Tak więc, cóż, rzeczą, która najbardziej mnie irytowała podczas czytania Deathly Hallows był sposób w jaki JKR budowała akcję. Ciężko pozbyć się wrażenia, że wszystko tak naprawdę działo się samo, a bohaterowie powieści byli tylko statystami... Trio tygodniami siedziało w tym swoim namiocie, bez celu i bez sensu. Co oni tam robili? Po co tam siedzieli? Wg. opisów Rowling to "knuli swoje plany dotyczące Horcruxów, miecza Griffindora itd.". Kiedy przyjrzymy się jednak bliżej, to zauważymy, że tak naprawdę zaledwie dwie akcje zostały starannie zaplanowane... Mam tu na myśli oczywiście wypad do Ministerstwa Magii i banku Gringotta. W pozostałych wypadkach Rowling popychała akcję do przodu poprzez wpychane na siłę "wypadki losowe". Ron powrócił akurat wtedy kiedy trzeba i gdyby nie on Harry by się utopił. Gdyby nie Snape, nie znaleźli by miecza, gdyby nie przypadkowe natknięcie się na książkę Rity nie dowiedzieliby się o związku Dumbledora z Grindelwaldem itd. Wszystko to tworzy obraz nieporadności bohaterów, którzy osiągnęli to wszystko tylko dzięki szczęśliwym zrządzeniom losu...
Jednak rzeczą, która zasługuje na miano tej, która ostatecznie zepsuła książkę jest... zakończenie. A właściwie jego brak! Rowling stworzyła heroiczne, epickie i szczęśliwe zakończenie sagi, którego jednak tak naprawdę nie wyeksploatowała do końca. Szczerze mówiąc przed zabraniem się do książki skrycie liczyłem na to, że zakończenie okaże się nieszczęśliwe, a Harry umrze. Również po zapowiedziach Rowling ("zginą dwie pierwszoplanowe postacie!"), miałem nadzieję na śmierć przynajmniej jednego z trójki Harry-Ron-Hermiona. A co dostaliśmy? Stos mało znaczących trupów, zwycięstwo dobra i mdły do bólu epilog (Albus Severus...). Brakuje mi tu jednego rozdziału pomiędzy ostatnim a epilogiem, który opisywałby reakcje czarodziejskiego świata na zwycięstwo Harrego. Jak ma być szczęśliwe zakończenie to niech przynajmniej będzie epickie do bólu. Mnie np. bardzo ciekawi jak Hermiona i Ron zareagowali na pokonanie Voldemorta (nie było o tym wzmianki). Jak zareagowali ludzie, których poznawaliśmy przez 7 tomów (Neville, Malfoy, Mr/Mrs Weasley, McGonagall, Kreacher (!!! Przeszedł tak wielką przemianę, żeby na końcu o nim zapomnieć?! Nawet nie wiemy czy przeżyl bitwę o Hogwart) i sterta innych postaci)? Nie ma wątpliwości, że zakończenie pozostawia wiele niedomówień. Kim było to dziecko w "Kings Cross"? Co się stało z Dursleyami (bo przecież nie wyparowali... Powrócili do swojego domu po skończonej wojnie? Spotkali się jeszcze kiedyś z Harrym? Dudley się częściowo nawrócił, więc mogło się tu coś jeszcze ciekawego na lini Dursleyowie - Potter wydarzyć)? Co ze wspomnianym wcześniej Stworkiem? Co z Hogwartem (takie zniszcenia i straty osobowe...)? Na te i wiele innych pytań musimy sobie niestety odpowiedzieć sami, bo Rowling uznała, że lepiej nas nie zamęczać "szczegółami"... Mam tylko nadzieję, że nie jest to podstawka pod Harry Potter 8 i Czas Pokoju.
Poza tym trochę drobnych absurdów:
Sposób w jaki zginął Snape. Zdecydowanie powinien zostać zabity przez Voldemorta, a nie głupiego węża. Co z tego, że na jego rozkaz? Był przecież na tyle ważną postacią, że zasłużył chyba na "uczciwą czarodziejską śmierć" (czyt. od Avady).
Nie zgadza mi się ilość Horcruxów. Mamy ich 7: czarka, amulet, diadem, Nagini, dziennik, pierścień i jeden bliżej nieznany horcrux, który przywrócił do życia Voldemorta po jego nieudanej próbie zamordowania niemowlaka Pottera. Łącznie daje nam to 8 "części duszy", a jak było wyjaśnione w Księciu Półkrwi, Voldemort planował podzielić duszę na 7 części... Albo jest tu coś czego nie rozumiem, albo JKR kolejny raz pomyliła się w prostej matematyce ;).
Co robiła rodzinka Weasleyów podczas gdy bohaterowie marnowali czas w namiocie? Jakoś dziwny wydaje mi się fakt kompletnego braku kontaktu z nimi. Mamy tylko jednego patronusa od Artura Weasleya na samym początku. Trochę to naciągane, biorąc pod uwagę jak bardzo Molly Weasley martwiła się o Harrego i Rona, co było zawsze doskonale widoczne w jej zachowaniu. I tak nagle mam uwierzyć, że wszyscy przechodzą do porządku dziennego nad tym że Harry i Ron sobie znikają?
Rowling "wyszarzyła" Dumbledora, za co należy jej się plus. Ale za to, że na miejsce Dumbledora wrzuciła Harrego tak białego, jakby dopiero co wyskoczył z pralki z Persilem, to już zdecydowany, wielki, czerwony MINUS. Mógłby przynajmniej wziąć na koniec te wszystkie Deathly Hallowsy, "For the greater good"...
Dla kontrastu, co mi się podobało?
Zdecydowanie wątek ze Snapem. Zawsze podejrzewałem, że w tej postaci jest coś więcej niż widać na pierwszy rzut oka i jak widać nie myliłem się.
Pojedynek Harrego z Voldemortem. Scena po prostu powaliła mnie na kolana. Wreszcie dało się wyczuć, że Harry przestał być głupim dzieciakiem, a stał się mądrym i potężnym czarodziejem. W końcu, jakby nie patrzeć, zgasił Voldemorta gadką, a nie szczęśliwymi zbiegami okoliczności lub pomocą ze strony innych ludzi...
Dwa magiczne zdania, które wywołały we mnie naprawdę wielkie emocje. Nie wiem skąd to się bierze, ale są świetne. Mowa o: "All was well" i "Scrimgeour is dead. Ministry has fallen. They are coming".
Reasumując - zdecydowanie najgorsza część sagi. Żałuję, że dane mi było ją przeczytać, wolałbym żeby seria zakończyła się na 6 części.[/i]