs pod nogami. To statek dobił do brzegu. Wstał, i wyszedł na ląd. Jego przyjaciele już na niego czekali:
Anar-Jego rodzony brat, oraz Elfowie- Shabar i Una-nar-Trzech strzelców wyborowych, potrafiących trafić człowieka prosto w serce, z odległości pięciuset metrów,
Tavitir i Matrana- Rycerz pierwszej drużyny wraz z siostrą, również wojowniczką,
Kunharan oraz Rthowath- Bracia Krasnoludowie, wielcy berserkerzy,
Irvina, jej mąż Wanrek oraz Triona, i Tramkanor- Czarownicy, najwięksi z największych,
Tabala, Minor oraz Virian- Bracia i siostra natury, wspaniali druidzi, oraz on:
Anoran, zwany mistycznym ostrzem, zabójca Maga Strachu.
-Witajcie! Więc znowu razem, znowu w tym samym celu. A więc! Za wygraną!
Wszyscy zgodnie unieśli broń do góry i odkrzyknęli. Drużyna krzywego miecza, ponownie razem...


Moja pierwsza (no druga, ale pierwsza która ujrzała światło dzienne) opowieść RPG.

Valderor
09-11-2006, 01:54
@Michoss: Zaczyna się ciekawie...

Po drugiej stronie piekła

To die would be an awfully big adventure...

V

U Obiego jak zwykle kolejka. Ha, "kolejka" to mało powiedziane - w niewielkim budynku kłębiły się tłumy ludzi przerzucających się najróżniejszymi przedmiotami, przekrzykujących się, przepychających z miejsca na miejsce... ogólnie mówiąc, panował zupełny chaos, wśród którego uwijał się biedny Obi. Wdrapaliśmy się zatem na piętro, gdzie było już znacznie luźniej i gdzie po krótkich targach Dixi kupiła od nas łupy zdobyte na trollach, jak zwykle okazała się straszliwie skąpa. Na bogów, dlaczego ci sklepikarze tak niechętnie rozstają się ze swym złotem? Już mieliśmy wychodzić, gdy Rynrod dostrzegł, że w sąsiedniej izbie siedzi dwóch mężczyzn. Zajrzeliśmy do środka.
Obaj wyglądali na doświadczonych poszukiwaczy przygód, którzy już niejednego minotaura i niejednego zgniłrobala wyprawili na tamten świat. Jeden z nich nosił strój myśliwego, a jego łuk stał oparty o krzesło. Obok leżał wypchany, pękaty plecak. Drugi, znacznie tęższy, ubrany był w rycerską zbroję, zdjął jedynie pelerynę. Zastanowiłem się przez chwilę, po jaką cholerę rycerze noszą na plecach te swoje peleryny - jeśli myślą, że przydaje im to respektu, to są w grubym błędzie. No cóż, może po prostu nikt jeszcze nie odważył się powiedzieć im tego wprost.
Siedzieli na krzesłach po przeciwnych stronach stołu, który był przestawiony na środek pokoju. Pierwszą rzeczą, którą zauważyłem, była pokaźna kupka złotych monet leżących na blacie, tuż przed rycerzem. Obok, przed myśliwym, znajdował się drugi stos, mniej więcej tej samej wielkości. Pomiędzy nimi stała niewielka buteleczka, przezroczyste szkło ukazywało zawartość o obrzydliwym zgniłozielonkawym kolorze. Co tu się wyrabia? - pomyślałem.
Obaj mężczyźni przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
- Sprawdzam - powiedział łucznik z kamienną twarzą.
- Przebijam. Dwadzieścia - wojownik nawet nie mrugnął.
Obaj wyciągnęli po garści złotych monet i dołożyli do zgrabnych stosików leżących na stole. Moja ciekawość wzrosła. O co chodziło?
- Dokładam - odrzekł łucznik bez śladu emocji.
- Czekam. Razem dwieście sześćdziesiąt - dostrzegłem, jak po skroni wojownika ścieka kropelka potu, choć jego głos był chłodny i opanowany.
Przez chwilę przypatrywali się sobie niewzruszenie.
- Przebijam. Jeszcze czterdzieści - przysiągłbym, że na ustach łucznika zatańczył cień uśmiechu.
- To ja przebijam - wojownik przełknął ślinę. Sięgnął do sakiewki i powoli położył na stole pojedynczą monetę z połyskliwego, srebrzystego metalu. Nigdy takiej nie widziałem, nie miałem pojęcia, ile może być warta. Mina myśliwego momentalnie zrzedła. Przez chwilę milczał.
- Pas - ogłosił w końcu.
Rycerz uśmiechnął się i wyciągnął rękę, chcąc najwyraźniej zagarnąć wszystko, co leżało na stole. Myśliwy błyskawicznie chwycił go za nadgarstek.
- Nie tak szybko - syknął - Najpierw fiolka, potem złoto.
Wojownik przez chwilę siedział bez ruchu, w końcu jednak wzruszył ramionami, sięgnął po buteleczkę leżącą na stole, zręcznym ruchem odkorkował ją i przytknął do ust, pijąc. Nagle zakrztusił się, a przez jego twarz przemknął grymas obrzydzenia, lecz po chwili dopił płyn i odrzucił puste naczynie na podłogę. Zgarnął oba stosy złota ze stołu do worka. Zdążył jeszcze szyderczo wyszczerzyć zęby w kierunku rywala, po czym upadł na podłogę i zwinął się w paroksyźmie bólu.
Łucznik wstał, obciągnął kaftan, pod którym zabrzęczała kolczuga. Spojrzał w naszą stronę.
- A wy na co się gapicie? Macie jakąś sprawę?

- A więc po prostu potrzebny wam najemnik - bardziej stwierdził niż zapytał łucznik, który przedstawił się imieniem Var Emther. Szliśmy główną ulicą miasteczka. Myśliwy miał pewny krok i niełatwo było za nim nadążyć.
- Owszem, szlachetny panie - pospieszył z wyjaśnieniem Rynrod - udajemy się na wyprawę w głąb podziemi i poszukujemy silnego, mężnego towarzysza, wspólnie z którym pokonamy minotaury, sługi ciemności! I oczywiście wzbogacimy się znacznie.
Łucznik aż się zatrzymał. Zrazu uniósł brwi ze zdziwieniem, przesunął po nas wzrokiem, zrobił taką minę jakby miał ochotę parsknąć śmiechem lecz w ostatniej chwili zmienił zamiar. Zastanowił się przez moment.
- No dobrze, właśnie przegrałem nieco złota, mogę więc wam pomóc... oczywiście nie za darmo. Moja cena wynosi równe sto sztuk złota oraz połowę łupu. Decydujecie się czy nie?
Zamilkliśmy. Cena była bardzo wysoka, choć z drugiej strony otwierała się przed nami niepowtarzalna szansa na wielką przygodę. Zajrzałem do swej sakiewki, próbując policzyć podzwaniające w niej monety.
Może tym razem to ja będę mógł olśnić Amber opowieścią, pomyślałem.

Valderor
09-11-2006, 13:25
Czas już zakończyć opowieść... Słowa krytyki mile widziane.

Po drugiej stronie piekła

To die would be an awfully big adventure...

VI

I znów siedzę przy stole, czytam kolejny raport, zaznaczając na mapie orientacyjny zasięg sił wroga. Wydaje się, że wieża orków renegatów na zachodzie padła. Cieszyłbym się, gdyby nie świadczyło to o rosnącej sile ludzi. To dobrze, że znów mamy kontakt z Mintwalin. Pokonamy ich szybko, niech już będzie po wszystkim.
Większość minotaurów wysłaliśmy na patrol. Czarownik siedzi w swojej komnacie razem ze Strażnikiem - mieli obmyślać strategię, choć moim zdaniem właśnie razem żłopią mleko. Skandal, powinni byli podzielić się z nami.
Czy usłyszałem jakieś odgłosy? Zastrzygłem uszami, aż zadzwonił kolczyk. Faktycznie, na górze rozległy się stłumione krzyki, trochę kwiknięć, szczęk żelaza. Nagle coś ciężkiego zwaliło się na podłogę dokładnie nade mną, aż kurz posypał się na papiery. Zły znak. Skinąłem na kompanów, wyjęliśmy broń i we trzech zaczailiśmy się przy schodach, nasłuchując. Z góry dobiegły ludzkie głosy.
- Dość dużo dzisiaj było tych minotaurów. To aż podejrzane.
- Myślisz, że grozi nam niebezpieczeństwo?
Fantastycznie! Kolejna wizyta żałosnych ludzików! Co się dzieje z orkami, mieli zatrzymywać właśnie takie wycieczki! Poszli łowić ryby czy co? Chyba, że - ta myśl sparaliżowała mnie na moment - nie dali rady ich powstrzymać...
- Wam - na pewno grozi. Zejdę pierwszy i przyciągnę ich uwagę. Wy liczycie do dziesięciu i wpadacie za mną. Zrozumiano?
- Tak jest.
W tej samej chwili, gdy człowiek postawił stopy na posadzce, wszyscy trzej zadaliśmy cios. Spodziewał się tego widocznie, zwinnie sparował na tarczę, odskoczył w tył, pobiegł w kierunku ogniska. Miał na plecach łuk. Litości, czy on myślał że przyjdzie tu jak na polowanie, a my pozwolimy się wystrzelać jak kaczki? - przemknęło mi przez myśl.
- Jeden bierz go! - zakomenderowałem - Czekamy na resztę.
Człowiek zrozumiał chyba, że jego plan odciągnięcia nas w głąb pomieszczenia nie wypalił. - Nie scho...! - krzyknął, ale dwóch pozostałych ludzi już stało u stóp schodów, a my potężnymi ciosami spychaliśmy ich ku skrzyniom i kolumnie.
Byli niscy, niżsi ode mnie o dobre pół metra. Dlaczego ludzie są tak karłowaci, to niesłychanie utrudnia walkę! Jeden z nich skulił się i przemknął pod moim ostrzem. Dobiegł do stojącej nieopodal beczki, schronił się za nią - zaraz obok stało krzesło, które chwycił i zaczął nim wywijać nad głową. Stracił do reszty rozum, pomyślałem, a może chce je wykorzystać jako pocisk? Faktycznie, rzucił mebel prosto pod nogi minotaura, który z najwyższym trudem blokował przerażająco szybkie cięcia człowieka z łukiem. Tak szybkie, że widziałem tylko pojedyncze błyski stali.
Nie miałem już czasu na przyglądanie się walce. Przeciwnik, który stał przede mną, nagle zdobył się na odwagę i zaatakował, uderzając buławą z szerokiego wymachu. Niezłą ma krzepę, zauważyłem. Zbiłem cios, cofnąłem się o krok i odpowiedziałem silnym uderzeniem, które ześlizgnęło się jednak po tarczy wroga. Ten doskoczył do mnie i znów uderzył. Błyskawicznie sparowałem, ale nie dość dokładnie. Obuch trafił prosto w nieosłonięty hełmem róg. Ból powalił mnie na kolana.
- Kaplar! - zakląłem plugawie. Pchnąłem mieczem na oślep, stłumione stęknięcie podpowiedziało mi, że trafiłem. Krew pociekła jasnym strumieniem z szerokiej szpary w pikowanej zbroi. Jeszcze nie śmiertelnie, pomyślałem, wstając na nogi. Ale już niedługo. Wyszczerzyłem zęby, cofając miecz do ciosu.
Właśnie wtedy poczułem uderzenie w plecy. Strzała przebiła się przez oczka kolczugi. Cholera, pomyślałem. Ale jeszcze żyję, to nic poważnego. Zabiję was po kolei, zabiję was wszystkich! Ignorując budzący się szał, rąbnąłem od dołu mieczem w skulonego przede mną człowieka. Choć zdążył zasłonić się tarczą, siła ciosu rozłożyła go na stole. Dokumenty pofrunęły w powietrze. Poprawię jeszcze raz i koniec. Niespodziewanie druga strzała wbiła się w nogę od stołu, zauważyłem, że grot ocieka jakąś zielonkawą substancją.
Znów zadałem cios, tym razem jednak był tak słaby, że sam nie mogłem w to uwierzyć. Najwyraźniej stało się coś bardzo, bardzo złego. Przeciwnik bez trudu zasłonił się i odskoczył w bok. No dalej, giń, człowieku! - uniosłem miecz, który nagle wydał się tak ciężki, że moje ramię opadło. Wróg zakręcił się obok, coś ciemnego mignęło mi przed oczami i nagle zobaczyłem wszystkie gwiazdy. Bezwładnie upadłem na ziemię.

Nigdy jeszcze nie czułem się tak słabo. Gdzie są moi żołnierze? O kilka metrów ode mnie leżał jeden z nich, okrutnie rozszlachtowany, w rosnącej kałuży krwi. Na bogów, cóż za broń mogła to uczynić! Drugi jeszcze, słyszałem, opierał się atakowi dwóch ludzi, ale ci przyparli go do ściany i wiedziałem, że jego śmierć jest tylko kwestią czasu. Trzeci człowiek opierał się o kolumnę, dyszał ciężko, spluwał na ziemię. Złamane żebra? Ha, bardzo dobrze...
Rozległ się ryk umierającego minotaura. A zatem ponieśliśmy klęskę. Jeszcze ja pozostałem, ale to już ostatnie chwile. Zatrute strzały, kto by pomyślał? Przecież sami je składowaliśmy na wypadek wojny. Pewnie nawet nie będzie im się chciało mnie dobić. Ja bym się nie fatygował, nieprawdaż?

VII

- Aleśmy im dali popalić! - nie mogłem opanować podniecenia. - Już prawie mnie miał, tym ciosem by mnie rozpłatał, za nic bym nie sparował! Jestem ci na wieki wdzięczny, panie Var Emther! Ta sztuczka z zatrutymi strzałami, to było coś!
- Nie ma sprawy, w końcu płacicie mi za takie usługi. Podziękuj raczej Rynrodowi, gdyby nie jego trik z krzesłem, walka mogłaby trwać dłużej.
- A właśnie, jak się czujesz? Nie wyglądasz najlepiej - spojrzałem z troską na przyjaciela.
- Będę żył - wychrypiał z wysiłkiem - chyba, że spotkamy ich tu więcej.
- Żadnych innych minotaurów tu nie ma - odpowiedział Var Emther, metodycznie przeszukując wszystkie ciała, beczki i skrzynie, zbierając łup. Z podziwem patrzyłem na niego i na rosnący stos żelastwa, który zamierzał zabrać z powrotem do miasta. Sam nigdy bym tego nie udźwignął.
- No chyba że za tymi drzwiami - dodał po chwili. - Czasem dobiegają zza nich złowrogie okrzyki. Nikt z naszych nigdy się tam nie dostał, zawsze są zamknięte na głucho.
- Nie wydaje mi się - odparłem, ciągnąc za klamkę.
Drzwi otworzyły się szeroko. Var Emther spojrzał na mnie, a z jego wzroku, poza niedowierzaniem, trudno było cokolwiek wyczytać. Wydawał się wstrząśnięty.
- Może po drugiej stronie czeka nas jeszcze wspanialsza, jeszcze bardziej emocjonująca przygoda? - zaryzykowałem.

Powoli ogarniał mnie chłód, światło ogniska z każdym uderzeniem serca traciło jasność. Widziałem jeszcze, jak trzech rozgadanych ludzi przekracza próg drzwi prowadzących do komnat Czarownika. Gdybym mógł, uśmiechnąłbym się do nich po raz ostatni.
I oto nagle ich triumfalne głosy ucichły, a po sekundzie ściany rozświetlił białobłękitny żar i przysiągłbym, że poczułem woń palonego mięsa. Niemal jednocześnie rozległ się donośny krzyk strachu, jęk rozpaczy, ale szczęknęło żelazo i jęk urwał się, jak nożem uciął. Gasnącym wzrokiem zobaczyłem jeszcze, jak jakiś okrągły przedmiot wytoczył się z drzwi. Dalej nie było już nic.

Borpol
11-11-2006, 10:23
Dałem tyle wizji że teraz niewiem jak mam pisać dalej... :(
Niedługo coś się wymyśli ale musicie poczekać bo też tak jakby niemam zbyt dużo czasu na pisanie ;)

Borpol
18-11-2006, 20:07
Niechce by temat ten zniknął w tłoku...
Niechce by ten temat zniknął nawet w pamięci użytkowników forum...
Ten temat jest zbyt ciekawy by druga strona go przechwyciła...
Dopisując to chcę by ktoś opowiedział następną historię...
Karczma na wieki...

- Prodigy -
19-01-2008, 23:14
<zdmuchuje cieńką warstwe kurzu z tematu> Ahoy, lads! Widzę, że jestem pierwszą osobą, która postuje w tym zacnym temacie od... 2006 roku. Najwyraźniej wena opuściła moich rookgaardiańskich pobratymców, ale liczę, że jeszcze coś skrobną, szkoda byłoby, żeby temat zniknął w czeluściach forum ;). A tym czasem z mojej strony coś na orzeźwienie literackiego ducha <khem, khem...>. I nie pytajcie co to ma wspólnego z Rookgaardem, może później coś się z tego rozwinie (o ile postanowię kontynuować), a póki co...


***

Martwa cisza sączyła się z każdego liścia, kapiąc wielkimi kroplami, które porywane przez wiatr wznosiły się wysoko ku niebu, nim zdąrzyły dotknąć ziemi. Uśpiona gęstym powietrzem okolica zdawała się wstrzymywać powietrze, jak gdyby w obawie przed nadchodzącą falą grzmotów i gwizdów, które niosły się nad pobliskim wzgórzem, rozbijając się o rosnące nieopodal brzozy. Purpurowe chmury, których pozłacane ostatnimi promieniami blednącego słońca brzegi, fałdowały się i rozciągały, jak gdyby chcąc oderwać się od obłoku i samemu zatańczyć z wiatrem, z czasem gasły i bledły, przybierając to brunatną, to granatową na przemian barwę. Gęste, ciężkie, przesiąknięte ogromem niesionej wody chmury nieporadnie i ospale wlekły się po niebie, zaganiane to w jedną, to w drugą stronę przez szalejący wiatr, który zdawał się pilnować by żadna z jego niesfornych owieczek nie wymknęła się ze stada, które ograniczone widnokręgiem kreśliło na wzburzonym niebie ciemny kontur nadchodzącej burzy.
Siedział na drewnianej ławce, oparty o frontową ścianę domu, bacznie przyglądając się każdej scenie przedstawienia, by żadna przypadkiem nie umknęła jego uwadze - w końcu żaden z aktorów nie powtórzy dwa razy swojej kwestii. Drzewa, świetnie przygotowane do sztuki, z dumą recytowały wyuczoną wcześniej rolę, gwiżdżąc i hucząc wysoko w koronach, tak, by nawet ostatnie rzędy dębów i ramor słyszały wzniosły monolog. Pobliskie krzewy i zarośla szumiąc nieśmiale, przyglądały się znad skarpy wzburzonej tafli zaciekawionego całym teatrzykiem cieni i powiewów stawu, po którym żeglujące do tej pory spokojnie kwiaty, które spadły z rosnącej nieopodal niredy, gnane były od brzegu do brzegu przez szalejący wiatr, który z uwagi na swoją wścibską naturę wtykał każdy powiew we wszystkie osiągalne dla niego miejsca - od szczytu wznoszącego się nad domem wzgórza, przez rozsiane na łące milomie, na wąskim korycie biegnącej niżej rzeki skończywszy. Kolorowe liście, opadłe z rzucającego przytłaczający cień klonu, biegły po ziemi pędzone gwałtownym podmuchem, wznosząc się i opadając, jak gdyby bawiły się w łapanego z szalejącym wiatrem, tańcząc i podskakując, prowokując do zabawy. Kłębiące się chmury rzucały coraz większy cień, okrywając powoli całą okolicę chłodnym welonem, spod którego żadne drzewo, żadne źdźbło trawy wydostać się nie mogło. Wiatr wzmagał się z każdą chwilą, galopując przez pola i drogi, jakby chciał obwieścić jakąś ważną wiadomość. Fala silnych powiewów z rykiem rozdzierała powietrze, przecinając się o niewzruszoną niczym starą ramorę, stojącą samotnie kilka kroków od chaty. Uwieszony na ganku drewniany dzwoneczek zdawał się krzyczeć: "Ja też! Ja też tu jestem!" wystukując nieregularną melodię, dyktowaną powiewami wiatru, zbyt cichą jednak, by dać się usłyszeć bez uważnego nadstawienia uszu.
Wciąż siedział, zafascynowany cudowną akustyką, która przeszywała powietrze ciężką, dudniącą wiatrem i powolną melodią, by za chwilę przejść w serię nieuporządkowanych akordów, świszczących wysoko ponad ścianą kołyszącego się lasu. Coraz bardziej zniecierpliwiony, wpatrywał się w przesuwające się chmury, odwracając twarz od rozszalałego wiatru, który na dobre rozpanoszył się po okolicy, ani myśląc wynieść się, bądź uspokoić. Kilka przygnanych podmuchem liści zaczepiło się w jego włosach. Stado większych chmur, wymknąwszy się ukradkiem nieuważnemu pasterzowi, zwarło się, i nastroszyło, po czym wziąwszy głęboki wdech do niewidzialnych płuc, cisnęło z impetem błękitną błyskawicą, rozdzierając niebo żarzącą się łuną. Ziemia zadrżała. Chór rozśpiewanych nad stawem krzewów ucichł. Odważny dotąd krajobraz zamarł, blednąc i gasnąc, jak gdyby starając się wołać o pomoc, lecz nie był wstanie wyartykułować najcichszego dźwięku, przyduszony masywną falą ciężkego powietrza. Nim wiatr spostrzegł się, kolejne snopy światła wyleciały spod ciężkiej od wody, czarnej sukni gęstego obłoku. Grzmot za grzmotem uderzały ponad lasem, przygniatając wszystkie inne dźwięki do ziemi. Chmury nadąwszy antracytowe policzki spoglądały dumnie na wystraszoną florę, obnosząc się ponad lasem z powagą i majestatem.
Wziął głęboki wdech, wypełniając płuca ciepłym powietrzem. Strąciwszy z włosów liście, dostrzegł to, na co tak czekał, czego wypatrywał i nasłuchiwał. Kropelka. Mała kropelka deszczu spadła, rozbijając się o drewnianą poręcz. Za nią kolejna i kolejna. Po nich następna i jeszcze kilka, spadały, łącząc się w smukłe przezroczyste strugi, które niczym sznureczki wiązały opasłe chmury z chłonącą wodę ziemią. Rozlało się na dobre. Ciężkie, przesiąknięte pachnącym powietrzem krople, spadały z impetem na ziemię, to pionowo, niczym woda wylana z wielkiego glinianego dzbanu, innym razem pod ostrym kątem, w zależności od kaprysu wiatru, który niestrudzenie gnał między warkoczami deszczu, z trudem pchając ciężkie chmury.
Strugi wody ciekły mu po policzkach, kapiąc z brody na kamienną posadzkę. Jasnofioletowa, przesiąknięta wodą koszula przylgnęła do ciała, ukazując kontur wiszącego na szyi medalionu. Ani chłodny, przeszywający wiatr, ani zimne krople wody, nie były w stanie zgasić ognia, który w tej chwili płonął w jego oczach, zatopionych w obrazach wewnątrz własnych myśli.
- Ciekawe czy zdążył przed burzą - mruknął, wciąż pozostając w sferze własnych rozmyśleń, zdając się nie zwracać uwagi na własne ciało, chłostane serią ostrych podmuchów wiatru.
Z błękitno-białych pęknięć nieboskłonu raz po raz wylewały się donośne grzmoty, niosąc się dudniącą melodią po drżącej od huku okolicy. Głuchy łomot podkutych wiatrem kopyt galopował ze wschodu na zachód, z północy na południe, ciągnąc za sobą wypełniony chłodną wodą powóz, iskrzący złotymi obręczami kół ponad widnokręgiem. Drzewa kołysały się mimowolnie, jedne wyginając smukłe grzbiety niczym elfie tancerki, inne zaś strzelając spróchniałymi konarami, które łamały się pod naporem gnającego wiatru. Rozmyty zarys koryta, które nie było w stanie dłużej pomieścić wciąż wzbierającej rzeki, zanikał z każdą chwilą, niknąc w toni mętnej wody, której nurt porywał ze sobą coraz większe fragmenty piaszczystego brzegu. Spokojny do tej pory strumień, który łączył się z rzeką od północy, płynąc lekką wstęgą ze szczytu wzgórza, nabrał pędu, niesiony deszczową wodą, zamieniając się w wartki, wzburzony potok, który gnając pienił się uderzając o wystające kamienie, po czym zapadał się gwałtownymi kaskadami, biegnąc po kamienistych schodach w dół urwistego zbocza.
O tej porze roku częste, obfite opady i porywisty wiatr nie były niczym nadzwyczajnym w Kirzen i okolicach, lecz ku własnej uciesze przyznał w myślach, że tak intensywne burze rzadko zdarzało mu się oglądać ostatnimi czasy. Okolica przycichła na kilka minut, lecz po chwili oślepiająco jasny słup światła z rykiem rozdarł powietrze, uderzając gdzieś za trawiastą polaną, kilkadziesiąt metrów od trzęsącego się w posadach domu. Ziemia zadrżała.
Przemoknięty i wychłodzony siedział tak jeszcze przez jakiś czas, patrząc jak niebo się ściemnia, a gęste chmury powoli ustępują, rzucając jeszcze kilka głuchych grzmotów, jak gdyby groźbą rychłego powrotu, na który w sercu liczył.
Drażniący swąd dymu uderzył jego nozdrza, wyrywając go raptownie z błogiego zamyślenia nad przemijającą burzą. Zerwał się na nogi pociągając kilka razy nosem, by upewnić się, że węch go nie myli. Kręcąc w skupieniu głową przez krótką chwilę odszedł na kilka kroków od ławki, by zlokalizować źródło nieprzyjemnego zapachu, kiedy fala ciepłego powietrza dmuchnęła mu w twarz, płynąc przez lekko uchylone drzwi wejściowe. Wyraźna obawa, jaka w przeciągu chwili zaczęła się malować na jego twarzy szybko jednak zniknęła. Zastąpiona przez jeszcze większą. Pędem rzucił się przez skrzypiące drzwi, potykając się jeszcze o próg, po czym kilka kroków dalej chwycił za rozgrzaną klamkę wpadając do niewielkiego pokoju - prywatnej biblioteczki, w której zwykł oddawać się zgłębianiu tak ukochanych ksiąg i leksykonów, starannie ułożonych w rzędach na sięgających pod sufit regałach z ciemnego, zdobionego drewna. Pokój płonął. Mosiężny kandelabr o krzyżowych, ociekających woskiem ramionach, na końcu których wetknięte były resztki bladożółtych świec - dotychczasowego źródła światła w bibliotece - leżał przewrócony na drewnianej podłodze, przykryty częściowo ziemią z rozbitej w drobny mak, glinianej doniczki. Zapewne uderzenie pioruna, który tak donośnie odbił się dudniącym echem po okolicy, strącił z zawieszonej nad kandelabrem małej półki doniczkę, która przewróciła świecznik, stawiając drogocenną kolekcję książek w strzelających niemal zewsząd płomieniach. Jednakże, jako iż obecna sytuacja nie wydawała się być najlepszą na tego typu rozważania, zrozpaczony dramatyzmem widoku płonących regałów chłopak rzucił się z powrotem do wyjścia tak szybko, jak tylko pozwalało mu na to wciąż przesiąknięte wodą ubranie. Impet, z jakim kolejny raz przebiegł przez skrzypiące, ramorowe drzwi zerwał jeden z zardzewiałych zawiasów, lecz nawet nie zwrócił na to uwagi, wciąż przejęty powagą chwili. Kaszląc, wypadł na zewnątrz, kierując swój wzrok prosto na drewniane wiaderko, w którym zbierała się kapiąca z góry woda. Nie sądził, że irytująca dziura w zadaszeniu drewnianego ganku, której pozbyć się planował już od dawna, kiedykolwiek przyniesie jakiś pożytek. Chwycił za ucho, po czym ile sił w nogach wrócił do biblioteki, tym razem nieco ostrożniej otwierając wejściowe drzwi, aby nie uronić zbyt dużo wody z wiaderka. Znalazłszy drugie, zawieszone na drewnianej poręczy wiadro, biegał do rzeki i z powrotem, co chwila wycierając załzawione od kłębów dymu oczy. Taki zabieg powtórzył jeszcze kilka, a może nawet kilkanaście razy, wylewając kolejne wiadra wody na dymiącą się, strawioną przez ogień część pokoju, która tliła się jeszcze przez jakiś czas żarzącymi kawałkami regału, mrugającymi na niego spod sterty zwęglonych książek, których fragmenty unosiły się w powietrzu, nim wszystko całkowicie ucichło.
Ponury był to widok. Srebrzysta wilcza skóra o długim włosiu, która służyła za miękki dywanik, przypominała bardziej zdechłą, wyliniałą panterę, której szczerbaty pysk - a raczej to, co po nim zostało - gapił się ze zdziwieniem w oczodołach na pokój. Zabawny w swej beznadziejności obraz tej sytuacji nie odnajdywał bynajmniej odbicia w zielonych oczach młodzieńca, który błądził bezradnie wzrokiem od ściany do ściany. Po lawendowych, aksamitnych zasłonach został jedynie dymiący falbanek, z którego woda kapała na zwęgloną okładkę jednej z książek, sycząc dotkliwie w uszach chłopca. Rzeźbiony stolik i krzesło spłonęły całkowicie, zostawiając po sobie kupkę czarnego, tlącego się pyłu, a po przewróconym kandelabrze wciąż spływał ciepły jeszcze wosk. Ogień strawił doszczętnie dwa z czterech regałów, nadpalając trzeci i mocno osmalając grzbiety książek na czwartym, stojącym w lewym rogu pokoju.
Oddychał przerywanymi sapnięciami, wciąż krztusząc się wszechobecnym dymem, nie wiedząc czy ubolewać nad stratą ponad połowy kolekcji, czy cieszyć się z reszty, która ocalała. Przeszedł kilka kroków, pochylając się nad leżącą pod oknem książką, na którą rytmicznie kapała woda ze spalonych zasłon, po czym zdmuchnął popiół z okładki, na której widniała część nadpalonego napisu "...ętach i obrzędach leśn...". Dopiero wytarte oczy znów zaszły łzami, tym razem jednak nie ze względu na szczypiący dym, który unosił się w bibliotece. Czuł, że widok zniszczonego pokoju boli go z każdą chwilą coraz bardziej, a unoszący się w powietrzu swąd zwęglonego papieru drażni jego czułe nozdrza, chciał wyjść. Dotknięty stratą zbioru tak bliskich jego sercu ksiąg, wyszedł z pokoju, sprawdzając jeszcze, czy żadna inna część domu nie stała się strawą dla nienasyconych płomieni, po czym skierował się do wyjścia, kopiąc z całej siły niedomknięte drzwi w nagłym przypływie złości. Odpadł ostatni zawias.

Morderff
20-01-2008, 01:49
Narazie nie czytałem opowiadań innych więc jak coś zgapie to sorry.

To był dzień jak inne. Zaczęło się od tego że inni nie doświadczeni podróżnicy prosili mnie o różne wartościowe rzeczy lub wprost o złoto. Jak zwykle odpowiedziałem, że nie mam i uciekłem z tłumu, udając się w kierunku mostu. Przechodząc przez most ukłoniłem się Dallheimowi i poszedłem dalej w kierunku północnym. Kiedy już wszedłem do dziury na około której leżały zabite węże ujrzałem okropnie wyglądającego szczura. Z grymasem na twarzy zabiłem go. Pomyślałem ,,Jeszcze tak obrzydliwego szczura nie widziałem". Szedłem parę minut, mijając Trolle, którym nie wyrządziłem krzywdy. Doszedłem do drabiny. Zszedłem, na dole czekał już Ork gotowy zabić intruza, lecz ja bez wahania chwyciłem mocniej swą mace i mocnymi ciosami powaliłem bestie. Szedłem i szedłem, aby dojść do mino hell. Po drodze pokonałem labirynt w którym czaiły się wilki, lecz nie stanowiły większego zagrożenia. W końcu punkt kulminacyjny, a po zejściu prawdziwe piekło w postaci paru Minotaurów i hordy Orków(przynajmniej tak myslałem). Upewniłem się czy w plecaku mam mikstury leczące i zszedłem...
Zmrużyłem oczy. Otworzyłem i ze zdumienie ujrzałem samych ludzi. Byli skromnie ubrani nie mieli dobrych zbroi i nogawic, ale było ich kilku co umożliwiało im zabicie Minotaurów i Orków. Jeden z nich nie wyglądał dobrze, z jego ręki cieknął mały strumień krwi. Podszedłem i zapytałem:
-Co tu robicie?
-Chcemy zdobyć nagrodę, która czeka na śmiałków, którzy pokonają Minotaury
-Zapewne chodzi o wędke strzały i miecz hmm... Carlin?
-Tak.
Byłem zdumiony, że tacy amatorzy chcieli podołać tak mocnym bestiom. Towarzysze opatrzyli swojego przyjaciela, a jeden z nich zapytał:
-Pomożesz? Widze, że wyglądasz na kogoś silnego pozatym Twoja zbroja i mięśnie.
Uśmiechnąłem się mówiąc:
-Słuchajcie mam plan...
W niecałe 5 minut wytłumaczyłem im jak odciągnąć Minotaury, żeby mogli spokojnie wziąść nagrody. Podeszliśmy wszyscy do schodów, zabijając bezlitośnie wilka który, stanął nam na drodze.
-Jesteście gotowi?
-Chyba tak.
-Tak!
-Ruszajmy.
Wchodząc tam nikt nie mógł się spodziewać tego...


To część pierwsza wiem, że nudne ale chce opisać cos fajnego w co wydarzy się w pokoju. Plz o komment chce wiedziec co zle a co dobrze.

Morderff
20-01-2008, 09:23
Ciąg Dlaszy
Wchodząc tam nikt nie mógł się spodziewać tego co ujrzeliśmy. Dosłownie 3 kroki przede mną na ziemi ujrzałem jasno świecące pole energii. Byłem przestraszony jak i ciekawy czy to Minotaur Mag wyszedł ze swej komnaty. Byłem zdumiony.
-Wracamy na góre! - Krzyknąłem.
-Co to było?
-Sam nie wiem.
-Słuchajcie, robimy tak lecimy to tego korytarza przy drzwiach do komnaty. Tam przeczekamy i z orientujemy sie co i jak. Ja będę szedł 1 żeby przyjąć na siebie ciosy Minotaurów zgoda?
-Ok.
-Tak!
Teraz już z większym niepokojem zszedłem na dól, a za mną grupa amatorów. Zacząłem wykonywać wszystko zgodnie z planem. Lecz kiedy minąłem sporom grupę Minotaurów, nie mogłem uwierzyć w to co zobaczyłem. Stał przede mną stwór przypominający Minotaura Maga, chodź nie był to on bo zauważyłem, że ów Mag jest w swej komnacie. Podróżnicy którzy szli za mną byli chyba bardziej przestraszeni ode mnie, lecz szli dalej. Nagle, Mag wypuścił wiązkę energii. Nie była ona skierowana we mnie lecz w jednego z mych towarzyszy.
-Aaa...
Usłyszałem krzyk. Obróciłem się, na ziemi leżał ranny. Nie bylo czasu na myślenie o czym innym, jak zwykle w takich momentach chwyciłem mocniej mace mówiąc:
-Panowie, blokujcie Minotaury tymi meblami nie mogą sie do nas dostać!
Mag spojrzał na mnie, a ja na niego. Poczułem, że to ten moment. rzuciłem się na niego niczym zwierze...

C.D.N.

Sankar
20-01-2008, 13:42
@Up; ile w tym werwy i pomysłu.

-Tak urodziłem się na Rookgardzie i chcę tam wrócić.
-To zapadła mieścina po co tam wracać tam nic nie ma prócz akademii i Minotaurów, nie lepiej zostać na kontynencie?-powiedział podchmielony kapitan łajby która była przez niego nazywana "Maleńką"
- Taa... dobra propozycja ale pijesz za moje złoto, więc powinieneś się cieszyć. Za ile będziemy na miejscu?
-Z rana dobijemy, apropo co robiłeś na kontynencie?
-Uczyłem się tego i owego.
-Czyli?
-A czego może uczyć sie bard?
-A takie buty, to może umilisz sobie oraz mi czas i coś zanucisz.
-Było wziąć mniejszą opłatę.-powiedział pod nosem bard-Dobra z ciemnia się idę spać.
Kajuta była strasznie obskurna tylko łóżku i łuczywko na małej rozpadającej się szewce.Bard jeszcze tylko poprawił rzemyk którym była przypasana lira do plecaka i położył się. Zamkną oczy i już był w krainie snu. Ranek obudził bohatera, wyjrzał przez małe okienko kajuty i dostrzegł rybaków z sieciami, handlarz z rybami i innych tworzących społeczność portu. Przemył twarz, założył płaszcz i plecak sztylet przymocował do pasa upewnił że ma sakwę z monetami i wyszedł. Przyjemna bryza od razu uderzyła go w twarz. Pożegnał się z kapitanem i wskoczył na pomost. Bard przedzierał sie niczym kocur między ludźmi. Dotarł do rynku i ujrzał dużą ilość kramów. Od sklepów z uzbrojeniem po kowali i płatnerzy aż do straganów z mięsiwem. Trochę sie pozmieniało powiedział sobie. Przechodząc obok domu z szyldem na którym widniała kobieta trzymająca kufel zawołała do niego dziewczyna.
-Nie Tutejszy chcesz mnie poznać!
Bard tylko sie uśmiechną i poszedł dalej pytać o karczmę prowadzona przez pewnego krasnoluda. W końcu znalazł. Nie wyglądała tak jak w czasie swej świetności ale widać było że jest odwiedzana. Wszedł, wszyscy klienci oderwali się od zajęć by spojrzeć kto wchodzi ale zaraz dalej zaczęli pić. Czuć było piwem, miodem, mięsiwem i fajkowym zielem czyli tak jak zawsze. Bard usiadł przy ladzie ale nikt nie podchodził go obsłużyć. W końcu przyszedł krasnal. Z za lady dostrzec było można bujna lekko siwiejącą czuprynę.
-Piwo, kolego.
-To ty? długo cię nie był? co sie stało?-krasnolud zaczynał zadawać jak to on serie pytań wogule nie czekając na odpowiedz.
-Haha, nic sie nie zmieniłeś.
-Krasnoludy tak mają.
-Wróciłem aby nabrać weny i posłuchać opowieści tutejszych bohaterów i bajarzy.
-Uuu-jękną krasnal-teraz niema już takiej werwy w tubylcach jak kiedyś.
-Nie mów bredni założę sie że dziś ktoś przyjdzie, a i jeszcze jedno moge tu parę dni zabawić.
-Mój dom to twój dom.
-Dobrze zostawię tylko plecak. Muszę pozwiedzać wioskę tyle się zmieniło, wieczorem wrócę może ktoś przyjdzie i coś opowie nowego.
-Może,a narzazie bywaj...

Jeżeli ktoś nie skumał chodzi o to że może da sie odświeżyć ów temat bo opowiadania są naprawdę dobre, a ja z miłą chęcią posłucham/poczytam takowych opowiastek jak zapewne inni.

Morderff
20-01-2008, 17:27
Part 3
Rzuciłem się na niego niczym zwierze. Zaczęła się walka, w której tylko jeden mógł być zwycięzcą. Byłem przerażony, a mimo wszystko podniecony tą sytuacją i zadawałem coraz mocniejsze i nie opanowane uderzenia z mace. Poczułem nie przyjemny dreszcz spowodowany wiązką energii która pojawiła się u moich stóp. Odskoczyłem i kontynuowałem walkę. Mag zadawał nie przyjemne uderzenia ze swej różdżki. Po 2 min. obaj byliśmy wykończeni lecz widziałem, że bestia jest już prawie martwa. Mag zaczął uciekać w kierunku wąskiego korytarza, w którym na końcu był piec. Nagle potwór za pomocą jakiegoś zaklęcia przywołał koło siebie 2 Hieny. W mgnieniu oka rzuciły się na mnie, lecz odparłem ich ataki zasłaniając się tarczą, po czym zacząłem je atakować. Po krótkim ataku pokonałem je i chciałem dokończyć to co zacząłem. Podbiegłem do korytarza. Tam już stał mój rywal. Był bardzo ranny i ledwo trzymał się na nogach. Nie miałem dla niego litości. Zadałem ostateczny cios. Bestia poległa, wypuszczając ze swej dłoni różdżkę. Z zadowoleniem, lecz wciąż byłem hmm sam nie wiem chyba przerażony wziąłem tą różdżkę. Przypomniałem sobie o mych towarzyszach. Spojrzałem, jak im idzie. Dwóch leżało na ziemi a pozostali trzej dzielnie blokowali mino.
-Panowie uciekamy! - Krzyknąłem.

Tak zakonczyło się moje pierwsze spotkanie z Apprentice Shengiem. Prosze o komentarze.

Pardzioch3000
21-01-2008, 10:15
ee, pamiętajcie, żeby nie uciekać za bardzo od Rooka.
Joł joł mówi do was:
Silent_Voygaer- ban za QS
Daro867- ban za kaleczenie języka rodzimego

xDD

,,Stary Bob wszedł z hukiem do miasta, minął ulicę Morską i wszedł do karczmy. Zapadła cisza. A potem wszyscy rzucili się na niego z radością, w końcu nie było go tutaj od paru dni. Po chwili odłożywszy stary miecz i tarczę, poprawił plecak i ruszył do największego stołu.
- Patrzcie, co mam- powiedział z zachwytem wyciągając z poszarpanej, starej torby małą, lecz grubą książeczkę.- Nikt z was nawet się nie domyśla, co to jest.
Zapadła cisza. No tak, co to mogło być, nikt się nie domyślał.
- To jest pamiętnik- powiedział Bob.- I najwyraźniej jego twórca, a zarazem autor nie stąpa już po ziemi. Kim był, gdzie przebywał po opuszczeniu naszej kochanej wysepki, nie wiem. Prawdopodobnie końca swych dni doświadczył w gronie Elfów, na północnych krańcach Głównego Lądu, w Ab'Dendriel. Jak się nazywał? Spróbujemy rozwiązać tę zagadkę razem.
Dopiero teraz zauważyłem, że przy jednym, największym, długim na około 15 metrów stole zgromadziło się mnóstwo ludzi. Pozostałe stoły stały puste, jedynie stary Gokurf, biedak, krzątał się po stołach zabierając niedopite piwa i kufle: pozostałości po obecnych już koło Boba gościach.
- Przeczytać?- spytał Bob spoglądając na resztę z uśmiechem.
- Taak!- chórem odezwali się goście.
Bob tylko roześmiał się, otworzył starą księgę (a właściwie książeczkę) i dopiero wtedy, w blasku lampy zauważyłem, jak wyglądała: z wierzchu otoczona w niebieski materiał: pewnie pofarbowana skóra wilcza. Zarówno stara, lecz bijąca magicznym blaskiem obudowa wzbudzała nieoczekiwany podziw. A w środku: zagięte rogi, pochlapane gdzieniegdzie fragmenty tekstu. Bob zaczął czytać. Zapadła cisza i słychać było nawet brzęczenie muchy.
-Hmmm... nie ma dat. To może nam znacznie utrudnić zadanie rozszyfrowania informacji na temat autora. Gdyby jednak zapisywał chronologię zdarzeń wraz z datami, moglibyśmy spróbować odgadnąć, po jakich wydarzeniach na przykład, się to odbywało.
-Może po 2-ej wojnie z orkami?- spytał jakiś młody zaciekawiony chłopak.
-Palnąłeś głupotę jak... nie wiem! Wyprowadźcie młodzieniaszka, bo za młody widocznie na takie opowieści.
Dopiero teraz zauważyłem, że Bob patrzył na niego groźnie, a reszta była oburzona, że przerywa się staremu, lecz szybkiemu i silnemu podróżnikowi z zasługami.
-Zacznijmy- powiedział Bob i zaczął czytać:
"Wpis pierwszy.
Nazywam się Ken i mieszkam z rodzicami na wyspie Rookgaard. Jest tu przyjemnie i mamy dużo zwierząt. Są też silniejsze od owiec, kur, królików i tym podobnych. Tata mówił mi tylko o trollach i orkach; powiedział, że na inne przyjdzie czas. Powiedział mi też, abym nigdy nie zapuszczał się na północ bez niczyjej opieki.
Wpis drugi.
Dzisiaj poszedłem z tatą na polowanie. Byliśmy blisko morza i szukaliśmy jeleni. Tata upolował jednego; on świetnie rzuca włócznią. Ja mam narazie mały mieczyk, ale moim marzeniem nie jest strzelanie z łuku czy włócznia. Chcę doskonale władać mieczem i nie bać się żadnych stworów.
Wpis trzeci.
Dzisiaj poznałem jakiegoś mężczyznę. Nazywa się chyba Al'Dee. Podobno mieszka na naszej wyspie wcześniej niż się urodziłem, a nigdy go nie widziałem. No tak, nigdy nie zapuszczałem się na jego farmę. Ten pan to i tak dobry człowiek. Ma dużo fajnych rzeczy, pożyczył mi wędkę i złowiłem 2 ryby. Potem mu oddałem.
Tata mówi, że znam już wszystkich mieszkańców naszego miasta: jest pan Obi, ten dziwaczny Tom the Tanner, Amber (jest bardzo miła), pan Willie, mądry Seymour i Dallheim. Dziwny człowiek, ale silny. Bardzo silny. Jest jeszcze jakiś duchowny Cipfried, pani Norma i Dixi. Ona jest fajna, lubię ją najbardziej. Tylko, że... intryguje mnie to, że mówi mi o wszystkich mieszkańcach wiele ciekawych rzeczy, ale o Obim nic z wzajemnością.
Mama mi też w tajemnicy powiedziała, że gdzieś daleko mieszka stary uczony mędrzec, co prawda szalony, ale bardzo mądry. Nazywa się jakoś na H. Nie pamiętam.
No i oczywiście postacie wyżej wymienione to nie wszyscy mieszkańcy naszego miasta. Oj, uciekam, jutro dokończę.
Wpis czwarty.
No i jeszcze Obi podobno ma jakiegoś bogatego kuzyna na stałym lądzie.
Aha, teraz druga część miasta. Poszliśmy tam z tatą tylko 2 razy, jak nie było strażników przy moście. Poszliśmy prosto i widziałem fajnych ludzi. Lee'Della, pan Billy. Jest też drugi mnich Loui i strażnik Zerbrus. Podobny do Dallheima, moim zdaniem jest troszkę silniejszy. Zapomniałem jeszcze dodać, że pod biblioteką Seymoura jest Paulie. Fajny koleś, lubię go, tylko czasami kłóci się o byle co. Pracuje w banku. Co prawda tylko rozmienia i przechowuje pieniądze, czy to można nazwać bankiem?
Wpis piąty.
Aha, jeszcze jest pięć rodzin na naszej wyspie, bo sprzedawcy w większości rodzin nie mają, z wyjątkiem Obiego i Dixi, no i pana Billy'ego po podobno jest rodziną Willy'ego. A te pięć rodzin to: Stevensowie, Buckowie, Terrysowie, Muckowie, Aroonsowie. Fajni są, ale Bucków nie lubię. A Terrysowie i Muckowie gdzieś za tydzień wyjeżdżają, a Gregory Terryson był moim ulubionym kolegą.
Wpis szósty.
Minął miesiąc od ostatniego wpisu. Zdenerwowałem się, bo Gregor wyjechał naprawdę. Myślałem, że żartował.
Wpis siódmy.
Mama wczoraj wyszła i nie wróciła. Szła zbierać jagody. Tata śpi, jest pijany. Upił się z panią Normą, on ją chyba kocha. Idę po mamę.
Wpis ósmy.
Minął 8 dzień od ostatniego wpisu. Wczoraj wróciłem do miasta. Co się ze mną działo! Pierwszego dnia wyszedłem z miasta i szukałem mamy. Nagle zobaczyłem jej plecak koło krzaka, wtedy coś mnie napadło. Poczułem tylko charczący głos, okrzyki: Narah tubum! i tyle. Gdy obudziłem się (podobno piątego dnia), byłem w łóżku, obok mnie stał on. Ten ,,stary, szalony, ale mądry" uczony Hyacinth. Przestraszyłem się. On jednak nic nie zrobił, uśmiechnął się, podał mi jakiś napój i odrazu poczułem się lepiej. Leżałem tam jeszcze 2 dni, bo mój stan nie był najlepszy i wtedy wróciłem do domu. Ojciec znowu spał. Pijany.
Wpis dziewiąty.
Aha, nie napisałem co się stało z mamą, ale to oczywiste.
Wpis dziesiąty.
Buckowie też wyjechali. Co się z nimi dzieje? Dziś cały dzień spędziłem w sklepie pana Obiego, pomagałem mu i Dixi. Fajnie było. Opowiadał mi dużo o stałym lądzie, o wielu miastach, o elfach i krasnoludach! Ale super!
Wpis jedenasty.
Coś się dzieje. Wszyscy są lekko zaniepokojeni. Wczoraj umarł tata. Opiekuje się mną Obi. Pochowałem ojca sam. Bez bólu, w końcu sam wybrał drogę, którą chciał pójść.
Wpis dwunasty.
Podobno dziś wyjeżdżamy. Ja i pani Amber. Dallheim nas odprowadzi. Dziwne.
Wpis trzynasty.
Jestem parenaście kilometrów od miasta. Płynę spowrotem do domu. Miasto, z którego wypłynąłem nazywa się Ab'Dendriel. Minęły 3 tygodnie i 2 dni od mojego wyjazdu z Rookgaardu. Co się wtedy stało? Otóż:
Prawie od razu po moim wpisie do domu wpadł Obi i złapał mnie za rękę. Powiedział, że muszę się spakować na dłuższy wyjazd. Zrobiłem to i wyszedłem z nim z domu. Obok nas stał Dallheim i dopiero teraz zauważyłem: w mieście roiło się od rycerzy i strażników! Było ich chyba ze dwustu, jeśli tylu może pomieścić same miasto. Zauważyłem jakiegoś strażnika prowadzącego panią Amber. Pobiegliśmy (ja, Dallheim, pani Amber i strażnik) do tunelu. Przebiegliśmy pod wschodnią bramą błyskawicznie ten tunel, biegliśmy w stronę... Hyacintha! Nie, obok niego skręciliśmy z południowej strony jego skały i dobiegliśmy do mostku i była tam łódka. Wskoczyliśmy do niej: ja i pani Amber. Dallheim został. Machał mi ręką na pożegnanie. I wtedy ujrzałem, kilkanaście metrów za nim minotaura. Czarne futro miał na sobie, uzbrojony był w tarczę i krótki, twardy miecz. Rogi, twarz: wszystko w czarnej skórze. Krzyknąłem do Dallheima. Ten odwrócił się i jednym ciosem uciął minotaurowi głowę. Razem z drugim strażnikiem wrócili do Rookgaardu. Jutro, gdy dowiem się więcej od Obiego, powiem więcej.
Wpis czternasty.
To co się potem działo:
W godzinę później zaczęło się. Ponad pięćdziesięciu rycerzy stanęło od północnej bramy, zaatakowały orki. Około 15 minotaurów ich wspierało. Miasto ugięło się pod ich oporem. Padło 40 rycerzy z obrony północnej bramy, reszta rzuciła się do ucieczki. W tym czasie na szczęście dotarły posiłki z Thais i Venore: razem ponad 400 rycerzy i strażników miejskich. Wtedy nowa siła natarła na wrogów i wyspa Rookgaard została obroniona. Podobno jednak w podziemiach zbierają się znów złe moce. I są to silniejsze stwory niż trolle. Orki i minotaury szykują się do kolejnej bitwy.
Wpis piętnasty.
Na szczęście szybko to nie nastąpi. Obi myśli, że najwcześniej za około 50 lat. Orków jest za mało, minotaury są silne, ale ich grupy są zbyt małe.
Wyjeżdżam z Rookgaardu. Pożegnałem się z wszystkimi. Obiemu zostawiłem zegarek po moim dziadku, podobno do dziś go ma. Tomowi wręczyłem piękną skórę wilczą, którą miał na sobie minotaur, którego znalazłem martwego po bitwie koło Hyacintha skały. Amber wręczyłem piękny kapelusz po mojej matce, Pauliemu nie dałem nic. Dixi wręczyłem nową sukienkę, dla Al'Dee'a dałem parę worków nasion- przyda mu się do pobliskich upraw. Dallheimowi dałem nową zbroję po moim ojcu- miał ją powieszoną na haku w domu (podobno ze stałego kontynentu). Billy i Willy otrzymali ode mnie parę kartonów pomarańczy- sprowadzono je specjalnie z Ab'Dendriel. Lee'Della dostała ode mnie masę słodyczy, uskarżała się, że jej życie jest smutne i ,,kwaśne". Loui i Cipfried otrzymali nowe szaty od Quentina z Thais, przyjaciela Maelila. Zerbrus dostał miecz- nowy, lśniący miecz zwący się Scimitarem.
Nie mam tu już nic do roboty. Wyjeżdżam na zawsze.
Wpis szesnasty-ostatni.
Koniec z dziennikiem. W Ab'Dendriel opiekują się mną nadzwyczajnie, ale wiem, że kres moich dni jest bliski. Całe swe serce oddałem Rookgaardowi, jego obronie, historii. I nie żałuję tego. Kiedyś tu wrócę. Z eskortą.
- No i?- spytał Bob podnosząc głowę.- Wie ktoś, kim on może być?
Zapadła cisza.
- Proszę próbować! Zgadujcie!- roześmiał się Bob. - To takie proste!"

no to... zgadujcie? Spróbujcie się domyślić, wszystko jest w tekście! Spróbujcie.

długie, nie? xD jak komuś się chce czytać, to... xD ale jestem zadowolony. jak ktoś ma jakieś sugestie, pytania: pisać posty.

Sankar
21-01-2008, 19:30
Nawet, nawet ale używanie co chwila "fajnie" i "super" trochę niszczy klimat kilka zdań trzeba przeczytać ze 2 razy aby zrozumieć sens ale ostatecznie dobre. Kto to może być nie wiem, może jakieś koło ratunkowe? :D

Goggo
21-01-2008, 21:01
Bardzo ładne teksty...
A oto moje wypociny.
Część pierwsza być może ma ukryty sens.
Jest wprowadzeniem do mego świata zwanego Ganią

Część 1


Nie będzie to powieść o wielkich bohaterach
ani o ich (a jakże) epickich przygodach.
Lecz o dziewczynce i smoku
Dziewczyna porzucona , schorowana , smutna , brzydka , ledwie trzymająca się życia.
A smok , istota wręcz wspaniała , pełna sił , piękna , radosna.
Nie mieli ze sobą nic wspólnego. Byli swymi przeciwnościami.
Dla niej , on pod postacią starca wręczył jej coś co miało odmienić jej życie , siebie , swe jajo.
Ona biedna dziewczyna , ślepa , niewidoma,po spotkaniu i odebraniu czegoś , okrągłego , od mężczyzny wyczuła ciepło.
Jej wyczulone zmysły , po chwili , rozpoznały życie.
Bijące serduszko , cichutkie skamlęcia i ruch.
Ułożyła się na podartym przez koty kocu przytulając się do źródła ciepła , i oddała się w swój być może ostatni sen.
Nagle w śnie wydawało jej się że widzi. Rozglądając się dokoła zauważyła że jest uwięziona w lśniącym pokoju wraz z jakąś istotą przypominającą ptaka. Obudziła się przerażona. Ujrzałą mnóstwo barw , usłyszała tysiące dźwięków a tajemniczy przedmiot (jajo dla nie wiedzących) dziwnie kręcił się przesyłając jakby do niej ostrzeżenie . Wpatrując się w nie w myślach pojawił się głos.
-Uciekaj.
Dziewczyna jakby w transie rzuciła się do biegu.
Nigdy jeszcze w życiu nie biegała a co dopiero teraz gdy musiała świata się uczyć od nowa
Niegdyś droga którą wyobrażała sobie jako wielką wspaniałą drogą otoczoną przez lśniące budynki okazała się brukowaną szarą uliczką.
Gdy obejrzała się mignęło jej przed oczami zielony blask który ją wystraszył.
Brak koordynacji sprawił że wywróciła się , poczuła ból w plecach.
Coś niebieskiego wzięło ją pod grzbiet.
Wzniosło w powietrze i leciało ponad niebo.
Wyczuła że to coś słabnie. Opada.
Mdląc z bólu wiedziała że to jest za piękne na jej tak krótkie życie.
Miała szanse zobaczyć i usłyszeć świat . Wypełniły się jej marzenia.
Z chęcią mogłaby teraz zginąć.

Pardzioch3000
22-01-2008, 13:43
@up
pokazać ci coś?
Forum Tibia.pl > Dla początkujących > Tajemnice Rookgaardu > Karczma Rookgaardu - opowieści RPG

?WTF?

@reszta.
nikt nie wie kim jest autor pamietnika? to jest takie proste!

Disseny__
27-01-2008, 16:55
To teraz pora na mnie . :)

Kolejny piękny dzien na Rookgaardzie . Stoję obok biblioteki, tam gdzie zawsze zresztą . W końcu z nudów wchodzę do środka pieknego pomieszczenia . Idę między regałami i nagle zaciekawiła mnie pewna ksiązka . Była inna niz wszystkie, miala kolor biały . Otwieram ją i z zaciekawieniem zaczelam czytać . Pisało tam o Mieczu Furii, Najsilniejszym z Minotaurów i Umarłym niedaleko Pokoju Katany .
Zaciekawiło mnie to wszystko . Próbowałam sie czegoś dowiedzieć od Obi'ego . Więc poszłam . Powiedział, że Miecz Furii może zdobyć tylko wybraniec . Później odwiedziłam Amber . Powiedziala, że boi sie Najsilniejszego z Minotaurów i że jest on potężnym Magiem . Gdy poszłam do Seymoura odparł, ze Umarłego pokona tylko silny Wojownik ...


C.D.N

Dedixen
28-01-2008, 18:52
Tera moja kulej to mój pierwszy raz ^^

___________________________________________
Mainland. Venore. Biblioteka. > Pwenego dobrego dnia wyszłem na miasto pochodzic. Weszłem do biblioteki była niedaleko od mojego domku. Z godnością powitał mnie bibliotekarz. Zaczołem szukać jakieś ciekawej książki znalazłem jakąś książke. Stara pełno kurzu na niej otworzyłem to był chyba jakiś pamiętnik zacząłem czytać z zaciekawieniem na górze było napisane Rookgaard.
Hmm... pomyślałem nie znam takiego miejsca ,ale szłyszałem jakieś plotki o tym miejscu czytałem dalej napisane było tak.


Zagioniona Wyspa

Jesteśmy na mainlandzie... Rookgaard nie istnienie... Dlaczego?... Odpowiem: Rookgaard ,a raczej jego pozostałości. Teraz nie jest to wyspa Nowych tylko złch Troli , Orców , Miotaurów i innych strzasznych potworów. Dlaczego..? Opowiem wam to. Był dobry spokojny dzień , jak zwykle poszedłem na pole zbierać zboże. Było strzasznie cicho szłyszałem tylko głos leśnych zwierząt. Po całym dniu pracy wróciłem do domku odpocząć. Usiadłem przy stole wziołęm kawał mięsa i piwo zjadłem poszedłem spać. Na drugi dzień sie budzę i słysze jakieś ryki. Wychodzę z domu patrzę a tu ciała martwych ludzi i potworów. Myśle sobie co tu sie stało... Nagle za domu wyskakuje ork biore miecz od nieżywego rycerza i wbijam w serce besti. Ork pada na ziemię biore od niego to co miał. Traz poszłem sprawdzić co się stało spotkałem jednego łucznika nazywał się Arenit miejscowy obrońca. Pytam się go co sie tu dzieje? A on odpowiada, że zaatakowały nas złe moce. Powiedział żebym sie udał się do Hyacintha ma wzgórzu. Wiedziałem gdzie to jest więc odrazu ryszyłem. Po drodze nikogo nie spotkałem chociarz na ziemi leżało pełno trupów. Dobrze weszłem na gore do Hyacintha i mówie ,że mnie przysłał Arenit. Mówi do mnie co chce od niego , ja sie go pytam co sie stało z Rookgaardem. Odpowiada mi: Mino Mag wydostał się z komnaty i naprawił teleport z Minatwil. Teraz mogły przychodzić posiłki na wyspę ludzi. Powiedział też ,że moge pomóc. Więc sie zgodziłem i powiedziałem co mam robić. Odpowiedział ,że mam się udać do podziemi nad Mino Hell jest tam grupa szturmowa która odpiera ataki worga.

Zabierz ten List i zanieś osobie o imnieniu Rolen. Zgodziłem się wyszedłem przeszedłem przez niebezpieczne tereny i doszłem do małej grupki na końcu tunelu zapytałem czy jest niejaki Rolen. Odpowiedzieli , że tak podeszłem i oddałem list. Rolen przeczytał go i z krzywą miną powiedział:

Z rozkazu Hyacintha mamy sie wycofać do Venore. Wszyscy wykonali jego rozkaz powróciliśmy do wioski , a raczej ruin wioski i przepłyneliśmy do Mainlandu i weszliśmy do miasta Venore...

Z pamiętnika : Dedixen Jon.

__________________________________________________ ________________________________ Po przeczytaniu tej książki postanowiłem popłynąć na tą wyspę o której już nie słyszano.
Znałem pewnego kapitana który jest mi winien przysługę pójde się go spytac czy popłynie ze mną na tą wyspę. Powiedział tak:

Ja: Witaj kapitanie
Kapitan: Znamy się ?
Ja: Tak to ja ocaliłem ten statek
Kapitan:a tak pamiętam
Kapitan: Czego chcesz?
Ja:chciałbym popłynąć na pewną wyspę
Kapitan:dobrze weź potrzebne rzeczy jutro wyjeżdzamy.
Ja:Tak jest.

Następnego dnia podecyktowany pordóżą wziołem potrzebne rzeczy i poszłem na pokład statku przedemną stało wielki niezbadane morze... A za mną moje miasto. Kapitan powiedział odpływamy. Pomyślałem płynę na Rookgaard zapomnianą wyspe na wyspę... Wyspę...
C.D.N

Godoraj
28-01-2008, 19:15
Wszystkie są cool ^.- B)B)B)
@Disseny - Na twoim miejscu dałbym od razu więcej ;p Ale zobaczymy dalej...

Ja też sie zabiorę za pisanie opowiadanka chyba;)

Lox
28-01-2008, 22:35
Noo wszystkie opowiadanka są super!

ja wlasnie koncze moje opowiadanie :D zaraz je wkleje

mam nadzieje ze sie spodoba! :)

------------------------------------------
Galdur! - kufel ciepłego miodu proszę!

Lox
28-01-2008, 23:31
Tak, WRESZCIE napisalem moje opowiadanie przy cieplym miodzie Galdura... (bezalkoholowym :D ) .. proszę o pozytywne rozpatrzenie opowiadania gdyż jest to moje pierwsze "dzieło"

"WOJNA LUDZI I MINOTAURÓW"

872 rok,kontynent zwany Rookgaard, miasto Tibis, średniowiecze...
Początek Wojny ludzi z Minotaurami..

...Na rynku zebrał się cały lód miasta słysząc karetę nadjerzdżającego gońca.. :

-Ogłaszam,iż Za rozkazem Króla Tibianusa III, wszyscy mężczyźni oraz chłopcy do 16 roku
życia mają się stawić jutro z samego rana przed zamkiem Króla by odebrać z tamtąd potrzebny
oręż do walki. Wstępujemy w stan Wojenny!

Na rynku rozpoczął sie niemiły gwar..


-Merlock! Nie możesz mnie teraz zostawić gdy noszę w brzuchu naszego Carlosa!
-Spokojnie Ceriono..Jestem Najmężniejszym rycerzem Tibis, Wrócę z tej wojny cały i żywy,
nie ma sie czym martwić..

Nazajutrz o poranku..

Król Tibianus III -
-Dziękuję wszystkim dzielnym mężom za stawienie sie na moj rozkaz do obrony miasta,
gdyż inne miasta już dawno sie poddaly to My zostalismy ostatnim miastem które
bedzie sie bronić!

Lód:

-Królu mamy zaszczyt słuzyc Tobie do samej smierci..

Wojna zakończyła sie powodzeniem dla ludzi.. chodź zginęło w niej wielu dzielnych
mężów.. w tym także znany rycerz Merlock, Ceriona (żona Merlocka) zaraz po urodzeniu
Carlosa zmarła z tęsknoty.. Carlos został sierotą wychowanym przez rodzinę zastępczą.

15 lat pozniej... Gdy wojna ucichła..

Ojczym Keron - Carlos! miales wypędzić owce z zagrody na polankę!
Ja - Przepraszam, zapomnialem..
Ojczym Keron - Więc za to masz karę! Przez tydzień będziesz orać pola sam!
Macocha Petra - Oh Keron! Nie bądź taki złosliwy dla Carlosa, przecież on i tak ma ciężko.
Ojczym Keron - Przypominalem mu wiele razy.. ma kare i koniec..

Podczas orania pola..

Kolega Uren - Cześć Carlos! Chodź z nami pochodzić gdzies..
Ja - Nie mogę, muszę orać pole..
Kolega Iros - No Carlos.. nikt sie nie dowie ze poszles z nami.. zaraz wrócimy..
Ja - No dobra, pojdę z wami ale szybko wróćmy.

Na rynku..

Kolega Uren - Wow! Patrz Carlos! To jest topór podobny do tego ,który uzywal twoj ojciec!
Ja - Rzeczywiscie! Chodzmy sprawdzic jego cenę.

Ja - Eee przepraszam.. w jakiej cenie jest ten topór?
Sprzedawca - Oj nie stać cię chłopcze..To jest Hatchet,
ktory kosztuje 100 złotych monet.
Ja - Rzeczywiscie duzo.. no cóż, to dowidzenia.
Sprzedawca - Dozobaczenia.

Chwilę Pozniej...

Ja -Chciałbym miec ten topór. Postaram sie uzbierać na to pieniądze.
Kolega Iros -Carlos, pomozemy Ci nie boj sie nie bedziesz sam, wierzymy ze bedziesz takim
rycerzem jak twoj ojciec.
Kolega Uren -No to moze chodzmy do kanałów? Zabijmy kilka szczurów i juz troche monet bedzie.
Ja -Wolałbym nie bo...
Kolega Uren -No carlos zaraz wrócimy nie boj sie..
Ja -Niech będzie..

W kanałach..

Kolega Uren -Ooo dość dużo uzbieraliśmy monet ze szczurów.. jak sie podliczy to aż 30 monet!
Ja -Tak, gdybysmy mieli lepsze bronie to poszloby nam to szybciej.. A niech to!
Zeszło ponad dwie godziny!
Kolega Iros -Rzeczywiscie..
Ja -Musze jak najszybciej wracać, bede miec kolejną karę.

I tak mijały kolejne tygodnie... miesiące... na zbieraniu złota.. juz nie tylko na szczurach
ale teraz także na trollach i pająkach.. Pewnego dnia..

Ja -No wreszcie... dzis kupuję Hatchet i inny ekwipunek.. będe polować na Orcki.
Kolega Uren -Tak, pomożemy ci na orckach bo są to zbyt dobre potwory..
Ja -Ok, to jutro na ławce w sklepie Obi'ego
Kolega Iros -Dobra ja bede napewno..
Kolega Uren -I ja też tylko wpierw kupmy ekwipunek..


Na rynku..

Sprzedawca -Sprzedaję Hatchet, Kolczugę, Mosiężną Tarczę, Skurzane Spodnie oraz
Hełm Legionów!! Bardzo Tanio!!
Ja -Kupuję wszystko!
Sprzedawca -Haha, chłopcze nie wiesz wogóle ile to cie bedzie kosztowac
Ja -Rzeczywiscie nie wiem lecz jestem pewien ze mi starczy!
Sprzedawca -No więc.. za wszystko to będzie 500 Złotych Monet.
Ja - "Akurat mam tyle.. " pomyslalem sobie, Dobrze kupuję wszystko!
Sprzedawca -Proszę Bardzo!
Ja -Dziękuję!

Chwilę poźniej..

Kolega Uren -Wow, Carlos! Teraz to wyglądasz jak twoj ojciec! Nie musisz sie bać orckow..
Kolega Iros -No, Carlos chyba nie bedziemy ci juz potrzebni w polowaniach skoro masz ekwipunek.
Ja -Chcialbym miec towarzyszy broni.. ale skoro niechcecie mi towarzyszyc..
Kolega Uren -Niee, to nie tak Carlos! Źle mnie zrozumiales!
Ja -Wszystko dobrze zrozumialem.. od teraz bede sam polowac..
Kolega Iros -Alee..
Ja -Cześc koledzy, do zobaczenia

Odszedlem..

Ponieważ nie bylem juz pod opieką "przyszywanych rodzicow" (ukończylem pełnoletnośc)
odeszlem z domu by życ wlasnym losem..

Teraz to ja stałem sie kupcem gdy przynosilem na rynek swoje zdobycze z zielonoskórych
Orckow.. Najczęsciej sprzedawal sie Ćwiekowany Pancerz (Studded Armor), ponieważ mialem
go w dość dostępnej cenie (10 sztuk złota)

Gdy ukończylem 20 lat kupilem sobie mieszkanie i wstąpilem do "Legionów Tibis", aby bronic
tego szlachetnego miasta ktore stawilo sie 20 lat temu do obrony Rookgaardu. W legionach
Tibis nauczylem sie Świetnie walczyc! Pewnego razu wszedlem do Biblioteki aby poczytac
cokolwiek bo bylem bardzo zmęczony.. Trafilem na książke o tytule "Wojny Ludzi I Minotaurów"
W tej książce pisano o moim Ojcu! Bylem podekscytowany czytając o wyczynach mego Taty.
Pragnolem stać sie wielkim wojownikiem. Z ksiązki dowiedzialem sie takze gdzie odbywala sie
wojna.. Postanowilem sie tam wybrać..Więc wziolem duze zapasy jedzenia i wyruszylem
w drogę. Po drodze na poczatku spotkalem kilka trolli ktore zabilem kilkoma machnięciami
mojego Topora, chwile pozniej ujrzalem dwa orcki "moze byc trudno" pomyslalem.. lecz
intuicja podpowiadala mi aby walczyć.. to też zrobilem.. O Ćwiekowany Pancerz, wezmę go
by sprzedac na rynku.. unioslem go lecz stwierdzilem ze moje mięśnie wiecej nie udzwigną
ponieważ mialem duzo jedzenia ktore zajmowalo prawie caly plecak, dalej spotkalem kilka
wolfów oraz.. Tak! to minotaur! Przestraszony spojrzalem mu w oczy i pomyslalem jedno..
Pomszczę mojego ojca! Z rykiem i zlosciom rzucilem sie na niego, to samo uczynil minotaur,
Łupnoł mnie kilka razy swoimi łapami i rogami.. gdyby nie Hełm Legionów pewnie nie mialbym
już głowy..po 5 minutowej walce ciało bestii runeło na ziemi, a ja wyczerpany zebrałem to
co zostawil minotaur i skuliłem sie cicho w ciemny kąt tego Labiryntu i zasnolem..Gdy się
obudzilem ujrzalem tę samą ciemnośc.. Cialo minotaura juz sie rozkladalo..więc spojrzalem
do worka ktory zgubil minotaur i znalazlem w nim Płytową Tarczę! Pośpiechem wymienilem
moją mosiężną tarczę na Platynowo Tarcze.. "Pewno zabrał ją jakiemus nieszczęsliwemu
czlowiekowi ktory tu zabladzil.. " pomyslalem sobie..najadlem sie i ruszylem dalej w
labirynt.. ujrzalem tabliczkę wypisaną w dziwnym języku (prawdopodobnie minotaurow)
Dzięki częstemu przebywaniu w bibliotece nauczylem się alfabetu minotaurow dzieki czemu
przetlumaczylem wyrazy na tabliczce.. tabliczka głosila :
"Mino Hell - Kto tu wejdzie - Brutalnie Zginie! "
Z ciekawosci zeszlem po drabinie na dol aby zobaczyc co kryje sie pode mna..Wtem biegło
ku mnie 5 minotaurów, 2 wilki oraz 3 orcki. Przestraszony wrocilem na gore.. Pobiegłem
do wioski.. Ponieważ bylo juz późno polozylem sie spać do mojego skromnego domku..
Na drugi dzień chcialem wybrać sie do "Mino Hell" lecz wiedzialem ze sam nie dam rady..
Wszedlem na rynek - jak codziennie dalo sie slyszec gwar podnieconych sprzedawców..
A może zbiorę ludzi i wybierzemy sie do Mino hellu? - pomyslalem..

-Zbieram Ludzi na niebezpieczną wyprawe..
zapewniam dobry ekwipunek oraz wyżywienie.. - zaczolem krzyczeć

Po dwóch godzinach mialem około dziesięciu odważnych męzczyzn.. Dla wszystkich wystarczylo
ekwipunku..Nazajutrz wyruszyliśmy do Mino Hell, nasza mała armia gdy doszla do tabliczki
z dołu slyszec sie dalo wołania minotaurów - "Ek Kaplar Dus Mintwallin!"
Ciągle powtarzaly to minotaury..Po jakims czasie przetlumaczylem to i domyslelismy sie ze
szykuje sie ponowna wojna Minotaurów oraz Ludzi i że minotaury wzywają posiłki z Mintwallin
, Tajemniczego miasta na Mainlandzie gdzie żyją wszystkie rodzaje minotaurów poczynając od
najzwyklejszych minotaurów.. konczac na doświadczonych magach minotaurow..
Z pośpiechem wrócilismy do miasta i udalismy sie do Zamku aby ostrzec króla Tibianusa IV
(Tibianus III zmarł 5 lat temu), Tibianus IV z ciekawoscią wysluchal nas i zebrał całą
armię w tydzień.. gdy doszly nas sluchy z pobliskich wiosek iż minotaury napadają na
kazde obozy niszcząc je i paląc.. Tibis stało w pelnej gotowości.. zebralismy najlepszych
łuczników z Rookgardu i usadzilismy ich na wieżach i murach..Mamy także kilku magów..
Cipfrieda.. (mnicha ze świątyni.. bedzie leczyć nasze armie) oraz Hyacyntha, (sprzedawce
tajemniczych mikstur..) Tak! Stało Sie! Minotaury uderzyly na Tibis...Tibis dzielnie się
broniło lecz.. Liczebność minotaurów byla 10 razy wieksza!.. musielismy przegrac..
Minotaury zgromiły nasze miasto.. oszczędzily tylko mnicha ze światyni..Rookgaard byl pod
panowaniem Minotaurów przez 2 lata.. po tych dwóch latach z mainlandu przybyla armia ludzi
licząca 300 osób.. aby podbić rookgaard uzyto najlepszych rycerzy swiata.. Minotaury wyc-
ofały sie.. Ci z mainlandu zostawili tu maly obóz i wrocili na swoje tereny.. Minotaury
już nigdy nie zaatakowaly rookgaardu.. Wioska Tibis od nowa się rozwijała i zyję codziennym
życiem do teraz...

KONIEC
Ahh Cieply miód byl pyszny Galdurze!

Trompac
29-01-2008, 18:50
wiecie wy co, pisanei opowiadan o grze w ktora gracie to przejaw manii

Lox
29-01-2008, 19:43
Zacznijmy od tego.. Ja Nie Gram W Tibie ^^ pasi?

a poo drugie napisalem opowiadanie z NuDów

Manis
30-01-2008, 21:18
Czy ja umrę?.......Co się ze mną dzieje?...W jednej chwili czuję chłód, w drugiej.....piekielny żar spływa po mnie, penetrując każdą szparę w złączeniach zbroi....Tak ziemia jest taka...przyjemnie zimna....

Nie czuć już tej ręki.....która pod naciskiem pazurów.....rozszarpana, puściła miecz....
Nie czuć nogi....którą przygniótł ciężar bestii....
Nie czuć nawet hańby.....co mi teraz....po honorze....po bohaterskiej postawie.....gdy śmierć, szczerzy się do mnie, chuchając w twarz....

Nie!.....Nie mogę tego stracić.....to....czym żyłem....o co walczyłem.....i dla czego teraz leżę tu......spowity w uścisku......potwora.

Zawsze.....uczono mnie...... Za Honor, Tradycję, Odwagę....
Przychodząc tu......ah losie!....czy stracę to wszystko?.....czy w chwili zwątpienia, wszystko zostanie mi zapomniane? Ja muszę walczyć!Po to żyję! To zostało wyryte we mnie, w mym sercu.....Nie poddam się!....Choć bestio.....nie boję się Ciebie! Do ostatniej krwi kropli, do tchu kończącego żywot, walczyć masz! Jako żeś Rycerz Koszmaru!


Przeżycia jednego z Rycerzy Koszmaru, podczas ataku Bezlitosnej Siódemki na ich siedzibę. Totalny "frjistajl".

Btw. Nigdy nie miałem zdolności do pisania RyPyGy ani niczego.


@edit. O ku@#a to chyba miało być o rooku. ^^

Pardzioch3000
14-02-2008, 19:02
@up
właśnie

Bluray
14-02-2008, 19:41
No to wrzucę coś od siebie:

-Kwadratowa szczęka, muskularna budowa, wspaniała lśniąca zbroja płytowa z królewskim symbolem, wspaniały mie....
-Jasne, jasne - huknął przysadzisty krasnolud siedzący przy ladzie - to strasznie zmizerniałeś haha! a te łachy co masz teraz na sobie? gdzie twoja "wspaniała zbroja płytowa"?
-A króla to ty widziałeś tylko na obrazkach! - dodał człowiek siedzący obok niego.
-Wszyscy wiedzą że zmyśliłeś tę opowieść Bluray, nie stać by cię było na coś takiego.
-No już dobrze, dobrze - powiedział Bluray - zmyśliłem to i co z tego?
-To - powiedział krasnolud - że nadal nie wiem jak zdobyłeś... no to złote jajo, o które wy wszyscy robicie tyle szumu.
-Jeśli chcesz znać prawdę, mój drogi - uśmiechnął się Bluray - musisz postawić mi kilka kufli piwa, strasznie zaschło mi w gardle.
-Dobra, ale jeśli będziesz znowu zełgał, wepchnę ci ten kufel do gardła!
-A więc słuchaj, bo powtarzać nie będę. - Bluray rozsiadł się wygodnie na krześle i wystawił nogi na bar, barman zmierzył go wzrokiem ale nic nie powiedział.
-Wszystko zaczęło się dokładnie trzy lata temu, kiedy to pierwszy raz przybyłem na tę wysepkę Rookgaard. Podczas zwiedzania, nie chcąco... khy, khy... podsłuchałem rozmowę dwóch dziwnych typków. Mówili o jakimś złotym jaju i o wielkiej chwale jaką może dostarczyć jego właścicielowi, po czym odeszli. Zaciekawiony zacząłem rozmyślać o tym, jakie może mieć właściwości owe jajo. W następnym tygodniu o złotym jaju na Rookgaardzie było bardzo głośno, wielu łowców skarbów chciało je odszukać i wymienić za złoto i klejnoty, które były nagrodą za odnalezienie go. Byłem członkiem jednej z brygad poszukujących, pewnego dnia zaszliśmy za daleko w tereny orków zamieszkujących wyspę, stoczyliśmy walkę, orków było jednak więcej, a więc szybko wyrżnęli prawie wszystkich członków mojej brygady, przeżyłem tylko ja i jakiś elf. Kiedy zobaczyli że nie stanowimy dla nich żadnego zagrożenia, jeden z nich krzyknął "Czego tu chcecie?", elf odpowiedział "Szukamy złotego jaja". Oczy orka rozszerzyły się, zawołał kogoś, chyba jakiegoś dowódcę. "Pójdziecie teraz z nami" powiedział nowo przybyły, po czym orkowie zaczęli nas związywać linami i zasłonili nam oczy.

Ciąg dalszy nastąpi*

*Wszystko zależy czy wam się będzie podobać

Eitheniel
14-02-2008, 19:55
A, idz Pan w chuj... opowiadanie do dupy maryny... jak mógł nie wziąc spike sworda, ktory sie do niego zblizyl, hah, widocznie to byl noob (tak jak ty klocu)... ale coz... upss... Whuuaa! Noobs ar ataking! Chełp! Chełp!

Lox
16-02-2008, 22:09
Bluray nie moge sie doczekac kolejnej czesci twojej opowiesci :) pisz pisz czekam