![]() |
Karczma Rookgaardu - opowieści RPG
Witam wszystkich fanów prawdziwego RPG.
Jako, pewien z tekst-opowiadanie który zamieściłem w jednym z tematów spotkał sie z uznaniem, postanowiłem założyć osobny temat gdzie wszyscy prawdziwi fani klimatów RPG bedą mogli się popisać swoimi umiejętnościami w pisaniu i tworzeniu epickich, heroicznych historyjek. Powinny być tu umieszczane opowieści bohaterów przemierzających wyspę Rookgaard. Traktujcie to miejsce jako karczme, gdzie przy kuflu miodu możecie pochwalić się swoimi przygodami. pamiętajcie jednak, że jak to w karczmie, obowiązują tu pewne zasady, a mianowicie: 1. Mimo ze właścicielem jest krasnolud nie tolerujemy tu wulgaryzmow jak i wyzywania się. cytat: "troche kultury"! 2. Wszelkie ostre oprzyrzadowanie zostawiamy przy wejsciu w depozycie. 3. Staramy sie wypowiadac gramatycznie oraz przestrzegamy ortografii, bo to nie miejsce dla barbarzyncow, cytat: "troche kultury"! 4. Wszelka dobra krytyka jest mile widziana. Nie będę przeciągać, zamieszczam dwa teksty mojego autorstwa, bardzo proszę o komentowanie ;) Pierwszy juz był juz na forum, ale teraz jest w bardziej właściwym miejscu. Zdobyć Spike Sworda….. Tylko pokorny może dotknąć miecza furii….. Stałem nad brzegiem oceanu, przy tabliczce wpatrując się w malutką wyspę, na której płomienie rozświetlały ciemności nocy ... Strzelające wściekle ognie zagłuszały spokojny szum fal rozbijających się o brzeg… Zamknąłem oczy i zacząłem przypominać sobie początki na tej wyspie. Pierwsi pokonani wrogowie, ci mniejsi, słabi i ci potężni. Właśnie, potężni, pierwszy Minotaur, z którym toczyłem bitwę, tak to była prawdziwa bitwa! Żadne zwycięstwo nie dało mi tyle satysfakcji! Ten napływ adrenaliny, kiedy wielkie cielsko bestii zwaliło się na mnie… sparowanie tarczą ciosu tak potężnego, że o mało nie złamał przedramienia… Ostrze Katany zatapiające się w odsłoniętym ramieniu potwora i szybkie cięcie przez podbrzusze…. i żelazowy ciepły zapach krwi spływającej po krawędzi mojego Ostrza… Ostrza wykutego z najlepszej stali… połączenie wszystkich żywiołów tworzących ten świat, lecz to nie żywioły czynią te Ostrze tak potężnym i doskonałym, ani to że aby powstało mistrz kowalstwa musi nad nim pracować aż sto dni. To dusza. To jedyny miecz, który posiada dusze. Dlatego jest On kwintesencja wojownika! Jest jego częścią! Usiadłem na wilgotnej trawie opierając się plecami o tabliczkę. Wyjąłem osełkę i spokojnymi ruchami przeciągałem po Ostrzu… wszystkie te stoczone walki… zawsze mogłem liczyć na swój Miecz… teraz zrozumiałem, że będąc zaślepiony żądzą zdobycia Miecza Furii nie dostrzegłem, ze wcale go nie potrzebuje, już nie. Mam o wiele potężniejszy miecz, Miecz Honoru, Wytrwałości… Miecz Pokory… Spojrzałem jeszcze raz na wyspę, zdawała się być jakoś bliżej… na tyle, blisko, że mógłbym dotknąć wbity w skałę miecz… jednak nie zrobiłem tego,odwróciłem głowę i powróciłem do ostrzenia Klingi, światło za moimi plecami nagle zbladło, jakby płomienie przygasły, ale to już mnie nie obchodziło.. ze spokojem polerowałem Ostrze które teraz zdawało się błyszczeć słabym błękitnym, spokojnym blaskiem… |
Kolejny głupi Troll
(..)Puściły się na niego pełnym biegiem. Jeden wymachiwał pięściami, drugi trzymał w ręku włócznie i to za niewłaściwą stronę. Trolle były zbyt tępe, aby mogły się poprawnie posługiwać jakąkolwiek bronią, nawet prosty toporek sprawiał im trudności.
Wiedział, co ma robić, walczył z nimi wiele razy. Poprawił uchwyt na tarczy, cofnął lekko lewą nogę, a miecz trzymał luźno uniesiony nieco ku górze. Troll z włócznią zaatakował jako pierwszy, mierząc prosto w głowę. Bohater wiedział, że mimo tego, iż bezmózgi potwór trzyma broń za niewłaściwą stronę to ma wystarczającą siłę alby poważnie rozbić mu głowę. Szybko przeniósł ciężar ciała na lewą nogę wykonując jednocześnie półobrót. Drzewce włóczni minęło cel o dobrych parę centymetrów. Troll spróbował zamachnąć się jeszcze raz, ale zatrzymał się w połowie ruchu i zamarł. Spojrzał w dół na ostrą klingę tkwiącą w jego brzuchu, poczym osunął się ciężko na ziemię. Wojownik nie spoczął jednak na laurach, pamiętał o drugim przeciwniku. Obrócił się w stronę szarżującego wroga i w ostatniej chwili zdążył zasłonić się tarczą. Ciężkie pięści uderzyły o metal i zostawiły w nim dwa spore wgłębienia. Bohater nie spodziewał się tak silnego ciosu po Trollu! Cofnął się, i uniósł swoją katanę, aby zadać cios, który pozbawiłby monstrum ramienia, ale bestia zaatakowała szybciej niż myślał. O mały włos nie upuścił miecza, a ciosy padały raz za razem wgniatając grubą miedzianą tarczę. Coś takiego zdarzyło mu się po raz pierwszy, czyżby nagły przypływ sił tej głupiej istoty był spowodowany tym, że na jej oczach zginął przyjaciel? Czy to w ogóle możliwe, że Trolle maja przyjaciół? Szybko otrząsnął się z tych myśli. „To są tylko głupie bestie, niczym nieróżniące się od zwierzęcia…” – powtarzał sobie w myślach. Przeniósł ciężar ciała na prawą nogę, wykonał zwód i odepchnął przeciwnika uderzając go tarczą. Troll stracił równowagę i runął na ziemię wzbijając tumany kurzu, lecz zaraz zaczął szybko się podnosić. Wojownik przyjął postawę obronną. Spojrzał w czerwone ślepia przeciwnika i ujrzał w nich furie i chęć mordu. Jeszcze nigdy nie widział tak rozłoszczonego Trolla i wcale mu się to nie podobało. Wielkie bydle ruszyło w jego stronę z ogromną szybkością wydając z siebie okrzyk, który zmroziłby krew w żyłach chyba każdego. Z pyska wisiały mu nitki śliny i kapała piana. Bohater zaparł się nogami o twardą podłogę jaskini, a kiedy bestia natarła z całych sił wbił swoją katanę w obojczyk potwora. Ostrze zagłębiło się prawie do połowy, ale mimo tego nie spowolniło to pędu rozszalałego Trolla, który uniósł bohatera i z całym swym ciężarem i siłą pchnął go na ścianę. Rozległ się przyprawiający o mdłości odgłos pękających żeber. Wojownik mimo strasznego bólu nie puścił rękojeści miecza. Ostatkiem sił wepchnął katanę głębiej i przekręcił ostrze otwierając mocniej ranę. Troll wydał z siebie kolejny okrzyk tym razem przytłumiony przez krew wypełniającą jego płuca. Uścisk osłabł, bohater zaparł się i pchnął nogami z całych sił odrzucając przeciwnika w tył. Kosztowało go to jednak drogo, ból połamanych żeber nie pozwalał mu podnieść tarczy, upuścił ją wiec i trzymając oburącz katanę szykował się na kolejne starcie. Jednaka ono nie nastąpiło, tępa bestia zamiast walczyć, ostatkiem sił przeczołgała się do ciała Trolla, który padł pierwszy, położył rękę na jego ramieniu i leżał tak patrząc mu w puste matowe oczy. Wojownik patrzył jak oddech Trolla powoli słabnie. Potwór odwrócił łeb i spojrzał na Bohatera, w oczach nie było już szału i furii, był tylko żal. Najzwyklejszy żal. Ciało bestii targnął skurcz, po czym wydała z siebie długi wydech i opadła martwa na ziemię, wciąż wbijając swoje ślepia w wojownika. I tak właśnie zginął kolejny tępy Troll z ręki potężnego Bohatera. |
Ładne opowiadanie :)
|
wow. to 1 jest fajne. a 2 nie czytalem bo juz czasu nie mailem. oze pozniej napsize cos ale 1 jest super!
|
Cytuj:
Cytuj:
Cytuj:
Cytuj:
swój miecz raczej z małej. Musze tylko powiedzieć, że od cholery wkurzających trzykropków. Ale opowiadanie ciekawe. Nie zakończone daje mu taki, tajemniczy charakter. Cytuj:
Cytuj:
Ogólnie opowiadanie mi się podoba. Zawsze bolało mnie to, że w tibii to słabiutkie potwory. A tu pokazałeś ich siłe. Opowiadanie mi się podoba Może cos naskrobie po szkole :) @down No z ty, mieczem to ci odpuszcze :P |
@__DARK_SVEN__
Tak masz racje katana jak i miecz powinny byc z malej litery, ale nie w tym przypadku. Pisanie tych nazw z dużej litery podkreśla przywiązanie do tego właśnie miecza. To już nie jest jakis przedmiot. Katana i wojownik tworzą jedną osobę. To właśnie chcialem podkreślić w pierwszym tekście. Co do wielokropków, hmmm to miało wyglądac na przemyślenia. Przemyślenia żadko są spójne, pełne są włąśnie takich przerwań i w ten sposób chciałem to podkreślić. Ale oczywiście moge to poprawić, komuś jedszcze nie pasują? Co do drugiego tekstu, może przeczytaj go jeszcze raz i zastanów się nad tym ostatnim zdaniem. Nie ma tam przypadkiem takiej lekkiej ironii? Starałem się coś w nim pokazać, może za mało się postarałem i nie widać tak tego. No zobaczymy co powiedzą inni ludzie ;) Ciekawie kiedy pojawia się opowiadania innych Herosów. Chętnie posłucham pania de'Bove ;) ---Galdur! Przynieś mi tu kufel twojego zacnego piwa! Szykuje się długa noc... |
Zaiste, ciekawie prawisz, lecz mam nadzieję, że i dla mnie znajdzie się miejsce przy stole, gdyż pióro moje, wciąż gorące jeszcze, nową kreśli już historię ;) Czekam na kolejne dzieła...
|
Galdur dwa piwa prosze! A ty - Prodigy - przysiadz się, chętnie wysłuchamy Twojej opowieści.
|
Solidne, drewniane drzwi otworzyły się z cichym skrzypem i z ciemności wyłonił się człowiek w ciemnoniebieksich szatach oraz w długiej pelerynie okapującej wodą. Wyglądał na zmęczonego długą podróżą - i tak się czuł. Zajął więc miesjce przy najbliższym stoliku i rozłożył się na krześle. Zapalając świecę przypomniały mu się stare dobre czasy gdy wszystko zdawało się takie proste. Gdy staczał ciężkie boje ze głupim trollem jaskiniowym. Gdy zakupywał potrzebny ekwipunek. Gdy przedzierał się przez kanały pełne dzikich szczurów. Gdy na samym początku swej wędrówki... Gdy...
...wstał z klęczek i niebieski, oślepiający ból znikł zobaczył nachyloną mroczną postać w kapturze. Odskoczył i rozejrzał się - przygasające światło z pochodni na ścianach oświatlało ceramikę z płytek na podłodze. W powietrzu czuć było magię, było przesiąknięte magią. Ignorując zakapturzonego mnicha który odszedł, niepewnym krokiem wyszedł z tego dziwnego, strasznego ale i przyjaznego miejsca. Potrąciła go jakaś postać tachają worek, po lewo stały przekupki, po prawo umięśnieni mężczyźni polerowali swoje tarcze ogólnie na rynku panował hałas, zamieszanie i straszny tłok. Ten dziwny i nieobliczalny świat spodobał się młodemu wojownikowi. Uśmiechnął się i podziwiając ekwipunek doświadczonych wojów przystanął przy dużej skale. Serce biło mu szybko, miał ochotę krzyczeć z radości - to było piękne. Oparł się o skałę i zamknął oczy. Nagle poczuł ból w boku. Uderzenie powaliło go na ziemię. Błyskawicznie wstał i ścisnął w ręku sztylet który przed chwilą znalazł. Chciał zaatakować ale zauważył że to nie o niego chodzi. Obok biło się dwóch brudnych popaprańców. Słyszał okrzyki Oddwaj to co zabrałeś! Zaufałem ci a ty... CO MNIE to może obchodzić głupi... głupi... trollu! Niespodziewanie jeden z nich, ten wyższy wyjął miecz i przebił drugiego. Z harczeniem osunął się na kolana i skonał. Troche dalej kilka osób wrzeszczało na siebie i pluło. Troche dalej przed ladą sklepu, ktoś rozwalił kolejkę i rozpoczęły się przepychanki: Ja byłem pierwszy odejdź! Za nim trzech drabów w ciężkim uzbrojeniu szamotali się z jakimś biedakiem. To moje ostatnie pieniądze proszę... Nie. Draby przewróciły go i zabrały pieniądze. Troche dalej niski człowieczek w zielonych szmatach pytał woja czy powie mu gdzie jest grota orków. Woj odpowiedział mu serią przekleństw i potężnym kopem w ramię. Nikt niczego niewidział... każdy załatwiał swoje sprawy niepatrząc na cierpienia innych... Czuł że kręci mu się w głowie coraz bardziej, i bardziej... przykucnął. Obraz stawał się nieostry... nastąpiła ciemnośc... Zasłonę ciemności rozdarł blask poranka, blask ten też go obudził. Leżał pod ławką w jakimś korytarzu, wstał otrzepał się i spostrzegł że niema plecaka! Niemiał sztyletu, ubrań, butów. Owinięty jakimiś szmatami stał zamurowany, do jego uszu dobiegł krzyk od strony ulicy, gdzie wczoraj osłabł. Jednak już po chwili słyszał... nic. Tylko gesty ludzi i otwierane usta, krzyczące, drwiące. Hałas zastąpił ból. Widział przed oczami wizję siebie jako mocarza z długim, obusiecznym toprem i ozdobnym srebrnym hełmem. Ktoś go potężnie uderzył, pochnął - on oddał powlając na ziemię. Widział siebie jako woja który uderza biedaka i zabiera mu pieniądze, widział śmierć niewinnych, dzieci, kobiet. Spalone domy i niematerialne szkielety błąkające się po ruinach. Wszędzie pełno krwi, ciał, śmierci... to co widział to upadek potężnego królestwa. To królestwo dawno już upadło... teraz widział to wyraźniej. Świat bez zasad gdzie każdy robi co chce i mając uciechę z tego że popsuł rok ciężkiej pracy, jednym momentem, jedną głupią chwilą, minutą, sekundą idzie dalej, omija innych, robi co ma zrobić i skamieniały pluje w twarz bratu. To wszytko promienuje złem i głupotą a co na to jakiś nowy? Chłonie to wszystko, chce być jak inni, chce być super, chce być potężny, chce władać. Po policzku oświetlonym słabym światłem spłynęła jedna krystalicznie czysta łza. To miesjce, ten świat nie jest wart wielu łez. Nie jest warty poświęcenia. Na przyjaźń, dobro, miłość są ciemne zaułki do których zaglądają nieliczni. Jesteś gównem, bękarcie niewiesz co to jest! Widzisz? O to! Śmieciu! - uderzył go następny krzyk od strony ulicy... witamy w świecie bez reguł, w świecie gdzie żądzi kłamstwo... w świecie gdzie brat zabija brata dla sakiewki złota... w świecie niczego... w świecie słońca zakrytego przez chmury zawiści - chmury słabych ludzi którzy dyktują swoje bezsensowne zasady i uważają że są silni... witamy w... Tibi... wosk ze świecy rozchlapał się po stole... Obudził się zalany potem i błyskawicznie wstał. Sługa Gardul'a już był obok, wycierał stół. Mogę w czymś pomóc panie? Gospodę ogarnęła rozdzierająca cisza. Trwała kilka minut aż w końcu odwrócił się plecami, obtarł z czoła krople potu i powiedział nie swoim, przerażającym głosem: Dlaczego niemogłem wybrać krótszej i łatwiejszej drogi? Po czym odwrócił się, złapał sługę za szyję i podniósł do góry. Jego czerwone oczy przeszywały przerażonego sługę na wylot. Dlaczego? Sługa na straszny szept odpowiedział harczeniem - dusił się. Coraz głośniejsze harczenie obudziło go z transu - puścił sługę, cofnął się przewracając krzesło. Teraz patrząc na rozlany wosk swoimi zwykłymi błękitnymi oczami powiedział jakby czytając: Bo nie chciałem być słaby jak inni... Gdy sługa podniósł się z ziemi wędrowcy już nie było. Zostawił przewrócone krzesło, rozlany wosk którego już nie da się zdrapać i uchylone drzwi przez które wpadały pojedyńcze promyki słońca. Sługa wzruszył ramionami i zabrał się do zdłubywania wosku. Za nic jednak niemógł go wytrzeć. Dlaczego spytasz? Dlatego że niektóre sprawy pozostawiają po sobie ślad by o nich niezapomniano. By nie opadły na dno... Vialix |
Wtem do karczmy wchodzi jakis karmazynowy jegomość. -Hej, ozdobo trawnikowa, piwo proszę.- zwraca się do krasnoluda - Cholera, cud że jeszcze żyję -mruczy do siebie.
|
T the T podpadles mi wczesniej i nie wiem czy cie lubie, ale to nei zmienia faktu ze powiedziales tu cala prawde.... fajny tekst.
|
@Pan Klocek
Thx, twój też niezły ;d pS: Jakie to dziwne uczucie gdy pierwszy raz od bardzo dawna szukam klawisza na klawiaturze xD pS2: Czy posty takie jak ten też muszą być pisane klimatycznie? |
TtT & P. Klocek :)
wypasione te opowieści ;) Pozdro dla was :D |
No no... bardzo fajnie opowiadanka, nareszcie dział "Tajemnice Rookgardu" zmienia się powoli na lepsze ;)
Jeśli chodzi o same opowiadania to bardzo ciekawe i nawet wciągające, ale muszę się do czegoś przyczepić (jak na złośliwego człowieka przystało ;) ) Cytuj:
A tak poza tym nie mam zastrzeżeń. Niestety opowiadanie @Tom The Tanner'a trafnie odwzorowuje to co się dzieje w wirtualnej rzeczywistości Tibii (a podobno to tylko gra...), ale nie zmienia to faktu, że bardzo ciekawie opisuje całą mroczną prawdę o tym królestwie zwanym Tibią. Co do wielokropek... mi one nie przeszkadzają, a nawet jestem za. A więc czekam na kolejne opowieści zacnych bohaterów Rookgardu, bo ja sam takiej weny twórczej nie posiadam (no... może nieraz się przytrafi). Pozdrawiam ;) |
Cytuj:
Chłód... To jedyne co czułem po tym, jak blady promień słońca zmusił mnie do otwarcia powiek. Chłód popękanej, matowej posadzki, w której szczelinach zgromadziła się kapiąca z dachu woda. Jakby tego było mało, zimną i nieprzyjemną atmosferę potęgował cień rzucany przez ogromne białe kolumny, podtrzymujące strop świątyni. Wnętrze tej budowli było tak puste, iż wydawało się, że nawet cisza rozbrzmiewa w niej dumnie, niosąc echo, które tłumiło dający się słyszeć wszędzie gwar miejskiego rynku. Miałem wrażenie, że wąskie okna świątyni runą zaraz od naporu próbujących przecisnąć sie przez nie głosów. Krzyki kupców i handlarzy, śpiew ptaków, głosy pasterzy zaganiających owce do zagrody, szczęk taszczonego oręża, szum drzew, rozmowy rybaków zarzucających nieopodal swoje sieci, głośne stukanie płatnerskiego młota... wszystko to zlewało się w jedną niezrozumiałą melodię, przy której wbrew pozorom można było zasnąć. Lecz ja bynajmniej nie miałem już ochoty na spanie. Rozprostowałem kości - lewa ręka jak zwykle 'strzeliła' głośno, niosąc echo po całej świątyni, co zwróciło na mnie uwagę stojącego przy oknie mnicha. Stał on nieruchomo w brązowym habicie, szepcząc coś do samego siebie. Nie wyglądał bynajmniej na osobę, która tryskałaby życiem i energią, choć paradoksalnie dało się od niego wyczuć płomień życzliwości i zaufania. Spojrzał na mnie zmęczonymi od całonocnego czuwania oczami, jak gdyby chciał się zaraz spytać, czy czegoś mi potrzeba, lecz nie był w stanie wyartykułować z siebie żadnego dźwięku, a ja nie miałem zamiaru go do tego zmuszać. Toteż żwawym krokiem ruszyłem w stronę rynku, przegryzając jabłko wyciągnięte z torby. *** Mimo wczesnej jeszcze godziny, na rynku pełno było już kupców i handlarzy, zachwalających swoje towary. Kilku podróżnych, którzy powrócili z łowów również rozłożyło swój kram z ekwipunkiem, który zgromadzili. Niektóre zbroje czy tarcze, były naprawdę wspaniałe i lśniły się w słońcu, odbijając jego promienie we wszystkich kierunkach. Również oręż był najwyżej klasy. Jeden z wojowników prezentował swój miecz, jednym ruchem ręki przecinając nim pień drzewka, obok którego odbywał się pokaz. Inny podróżny zachwalał swoją tarczę, opowiadając od jakich strasznych niebezpieczeństw uratowała mu życie. I widać było, że prawdę mówił, gdyż na ów tarczy rys było tyle, co linii na dłoni starego mędrca, a na jej brzegach dało się jeszcze zauważyć zakrzepłą, brunatną krew. Inny to kupiec, ku uciesze zgromadzonej gawiedzi, pokazywał lśniący, srebrny amulet z małym turkusowym oczkiem, które wydawało się nęcąco spoglądać na wszystkich zaciekawionych. Naprawdę długo mógłbym wymieniać dobra wszelakie, od których uginały się wszystkie te stoiska. Nim się obejrzałem, sporo czasu minęło na tym podziwianiu a słońce wzeszło już wysoko na niebo. Ludzi wciąż przybywało, a ja ze smutkiem w oczach patrzyłem na prezentowany ekwipunek. Spojrzałem do sakiewki, lecz szybko ją zamknąłem, gdyż była tak pusta, iż bałem się, że echo zaraz rozsadzi mi głowę... Lecz, jako iż była to zupełnie zwykła sakiewka, nieprzesiąknięta magią nawet w najmniejszym stopniu - czekanie, aż sama napełni się złotem było daremne. Tak więc postanowiłem ubić kilka gryzoni panoszących się w podmiejskich kanałach, wciąż mając przed oczami wszystkie te cudowne miecze i topory. Chwyciłem więc moją małą drewnianą maczugę, drugą ręką otwierając właz do podziemi. Pierwsze co poczułem po zejściu z drabiny, to nie - jak mogłoby się wydawać - strach, lecz okropny zapach unoszący się w powietrzu. Gęste ciemności rozdzierał od czasu, do czasu pisk wszędobylskich szczurów, który dał się słyszeć dosłownie z każdej strony. Zapaliłem pochodnię, jeszcze mocniej ściskając w ręku maczugę i ostrożnym krokiem ruszyłem w głąb lochu. Na jakiś czas zapadła cisza, którą mącił jedynie odgłos trzeszczących pod moimi stopami kamieni. Lecz po chwili dało się słyszeć zbliżający się do mnie pisk jakiegoś wygłodniałego gryzonia. Wychyliłem się ostrożnie zza ściany i dostrzegłem siedzącego na końcu tuneliku szczura, który wydawał się pić kapiącą ze stropu wodę. Za daleko byłem, ażeby dokładnie ocenić, lecz nie to było teraz najważniejsze. Podbiegłem do niego po cichu i zacząłem okładać maczugą, ile sił w rękach. Chwilę trwała nasza walka, lecz szczur w końcu padł trupem na ziemię, co bynajmniej nie wydało się dziwne, bo po takiej ilości ciosów, które mu zadałem, sam nie byłbym w najlepszym stanie. Jakby mało było mi przykrego zapachu, to na dodatek ten parszywy gryzoń dotkliwie mnie pogryzł ! Lecz pięć złotych monet, które z niego wypadły, pozwoliły mi na jakiś czas zapomnieć o ranach. Tak mijała godzina za godziną, a kolejne szczury padały pod ciosami mojej maczugi. Sporo sił straciłem na tych walkach, ale mimo tego wcale nie byłem stratny. Po jakimś czasie zauważyłem, że posługiwanie się moją bronią przychodzi mi jakby łatwiej. Moje ciosy stały się nieco silniejsze, choć do barbarzyńcy wciąż jeszcze mi sporo brakowało... Ponadto, udało mi się odnaleźć skrzynie z nowym, lepszym orężem, które znacznie lepiej radziło sobie z garbowaniem szczurzych skór. A i sakiewka nie była już taka pusta. Niewiele myśląc, spakowałem zgromadzoną podczas "polowania" żywność oraz złoto i wolnym krokiem zacząłem wracać ku wiosce, ubijając jeszcze po drodze kilka szczurów. Po wyjściu z lochów i otrzepaniu się z kurzu, okazało się, że na polowaniu spędziłem znacznie więcej czasu, niż mogłoby się wydawać. Niebo nie było już błękitne i bezchmurne, a zachodzące teraz słońce rozlało się nad pobliskim wzgórzem, otulając całą okolicę w ciepłych barwach czerwieni, która bladą łuną ogarnęła widnokrąg. Miało się ku zmierzchowi. Ku mojemu rozczarowaniu większość handlarzy spakowała już swój dobytek i zniknęła z placu, a jedynie nieliczni podróżni, którzy przed chwilą wrócili z polowania, mieli jeszcze coś do zaoferowania. Po odzyskaniu sił i uleczeniu kilku wynikłych z walki ze szczurami ran, zabrałem się za przechadzkę po rynku z nadzieją, że uda mi się znaleźć jakiś ciekawy ekwipunek po przystępnej cenie... *** Po krótkiej przechadzce, przeliczyłem jeszcze raz złoto i wyciągnąłem z torby małą karteczkę, na której zapisałem ceny poszczególnych towarów u danego sprzedawcy (tak - wiem, może się wam to wydać dziwne, ale pamięć mam niezwykle słabą i odkąd zapomniałem własnego nazwiska w Rookgaardzkim Biurze Spisów i Opodatkowania wszystko zapisuję na karteczkach...). Moją uwagę zwróciły 2 stoiska. Jedno z nich należało do Glaviusa Hemadesa, który oferował bardzo ciekawe miecze po dość niskiej cenie, dodatkowo zachęcając do zakupu obietnicami darmowego kosza jagód, do każdego zakupionego miecza. Drugim stoiskiem, nad którego asortymentem się zastanawiałem, był należący do Arelie Khell mały sklepik (który oczywiście nie był tam na stałe) z ekwipunkiem wszelakim. Co z tego całego stoiska zasługiwało na szczególną uwagę ? Cóż... poza pięknymi oczami Arelie, wzrok przykuwało również kilka świetnych hełmów, oraz tarcz. Może i nie były one szczytem płatnerstwa, lecz na mnie prezentowały się znakomicie. Cowięcej ich cena nie była zbyt wygórowana - w sam raz na moja sakiewkę. Po krótkim namyśle, zrezygnowałem z zakupu miecza u Glaviusa i nabyłem Skórzaną Zbroję, oraz Drewnianą Tarczę u Arelie. Serce mówiło mi: "Z takim ekwipunkiem, możesz walczyć ze Smokami !", a rozum zastanawiał się, do której jaskini ze szczurami pójść teraz... Lecz jak wspominałem, było już późno, a ja zmęczony po minionych bitwach z piszczącym ścierwem myślałem już tylko o znalezienu wygodnego skrawka trawy, w którym mógłbym zasnąć i zregenerować siły przed nadchodzącym dniem, który zapowiadał się na bardzo pracowity. Ostatni podróżni, spakowali swój asortyment, a mieszkańcy powoli zaczęli gasić światła w chatach. Niestety... moje ulubione miejsce na 'nocleg' było rozkopane na wszystkie strony. Jakiś narwany poszukiwacz skarbów upierał się, że w tym właśnie miejscu jest zakopana skrzynia pełna drogocennych amuletów. Wymachując mi przed oczami pogiętą mapą z ogromnym czerwonym krzyżykiem, wyciagnął kilof oraz łopatę i wykosił dosłownie wszsytko. Próbowałem mu wytłumaczyć, że pod spodem jest jaskinia i jeśli tylko chce, może to sprawdzić. Ale ten argument wydał mu się żałośnie mało przekonywujący... Po 3 godzinach kopania okazało się, że trzymał mapę do góry nogami. A ja miałem ochotę wsadzić mu ten kilof w du...żą brązową torbę, którą miał ze sobą i wysłać do więzienia Kazordoon za głupotę, która emanowała od niego na kilometr. Niestety... głupota nie jest karalna, ale może to i dobrze... wiecie jakich rozmiarów musiałyby być więzienia...? Ehh... niemiłe to wspomnienie. Na szczęście udało mi się znaleźć w miarę wygodne miejsce pod starym dębem. Długo patrzyłem jeszcze w niebo, nim zasnąłem. Kołyszący się między gwiazdami księżyc przypominał róg Minotaura, a lekki wiatr przesuwał chmury od wzgórza do wzgórza. Panowała absolutna cisza. Gwiazdy spadały jedna, za drugą, jakgdyby któryś z Bogów upuścił dzban ze złotą wodą, która kropelka, po kropelce rozlewała się na ziemię, rozdzierając niebo jasną żółtą poświatą. Nie był to bynajmniej dla mnie nadzwyczajny widok, bo takich spadających gwiazd widziałem już dziesiatki, jeśli nie setki, za każdym razem myśląc to samo życzenie. I do dziś to życzenie się nie spełniło, lecz może jeszcze nie czas na nie ? Kołyszące się nade mną liście dębu tworzyły melodię, przy której nie sposób było nie zasnąć... *** Głuchy świt. Wszechobecna cisza postawiła mnie na nogi szybciej, niż udałoby się to armii rozwścieczonych Trolli. Zwykle nie zwracam, uwagi na takie drobiazgi, ale tym razem zaniepokoił mnie brak całej tej gamy dźwięków, która co dzień wypełniała moją głowę o poranku. Po kilku sekundach ciężkiej walki z opierającymi się powiekami, przetarłem oczy, po czym zabrałem swoją torbę i ruszyłem ku oddalonej o kilkadziesiąt metrów wiosce. W powietrzu dało wyczuć się niepokój, jakieś wewnętrzne napięcie wstąpiło we mnie po przekroczeniu głównej bramy. Im dalej szedłem, tym cisza stawała się co raz głośniejsza, wręcz irytująca - nie do zniesienia był dla mnie zupełny brak jakichkolwiek dźwięków, poza tymi, wydawanymi przez moje buty, kroczące po kamiennej ścieżce. W chwilę potem, kilka krótkich słów, wyraźnie oddzielonych kilkusekundową przerwą, dotarło do moich uszu. Nie zastanawiając się wiele, ruszyłem w kierunku, z którego wydawały się dochodzić. Przywiedziony dźwiękiem męskiego głosu, dotarłem do przyległego do świątyni, cmentarza, na którym w skupieniu stało około 60 osób, uważnie przysłuchujących się wypowiadanej przez kapłana modlitwie. - "A zło, które krzywdę ową mu wyrządziło, srogo będzie ukarane, by dusza jego, oraz wszystkich tych, z którymi swoją duszę dzielił, spokoju mogły zaznać wiecznego w pałacu jaśnie panującego Durina" - rzekł kapłan, pochylony z księgą nad grobem, który wydawał się być bardzo świeży, jakby usypany przed kilkoma godzinami. Wszyscy stojący obok ludzie zaczęli powoli rozchodzić się, szepcząc coś między sobą. "Cóż się mogło stać ?" - pomyślałem, lecz nie chciałem na głos wypytywać się przechodzących obok mnie ludzi o powód całego tego zajścia, to też poczekałem aż wszyscy odeszli, po czym udałem się do świątyni, z nadzieją, że tam uda mi się dowiedzieć jakichkolwiek szczegółów. - Mnichu, jakiż to los spotkał tego, który to powodem był niedawno zakończonej mszy ? Jak na imię miał ten nieszczęśnik ? - Xeth Weldar, nasz kowal, który przez lat ponad 15, niestrudzenie kuł metal dla wszystkich mieszkańców miasta, czy to oręż dla Straży Miejskiej, czy to podkowy dla zwykłych rolników, zginął dzisiejszej nocy, powalony ciosem w głowę. Nieznany jest oprawca, ani powód tej zbrodni, ale pewnym jest, że winny nie pozostanie bez kary i nawet jeśli tutaj uda mu się umknąć przed sprawiedliwością, to przed Stwórcą swoim odpowie za czyn tak haniebny, jak zabóstwo poczciwego kowala. - Smutna to nowina, Mnichu, lecz czy żadne domysły nie zaprzątają Twojej głowy ? Xeth był silny jak 3 chłopów razem wziętych, nie mógł się poddać bez walki. Wystarczył jeden jego cios mieczem, by dorosły niedźwiedź padł trupem na ziemię; jak silny zatem musiał być oprawca i jak przebiegły, aby udało mu się podstępnie pozbawić życia kowala ? - Za wcześnie jeszcze synu, by snuć domysły na ten temat. Xeth zginął od silnego ciosu jakimś tępym narzędziem, gdyż skóra na jego głowie nie była rozcięta. Być może był to jakiś drewniany obuch, czy też zwykła pałka -jestem kapłanem, mnichem leczącym ludzi, nie znawcą broni, to też trudno mi wyłuskać więcej szczegółów, przykro mi. Jeśli chcesz, możesz porozmawiać z Afiriosem, który to dziś rano znalazł martwego Xetha, być może on wie czegoś, o czym ja nie jestem Ci w stanie powiedzieć, Arelu. - Tak też zrobię, żegnaj. Za prawdę, dziwne to zdarzenie. Widziałem już Xetha, walczącego przeciw Trollom, więc tym większe moje zdziwienie, po usłyszeniu całej tej historii. Postanowiłem, że porozmawiam z Afirlosem, lecz najpierw musiałem coś zjeść, gdyż mój żołądek głośno się tego domagał. Po małym posiłku, ruszyłem w drogę do Afirlosa. Na pewno pomyśleliście, dlaczego tak interesuje mnie ta sprawa... otóż kilka miesięcy wcześniej, w podobny sposób zabity został rybak, którego ciało znaleziono zaplątane we własne sieci i idę o kufel Venoriańskiego Piwa, że ta sama osoba stoi za tymi zbrodniami. Po kilkunastu minutach drogi, dotarłem do chaty Afirilosa. Siedział on na szerokim pniu, z lekko pochyloną głową, wpatrując się w pobliskie lasy. - Witaj, Afirolosie. Straszna rzecz spotkała wczorajszej nocy naszego kowala, ciekaw jestem kto za tym stoi... Mnich powiedział, że to właśnie Ty znalazłeś jego ciało - możesz mi coś powiedzieć o miejscu, w którym go znalazłeś ? - Rację masz Arelu, smutny dzień dziś w naszej wiosce, lecz czy nie uważasz, że lepiej zostawić tą sprawę Miejskiej Straży ? Pamiętasz chyba, dokąd zawiódł Cię Twój wścibski nos, gdy kilka miesięcy temu zacząłeś kręcić się wokół sprawy z zabitym rybakiem ? - Fakt, faktem - ciekawość często bierze u mnie górę, nad rozsądkiem, ale niczego złego chyba tym nie robię. Cóż złego, w kilku pytaniach, na które odpowiedź chciałbym dostać ? - Rzeczywiście, żadnej krzywdy tym nikomu nie wyrządzasz, lecz pamiętaj - nie licz na moją pomoc, gdy znów Straż Miejska nałoży na Ciebie karę kilkudniowego więzienia... Tak więc, przejdźmy do rzeczy... Kilka dni temu, poprosiłem Xetha o 20 podków dla moich koni, z góry płacąc 120 złotych monet. Xeth obiecał, że za 4 dni, wszystkie podkowy będą gotowe i śmiało mogę po nie przyjść z samego rana. Tak też uczyniłem - wstałem słysząc, że zaczyna świtać, ubrałem się, po czym ruszyłem w stronę jego kuźni. Drzwi były uchylone, z wewnątrz dało się wyczuć dziwny zapach. Powoli wkroczyłem do środka, lecz Xetha nie było nigdzie widać. Zdziwiony jego nieobecnością, postanowiłem wyjść i wrócić za kilka godzin, lecz wtedy kątem oka dostrzegłem jego ciało, ułożone przy ścianie, obok szafy z narzędziami. Ogromny strach wstąpił we mnie - czym prędzej podbiegłem do niego, lecz już nie żył. Widać było, że narzędzia były już ułożone na stole, a on za pewne przygotowywał się do pracy. Wielce to smutne, widzieć kogoś, kto zupełnie nie spodziewał się śmierci, Arelu. - Cóż, przykro mi, że musiałeś doświadczać tego widoku - to już chyba wszystko, o co chciałem zapytać... - Tak więc co zamierzasz teraz uczynić ? - Nie wiem, na prawdę nie wiem co mam robić. Myślę, że najpierw wrócę do miasta i załatwię kilka spraw, a potem zastanowi się nad całym tym zajściem. Jeszcze raz dziękuje i żegnam. *** Godziny mijały jedna za drugą, a ja wciąż siedziałem pod sklepem Obiego, zastanawiając się czym mógłbym sobie zapełnić czas. Z trudem zbierałem myśli, gdyż ławka na której siedziałem była bardzo niewygodna, w przeciwieństwie do tej, spod sklepu Normy, na której zwykłem siadać. Spytacie więc, czemu nie siedzę tam. Cóż, odkąd jestem dłużny Normie 40 sztuk złota za całą beczkę wina, o którą uszczupliłem jej zapasy, wolę nie pokazywać się w okolicach jej tawerny... lecz wkrótce z pewnością spłacę swój dług - nie chcę, aby uważano mnie za złodzieja. Nie mogąc dłużej siedzieć bezczynnie, chwyciłem za miecz i ruszyłem przed siebię. Bez żadnego konkretnego celu, kroczyłem powoli ścieżką, przyglądając się chmurom mknącym po niebie. Lekki wiatr trącał liście drzew, powietrze było ciepłe i czyste, a słońce delikatnie ogrzewało moje policzki. Idąc zamyślony, nie zwróciłem uwagi, że drogowskaz, który stał tu od niepamiętnych czasów, został złamany i rzucony kilka metrów dalej, to też zboczyłem z głównej drogi, krocząc podmokłą ścieżką co raz głębiej w stronę lasu. Brakowało mi niegdysiejszego śpiewu tutejszych dzikich ptaków, które nie pokazują się już w tych okolicach, odkąd zaczęli się nimi interesować myśliwi. Zostało już tylko kilka kraczących wron... "Że też nimi nikt się nie "zainteresował"" - pomyślałem, zirytowany monotonią ich krakania, które doprowadziłoby z pewnością do szału nawet szkielet Boza, mojego leżącego od kilku lat w grobie, przyjaciela. Sielankowy nastrój, przerwał nagle trzepot skrzydeł, wzbijających się w powietrze wron. Wróciłem myślami na ziemię, rozejrzałem się wokół, lecz niczego konkretnego nie zauważyłem. Wiatr nagle się wzmógł, co raz więcej chmur zaczęło płynąć po niebie, kładąc na okolicę ogromny chłodny cień. Ogromna ściana lasu, do którego powoli się zbliżałem, wydawała się spoglądać na mnie swoją czarną głębią, a majestatyczne korony drzew zaczęły się kołysać, jakby cała ta "ściana" miała zaraz na mnie runąć. Szelest pobliskich zarośli przyprawiał o dreszcze - zacząłem się nerwowo oglądać w każdą ze stron - czułem, że coś patrzy na mnie. Spojrzałem za siebię, lecz niczego tam nie było. Odwracając się znów w stronę lasu, mój wzrok spotkał się z parą błyszczących ślepi. Znieruchomiałem. Moje nogi zastygły, jak gdyby przykute do ziemi, a ręce zaczęły się trzęść, uniemożliwiając dobycie broni. Jasnozielone źrenice, pełne dzikiego szaleństwa przeszywały mnie na skroś, niczym wiatr w przeczłęczy Kazordoon. Ile lat stąpałem po tych ziemiach, tak nigdy nie widziałem TAK ogromnego wilka. Jego srebrna sierść iskrzyła się w niknących powoli za chmurami, promieniach słońca, a łapy wciśnięte w ziemię były naprawdę nieprzeciętnej wielkości. Chwilę trwało, jak patrzyliśmy na siebię, oddaleni o około 30 metrów. Widać było, jak w jego oczach narasta złość. Wiatr, który z każdą chwilą się wzmagał, złamał suchy konar pobliskiego drzewa, zwracając tym moją uwagę. Wtedy wilk z furią, jakiej nigdy nie było mi dane ujrzeć, ruszył w moją stronę, pokazując wszystkie swoje kły. W ciągu ułamka sekundy, zastanowiłem się czy zacząć uciekać, czy też chwycić za miecz, lecz ogromna szybkość drapieżnika dała mi do zrozumienia, że wszelka próba ucieczki jest jednak daremna. Z całych sił zacisnąłem rękę na rękojeści i uniosłem miecz ponad lewe ramię, mocno zapierając się nogami. Gdy bestia wydała się być w zasięgu mojego miecza, wykonałem z największą możliwą dla mnie siłą, zamach, rozdzierając powietrze świstem ostrza. Obawy były słuszne - wilk przejrzał mój ruch, odskakując w ostatniej chwili w bok, co bynajmniej wcale go nie powstrzymało. Nim się obejrzałem, skoczył do mojej piersi, lecz na szczęście udało mi się w pore unieść tarczę. Niestety, nie miałem wystarczająco czasu, by pewniej zaprzeć się nogami, to też atak ten powalił mnie na ziemię, co sprawiło, że tarcza wyleciała mi z ręki. Bestia znów skoczyła, otwierając szczęki i gdyby nie to, że udało mi się wykonać unik, zapewne rozszarpałaby moje gardło. Spodziewając się kolejnego ataku, podniosłem się nieco i z półklęczącej pozycji machnąłem mieczem na oślep. Niestety, pośpieszyłem się, a wilk wyczekawszy odpowiedniego momentu, chwycił swoimi kłami moją nogę, z wściekłością zaciskając szczęki. Ból, którego było mi wtedy dane doznać, nie mógł równać się z żadnym wcześniej mi zadanym. Straszliwy krzyk wydobył się z mojego gardła, lecz mimo tego wciąż trzymałem w ręku swój miecz. Starając wykrzesać się jeszcze troche sił, przeszyłem na wylot kark wilka, który wydał z siebie krótki jęk. Uścisk jego szczęk zelżał, oddech w krótkiej chwili ustał, a bestia padła martwa na ziemię. Krótka była moja radość, gdy zobaczyłem trzy, podobne temu, wilki, stojące na pobliskiej skale. Nie miałem siły uciekać. Rana w mojej nodze nie pozwoliłaby mi na to, nawet gdybym chciał. Wypuściłem miecz z ręki, po czym oparłem głowę o ziemię, unosząc wzrok w niebo. Czekałem aż wilki dokończą to, co nie udało się ich pobratymcowi. Nie myliłem się - trzy drapieżniki wolnym krokiem zbliżały się do mnie, z każdym metrem co raz bardziej warcząc i odsłaniając kły. Wtem głośny grzmot rozdarł niebo, wiatr wzmógł się świszcząc między drzewami i łamiąc suche gałęzie. Ulewny deszcz w ciągu sekundy spadł na moją wpatrującą się w niebo twarz. Piorun za piorunem spadały z każdej strony, jakby próbując trafić coś, co ciągle im umykało. Wilki zatrzymały się, rzucając na mnie ostatnie spojrzenie, a ich ślepia wydawały się mówić "To jeszcze nie koniec". Błyskawice rozświetlały niebo, na ułamki sekund napełniając ciemnoszare chmury światłem. Strugi deszczu lały się na ziemię, co chwile zmieniając kierunek, niesione gwałtownymi porywami szaleńczego wiatru. Spojrzałem na moją nogę - wyglądała naprawdę okropnie. Mimo wszystko zebrałem w sobie wystarczająco dużo sił, by opierając się na mieczu, wstać i wolnym krokiem ruszyć w stronę oddalonej o kilkaset metrów skały. Moje ubranie ciężkie było od wody, którą nasiąkło, a miecz co jakiś czas grzązł w gęstym błocie. Ciągnąc za sobą cieńką, jasnoczerwoną strugę, wlekłem powoli nogami, ku zbliżającemu się punktowi - wiedziałem, że mieszka tam Hyacinth, stary pustelnik, który będzie wiedział jak się mną zająć, lecz obawiałem się, że nie będzie dane mi dojść do jego pustelni. Sporo krwi ucielło z mojej otwartej rany. Czułem, jak moje oczy z co raz większym trudem dostrzegały skałę, obraz rozmywał się przede mną. Z każdym metrem, moje kroki stawały się co raz wolniejsze i bardziej ociężałe. Ostatkiem sił, dotarłem do podnóża skały, po czym padłem na ziemię. Przełknąłem ślinę i krzyknąłem tak głośno, jak tylko pozwoliły mi moje płuca. Prawdę powiedziawszy nie nazwałbym tego nawet krzykiem, tylko niesprecyzowanym bełkotem, jaki wydobył się z mojego gardła. Kątem oka dostrzegając postać starego człowieka, zamknąłem powieki... Cytuj:
*** Nie wiem jak długo byłem nieprzytomny, lecz gdy otworzyłem oczy, z okna pustelni dało się już widzieć kilka gwiazd, których blask z trudem przedzierał sie przez wciąż obecne na niebie, chmury. Pobudzająca woń ziół unosiła się w pomieszczeniu, uderzając moje nozdrza. Przy oknie stał Hyacinth, wpatrując się w niespokojne niebo. Jego ciężki oddech dało się słyszeć nawet mimo panującej na zewnątrz burzy, która co kilka sekund wydawała potężny ryk. Spojrzałem na swoją nogę - opatrzona była delikatnym materiałem i prawdopodobnie zalana jakimiś ziołami, gdyż materiał ten był jeszcze dość wilgotny. - Nie zdajesz sobie sprawy Hyacyncie, jak wdzięczny Ci jestem za uratowanie mi życia ! - Cieszy mnie uśmiech na Twoich ustach synu, lecz wdzięczny powinieneś być nie mi, lecz magii, której ja jestem tylko narzędziem. Twoja rana zapewne nie będzie Ci się dawała mocno we znaki, lecz to nie znaczy, że jesteś już gotów do ruszenia w drogę. Zważywszy na warunki, jakie panują na zewnątrz... - Prawda pustelniku, pogoda z pewnością nie zachęca do podróży. Niemniej jednak, nie mam zamiaru spędzić w tym łóżku wieczności. Mówiąc to, przeciągnąłem się i wstałem z łóżka na równe nogi. Zbliżyłem się do okna, przy którym stał Hyacinth i wyjrzałem na zewnątrz. Burza nie osłabła ani odrobinę, czasami wydawało się, że wręcz szaleje jeszcze bardziej niż przedtem. Ogromne krople deszczu rozbijały się o drewniany dach pustelni, który w kilku miejscach przeciekał, a rozpędzony wiatr wył i ryczał, niczym dzika bestia, rozcinając swoimi szponami powietrze. Pogodne oczy Hyacintha, nagle przepełniły się trwogą. Pochylił się nad oknem, wypatrując czegoś w oddali. - Spójrz, synu, spójrz w tamtą stronę ! Przyjrzyj się uważnie ! Skierowałem swój wzrok we wskazane przez Hyacintha miejsce, wypatrując czegokolwiek, co mogło wzbudzić w nim taki niepokój. Silny deszcz utrudniał widoczność, lecz znad lasu, który przeszedłem w drodze do pustelni unosiły się gęste kłęby dymu. Wystraszeni, spojrzeliśmy na siebie, wiedząc już, że coś dzieje się w wiosce. - Czułem to. Czułem, że to się wkrótce stanie... Biegnij ! Nie zatrzymuj się w drodze ani na chwilę, a ja wkrótce dołączę do Ciebie ! Nie zwlekaj synu, błagam ! Nie zwklekaj ! Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, chwyciłem za oparty o ścianę miecz, po czym wybiegłem z pustelni ile sił w nogach. Ostre krople deszczu rozbijały się na mojej twarzy, utrudniając widoczność. W pewnych momentach, biegłem wręcz na oślep. Porywisty wiatr, dmuchał to w jedną, to w drugą stronę, niejednokrotnie zmuszając mnie to przymknięcia oczu. Wybiegłem z lasu, wciąż pędząc w stronę miasta. Mokre ubranie znacznie mnie spowalniało, utrudniając bieg. Co gorsza, z bardzo grzązkiej ziemi wystawało pełno korzeni, więc musiałem patrzeć się pod nogi. Wioska była kilkaset metrów przede mną. Z każdym krokiem dało się co raz bardziej słyszeć wrzask ludzi - szczególnie kobiet. Dachy domów płonęły, kłęby dymu rozwiewane przez szalejący wiatr unosiły się nad wioską. Byłem wycieńczony, lecz nie mogłem się zatrzymać. Nogi powoli odmawiały mi posłuszeństwa, zważywszy, że rana, którą uleczył Hyacinth, nie zasklepiła się do końca. Szczęk mieczy był co raz donośniejszy. Przy głównej bramie miasta leżeli martwi strażnicy. Brunatna krew spływała kamienną posadzką, tworząc wraz z padającą wodą ogromne kałuże. Rzeź - tak jednym słowem można było opisać sytuację, którą zastałem w wiosce. Dziesiątki rozwścieczonych Orków zaatakowały miasto, siejąc spustoszenie wśród ludzi. Martwi chłopi i strażnicy słali się pod nogami uciekających ludzi. Każdy zdolny do walki mężczyzna dzierżył broń, starając się odeprzeć atak Orków. Niewielka grupa garnizonu Straży Miejskiej starała się utrzymać grupę Orków jak najdalej od centrum miasta, tak by inni, niezdolni do walki mieli czas uciec. Łucznicy zasypywali strzałami zielone bestie, lecz silne zbroje, w które wyposażone były wszystkie Orki, skutecznie chroniły je przed atakami z dystansu. - CHWYTAĆ ZA BROŃ ! TRZYMAĆ SZYK ! POD PALISADĘ ! Nie dajcie się roznieść ! - krzyczał dowódca Straży Miejskiej, Draviel. Widać było, że sytuacja go przerosła. Orków wciąż przybywało, a broniący miasta z każdą chwilą słabli. Ogromna grupa Orków rozniosła część drewnianego ogrodzenia i wkroczyła do wioski od zachodu, otaczając walczących strażników. Jedna z bestii uniosła wysoko nad siebie potężną halabardę i jednym machnięciem pozbawiła tułowia 4 walczących. Ich bezwładne korpusy osunęły się powoli na ziemię. Trzech pozostałych przy życiu strażników z tej grupy, zasłoniło się swoimi tarczami, a Ork znów wziął potężny zamach. Strażnicy, czekając na cios zaparli nogi o ziemię, lecz halabarda nie dotknęła ich tarcz. Ogromny, srebrny miecz o poszarpanych krawędziach ostrza przeszył odsłoniętą pierś Orka, pozbawiając go życia w ciągu jednej chwili. W oczy wszystkich walczących wstąpiła radość i nadzieja, gdyż na pole walki wkroczył Dallehim oraz Zebrus - dwaj najwięksi wojownicy miasta Rookgaard, wysłannicy Doborowej Królewskiej Straży. Okrzyk Zebrusa poderwał wszystkich walczących, kolejne Orki padały jeden po drugim, lecz w pewnej chwili nastała dziwna cisza. Ziemia zaczęła drżeć, a od strony lasu dało się słyszeć kroki jakiegoś ogromnego stworzenia. Wszyscy skierowali wzrok na wschodnią bramę miasta, gdy nagle jednym ciosem, bestia roztrzaskała wejście wraz z przyległym do niej ogrodzeniem na drzazgi, rycząc przy tym głośniej, od walących wokół grzmotów panującej burzy. To był Minotaur, wielki jak trzy Orki, o jasnobrązowej skórze, przepasany czerwoną zbroją. Walka rozgorzała na nowo, miecze Orków i mieszkańców miasta znów się starły. Minotaur wydając z siebie donośny ryk, zmiażdżył próbującego zranić go Zebrusa. W tym momencie mój oddech zamarzł - jeden z najpotężniejszych wojowników tej ziemi, padł od jednego ciosu Minotaura. Lecz jeszcze bardziej przerażające było w tym momencie spojrzenie Dallehima, którego pełen Furii wzrok utkwił w oczach Minotaura. W jednej chwili uniósł miecz, który zapłoną dzikim płomieniem, wydając z siebie okrzyk tak przeraźliwy, że walczące Orki zamarły na chwilę nieruchomo, a szalejąca wokół burza wydała się ucichnąć, obawiając się gniewu Dallehima. Języki ognia szalały wokół ostrza, a Dallehim wciąż trzymając uniesiony nad sobą miecz, zerwał się w stronę stojącego kilkanaście metrów dalej Minotaura. Nie zastanawiając się dłużej, chwyciłem za swoją broń i ruszyłem przeciw nacierającym wciąż Orkom. Krótka była nasza przewaga, albowiem wrogów wciąż przybywało, a sam Dallehim nie mógł dać im rady. Zabłąkany piorun trafił jedną z drewnianych wież, która w kilka chwil stanęła w płomieniach. Płonące chaty, zawalały się jedna za drugą i nawet strugi padającego wciąż deszczu nie były w stanie ich ugasić. Co jakiś czas spoglądałem w stronę Dallehima, który zcierał się z Minotaurem, samemu uważając, by nie zostać powalonym przez Orka. Dało się zauważyć, że Dallehim miał co raz większe problemy z odpieraniem ataków bestii, która w pewnej chwili przewróciła go na ziemię. Minotaur słał cios, za ciosem, lecz Dallehim wciąż trzymał tarcze. Nagle dało się słyszeć głośny trzask. Kość ręki, która trzymała tarczę, pękła pod naporem ataków Minotaura. Wydawało się, że Dallehim zaraz podzieli los Zebrusa, lecz jasny snop światła rozświetlił nagle niebo, z rykiem rozdzierając powietrze. W pierwszej chwili pomyślałem, że kolejny piorun uderzył gdzieś w pobliżu, lecz po tym jak odsłoniłem oczy, ujrzałem stojącego na pobliskim wzniesieniu Hyacintha, miotającego z impetem błękitne kule w stronę Miotaura, jedna za drugą. To na chwilę odwróciło uwagę bestii od Dallehima, który wycofał się nieco, chowając się za pobliską studnią. Magia pustelnika była na prawdę potężna, lecz nie wystarczająca do powalenia Minotaura, który starając osłonić się przed zasypującymi go kulami, chwycił leżącą część zniszczonej palisady po czym cisnął nią w stronę starca. W tej chwili moje oczy zalała mgła. Uczucie narastającego chłodu spowiło moje ciało od stóp do głów. Opuściłem głowę. Moją pierś przeszyła włócznia, stojącego za mną Orka. W momencie, w którym chęć do walki we mnie się wzmogła, moje ciało odmówiło rozkazów. Czułem jak życie ucieka przez moją ranę. Odgłosy walki, jak i szalejącej wokół burzy powoli cichły, aż zamieniły się w jednostajny szum. Miecz wypadł z mojej bezwładnej ręki, a ostatnią rzeczą, którą poczułem, były kropla spadającego na moje policzki deszczu. Obraz rozmył się, a moje powieki zamknęły się powoli. Wydawało mi się, że trwa to całą wieczność, lecz wieczność właśnie czekała na mnie, powoli wyciągając duszę z mojego ciała. Upadłem, lecz z radością w uciekającej ze mnie duszy. Zmarłem jak wojownik, na polu bitwy, do ostatniej chwili trzymając miecz w ręku.. Moje po tysiąckroć wypowiadane życzenie, w końcu się ziściło. Cytuj:
|
Przepraszam, że nie napiszę żadnego "dzieła", ponieważ nie mam predyspozycji do tego.
Jednak to co widać w co niektórych postach... ilostrowane wyobraźnią zapiera dech w piersiach. Bardzo interesują mnie nie od dziś różne opowieści fantasy, od Tolkienowskich dzieł bo wypociny forumowiczów na różnych forach. I właśnie dla takich chwil warto siedzieć na tym forum :) |
Re:
Heh...od niedawna także się tym interesuję, i mam na koncie kilka opowiadań. Fajnych? Czy ja wiem, ale zamieszczać nie będe, bo to obciach ;)
|
Wiesz Prodigy, az zapiera dech, powala i zaskakuje. Dawno nie slyszalem tak ciekawej opowiesci :) bardzo mi sie podobała.
|
Bardzo fajne opowieści tylko tak dalej xD
|
Wszystkie Opowieści są fajne :D. Może ja też spróbuje ;D.
|
Prodigy zmiażdzyłeś nas tym :D
EDIT: Cytuj:
|
(I was 0wn3d by Pell.)
Świetna historia, panie Prodigy. Tylko mnie ciekawi, panie, jakim cudem z panem rozmawiamy? Czy to ja postradałem zmysły, czy Pan jest duchem? (Jak Karczma, to i klimat, panowie i panie!) |
Historia
Byłem sobie rolnikiem żyjącym na świecie zwanym Rookgard. Zawsze marzylem o tym żeby być wojownikiem, zabijać wiele potworów, zdobywać ekwipunek. Pewnego dnia los dał mi tą szanse. Okazało się Że na Rookgardzie wybuchła wojna. Rookgard pochłaniały walki z Minotaurami, Orkami, Goblinami.
Straż miejska zaczeła wyciągać ludzi z własnych domów żeby uczyli się walczyc. Wkońcu zagościli także w moim domu. Bez żadnych problemów wyszedłem dzielne z domu. Niestety poprzez walki Rookgard był bardzo biedny. Więc sam musiałem zapewnić sobie dobry ekwipunek. Zabrałem ze sobą sierp którym zwykle wycinałem zborza z moich pól nie wiedząc jakie przygody będą mnie czekać. Przyszedłem na rynek i zobaczyłem wiele straganów z najróżniejszym ekwipunkiem. Jeden sprzedawca pokazywał wspaniałą,lśniącą tarcze którą pewnie można by było zablokować wiele ciosów Minotaura. Zaś drugi sprzedawca pokazywał piękny lśniący miecz który pewnie byłby w stanie zabic Wielkiego Smoka. Niestety nie miałem zbyt dużo pieniędzy na takie rodzaje broni więc wyciągłem kratę do do kanałów, gdzie podobno tam można nabić złote monety. Zapaliłem pochodnie zaś w drugiej ręce trzymałem mój sierp. Usłyszałem okropne piski w otchłani tunelu, przeraziłem sie nimi. Przede mną ukazał się rozwścieczony i zapewne głodny szczur. Zamachłem się na niego moim sierpem niestety nie trafiłem w szczura. Szczur podbiegł i zdążył mnie ugryść w noge zadając mi lekki ból. Poraz drugi zamachłem sie na szczura tym razem celnie zabijając szczura. Niestety szczur pobrudził moje ubranie ale zwrócił mi szkody złotymi monetami. Zaczełem coraz lepiej posługiwać się moim sierpem. Polowałem na Szczury aż do późnego wieczora. Bród i tród opłacił się bo zdobyłem bardzo dużo pieniędzy i zapewne było mnie stać na jakieś lepsze opancerzenie. Wróciłem do domu a potem położyłem się spać. Rano obudził mnie zgiełk z kuźni. Wyruszyłem na rynek i przyjrzałem się ekwipunkowi jaki był na straganach. Wybrałem sobie krótki miecz i Drewnianą tarcze a potem wyruszyłem w bardziej dzikie tereny tajemniczego świata. Kierowałem się na wschód. W lesie usłyszałem krzyki zapewne umierającego człowieka. Przeraziłem się ale dzielnie wyruszyłem dalej i zobaczyłem trzy wilki pastwiące się nad ciałem nieszczęśnika. Wilki pobiegły na mnie Szczerząc kły i warcząc. Zaparłem się nogami i uderzyłem atakującego tarczą bez skutecznego efektu. Jeden wilk ugryzł mnie w lewą noge wyrywając kawałek mojego mięsa. Przeszył mnie ból jakiego jeszcze nigdy nie poczułem. Upadłem na ziemie. Zaczełem z trudem wymachiwać mieczem żeby nie dać się zabić. Kiedy juz wlki podbiegały do mnie żeby dokończyć swojego dzieła ich korpusy przebiły strzały. Trzej dzielni łucznicy podeszli i opatrzyli moją rane. -Kim jesteście?- Zapytałem -Jam jest Ernic a to moi przyjaciele Reidan i Kashon -Miło was poznać -Nam również i uwarzaj na siebie następnym razem. Teraz musimy iść na dalsze łowy I moi wybawiciele odeszli. Kulając doszedłem do miasta i poszedłem do domu aby odpocząć. Następnego dnia do dzwi zapukali jacyś ludzie. Okazało się że wszyscy chłopi musieli iść na wojne z Minotaurami. Więc wyszedłem bez żadnego oporu i wyruszyłem z garstką ludzi aby walczyć. Dowódca naszych oddziałów zaprowadził nas przez nieznane dotychczas mi tereny. Zauwałem w końcu lasu jakieś ruiny. Zaatakowało nas kilka wężów. Bardzo szybko rozprawiliśmy się z nimi. Niestety jeden z chłopów został zatruty ale z trudem szedł dalej. Zeszliśmy tajemniczymi schodami w głąb jaskini. Warki brzęk metalu i trupi odór napawił mnie ogromnym przerażeniem. Szliśmy w głębi jaskini aż usłyszeliśmy donośny warkot. Przed nami ukazał się ogromny, brzydki, śmierdzący z wlepionymi w nas czerwonymi oczami Troll. Rozgorzała walka. Troll zamachnał się toporkiem w grupe przerażonych ludzi. Skutecznie trafił jednego chłopa w brzuch. Doniósł się piekielny krzyk, strugi krwi zpływały na ziemie. Kilku ludzi w tym ja wyruszyliśmy walczyć z trollem. Mimo siły troll wkoću upadł. Przeraził mnie widok już martwego partnera ale szedłem dalej. Zobaczyliśmy zejście jeszcze niżej. poszliśmy tam nie wiedząc co na nas czycha. W zakręcie jaskini zobaczyłem kawałek zieleni. Na pierwszą myśl zastanawiałem się jak w takiej jaskini może rosnąć trawa. Przed nami ukazało się kilka Orków. Byli tędzy i zdążyli nas otoczyć. Wyruszyliśmy aby walczyć tym razem wszyscy. Podbiegłem z jednym z chłopów do Bestii i Zaatakowałem ją. Niestety miała za gruby pancerz. Uslyszałem tylko Krzyk jednego z chłopów i Triumfalny Ryk jednego orka. Poraz drugi spróbowałem zaatakować orka. Odparł atak i zdążył zadać cios. Siła uderzenia pomimo tego że trafiła w tarcze odrzuciła mnie o kilka metrów. Gdy już ork miał mnie zabić to jakiś z partnerów przebił jego gardło. Wstałem i zaczełem walczyć dalej. Z wiekszej grupy ludzi przetrwało tylko siedmiu. Po kilku minutach walki zostało nas dwóch. W uszach miałem pojękiwanie umierających i Ryki orków. Rzuciłem się w ucieczke. Jeden z orków pobiegł za mną ale zdążyłem uciec. Gdy już znalazłem się w mieście to zobaczyłem mała wyprawe kilkudziesięciu ludzi. Nagle podeszli do mnie dali mi uzbrojenie i kazali mi wyruszyć do walki ze smokiem który podobno latał nad tymi krainami i zabijał większość ludzi. Zastanawiałem się jakim cudem mógł tu się znaleść smok. Okazało się że podobno leciał ze swoimi pobratymcami na jakąś bitwe ale nie nadążył za nimi więc wylądował na najbliższej wyspie. Wyruszyliśmy w Południowy Wschód. Po drodze spotkaliśmy Kilka wilków ale Szybko się z nimi rozprawiliśmy. Zobaczyłem jakąś skałe i wydrążoną dziure. Na dole spotkaliśmy Niedźwiedzie. Szybko Zaatakowaliśmy grupke Bestii. Walka trwała długo słyszeliśmy tylko ryki niedźwiedzi aż Zagłuszył nas dźwięk Krzyku jakiegoś człowieka rozszarpywanego przez Niedźwiedzia. Wygraliśmy walke i po drodze zobaczyliśmy jakieś bajorko a przy nim jakieś lekko rozkopane kamienie. Zaczeliśmy kopać i ukazało się zejście na dolny poziom jaskini. Szliśmy wąskim korytarzem aż zobaczyliśmy wielkiego okropnego zielonego smoka. Bardzo szybko podleciał do nas i Podpalił swoim ognistym wyziewem kilku ludzi. Ruszyliśmy do walki Slyszeliśmy odgłosy i ryki smoka a także okropne jęki spalanych ludzi. Wkońcu przetrwało tylko dziesięciu. Rzucilem się na gardziel smoka i poczułem jak smok rozszarpywał powoli moje ciało. Umierałem. W ostatniej Chwili życia wbiłem miecz w gardziel smoka z nadzieją że go zabije. |
Cytuj:
Cytuj:
Cytuj:
Cytuj:
Cytuj:
Cytuj:
Na resztę przymykam oko :P jeśli to twoje pierwsze opowiadanie to jest ok, musisz po prostu poćwiczyć. Tylko nieporównuj się do innych osób bo niektórzy mają już za sobą obszerne książki ;) Stwórz własny styl i pisz jakąś książkę albo coś no chyba że ci sie niechce - to już lepiej niepisz w ogóle bo wtedy wychodzą najgorsze :| |
Ehh no fakt nie jestem dobry w twórczości ale spróbować moge co nie :D?
|
Cytuj:
Proponuje literature czytac o podobnej tematyce np bardzo ciekawa i wciagajaca saga Diablo, historyjki rozgrywane w swiecie tego wlasnie hack and slasha (w sumie 3 niezalezne czesci), albo tez ksiazki o forgoten realms i tu najlepsza jak dotad WojnaPajeczej Krolowej (6 czesci). Poczytaj, a nie pozalujesz. No i polecam oczywiscie grac w RPG :) od D&D przez Warhammera az po Zew :). To wlasnie z RPG czerpie natchnienie do grania na rooku. Moim zdaniem Rook ma wiekszy klimat RPG niz main, bo kto ma czas na mainie troszczyc sie o osobowosc swojego bohatera?! |
Rozdział 1: Rozmyślanie...
Siedząc tak sobie pod moim starym ulubionym drzewkiem, zacząłem rozmyślać o przeszłości... Oczy zaszkliły mi się na myśl o moich wesołych chwilach spędzonych z moimi rodzicami, którzy już odeszli... chociaż, być może jeszcze żyją, nie wiem... Podczas wojny nas rozdzielono, Ojca wzięli do armii broniącej przejścia na drugi kontynent ("Mainland"), a matkę wzięli, aby pomagała leczyć rannych... Mnie zaś samego wrzucono do jakiejś piwnicy, gdzie miałem trochę zapasów jedzenia, ale jednak nie na tyle, aby zaspokoić głód przez całą wojnę. - Cholerna wojna - powiedziałem sam do siebie... Gdyby nie ten cały MinoMag, który otworzył wrota demonom i innym przeklętym stworzeniom, być może teraz właśnie bym jadł wspólny obiad z rodziną... Po moim ojcu słuch zaginął, czyżby umarł ? Staram się o tym nie myśleć, nie wykluczam też możliwości ucieczki, odejścia na drugi kontynent oraz najgorszego... przejścia na stronę wroga. O matce słyszałem jakieś wieści, ale nie na tyle wystarczające aby określić co się z nią mogło stać... została przeniesiona na drugi kontynent, aby tam pomagać żołnierzom walczącym w obronie naszej ziemii... - Przeklęty MinoMag - wyszeptałem, a w moich oczach pojawiły się łzy, łzy goryczy na myśl, że już nigdy nie zobaczę ani matki, ani ojca... Próbowałem podejmować się jakichkolwiek poszukiwań, ale to wszystko na nic... wypłynąłem nawet na drugi kontynent, ale jest on jednak zbyt wielki, żeby odnaleźć tam jedną zaginioną osobę... Wróciłem na Rookgaard, i tu strzegę porządku, stojąc na mostku łączącym Główne miasto Rookgaardu, z otwartymi polami... Rozdział 2: Ludzie i przyjaciele... Kiedyś spotkałem tajemniczego mnicha, który oznajmił mi, że przybył z bardzo odległego, nieznanego ludziom z tąd kontynentu (Shattred Island). Powiedział, że został tu przysłany, aby odbudować świątynie, i pomagać wszystkim ludziom... pokazał zaświadczenie, na którym podpisał się sam CESARZ! Oczywiście otrzymał moją zgodę, i już parę miesięcy później stała tu wielka i piękna świątynia. Bycie strażnikiem Rookgaardu bywa smutne... często gdy poznam nowych przyjaciół, to oni i tak za parę miesięcy odchodzą, aby zasmakować życia na odległym kontynencie... - Ach, też bym tak chiał - westchnąłem Rozdział 3: Głośna cisza... Z mojego pogłębienia w marzeniach wyrwał mnie jakiś dźwięk zza krzaków. Szybko sięgnęłem za plecy, wydobyłem swój miecz, i mocniej ścisnąłem rękojeść zamierając na chwilę i czekając jak się sprawa potoczy. Nagle usłyszałem dźwięk za sobą... - Jest ich tu więcej niż jeden - pomyślałem... W pewnym momencie poczułem mocne uderzenie, jakby kamieniem w głowę... co się dalej działo ? Nie pamiętam, zemdlałem... Rozdział 4: W obozie... .. obudziłem się... rozglądając się dookoła, zauważyłem obok siebie, stos nieżywych orków, dalej w oddali korytarza zobaczyłem grupę ludzi. Podnosząc się, krzyknąłem w ich stronę: - Co tu się dzieje? - jednym tchem zawołałem... Nie uzyskałem odpowiedzi... Postanowiłem ponowić pytanie... - Co się tu stało? - Krzyknąłem jeszcze głośniej... Nie uzyskałem odpowiedzi, lecz z ich szeptów można było usłyszeć, stary dialekt orków... Słowa mniej więcej brzmiały tak: - Hahi, hako, butkar birak... - Grraa! Kirri, baakku! A ze słów mniej więcej zrozumiałem: - Nie mówić my o nim królowi - Idioto! Jakby dowiedział czeka kara Widocznie byli tak zajęci rozmową, że nie słyszeli moich wołań... porozglądałem się do okoła, i zobaczyłem swój ekwipunek pod ścianą... powoli i po cichu podszedłem go zebrać, a gdy już byłem gotów postanowiłem, podsłuchać jeszcze coś z rozmowy orków... - Tarara, errta hoo! - Gaawe, baku! Co w wolnym tłumaczeniu powinno znaczyć: - Zjeść już teraz - Bać się moja Kropelki potu spłynęły mi po czole, słysząc tą rozmowę... Długo nie czekając postanowiłem zaatakować. Wziąłem szeroki zamach mieczem, i w tym samym momencie wykrzyknąłem: - Arrrala turca Bu! (Gińcie poczwary) Orkowie odwracając się twarzą do mnie, nie mieli czasu nawet sięgnąć po broń, w ciągu 5 sekund, 3 głowy oddzielone od szyii, leżały pod moimi stopami. Uczułem wtedy w sercu niesamowitą rozkosz, widząc krew nieprzyjaciela spływającą po ziemi... Przez chwilę wydawało mi się, że dostrzegłem kogoś znajomego w twarzy jednego z orków... ...+ R.I.P +... To be Continued... No, to moje pierwsze opowiadanko :) I jak ? |
Jak na pierwsze to jest ok, tyle że z tym językiem orków troche przesadziłeś. Powinno wprowadzać w klimat a śmieszy :D Poza tym ukradłeś mój styl wielokropka i nieprawidłowo go używasz :/ jeśli niemożesz się wysłowić lub niechce ci się kończyć nie pisz ... bo to zue :P
|
Wybacz, ale aktywnie z tego forum korzystam 2 dni, więc jak mogłem Ci ukraść styl ?
Po za tym, nie miałem "pomysłu" na język orków, ten chyba był najlepszy z moich myśli... :) A z tym "..." to bardziej chodziło mi o takie urywanie zdania, jak on to sobie rozmarza, i mu się tak ucinają te marzenia <-, ale głupio to zabrzmiało, no ale mniej więcej o to mi chodziło. Pozdrawiam! |
Fajne opowiesci, chetnie poslucham kolejnych ;]
|
Valix, czy Tom the Tanner... wyłapujesz od innych najmniejsze błędy, a sam nie zauważasz swoich.
Cytuj:
Cytuj:
Cytuj:
Cytuj:
Cytuj:
Cytuj:
Sorry, że sie czepiam, ale sam widzisz - takie czepianie się nie ma chyba sensu, nie sądzisz? Wszędzie można znaleźć błędy, a jakieś nabijanie się z trolli w kocach nie zmotywuje autora do pisania lepszych tekstów, a może jedynie odebrać chęć dalszego pisania. A po co? Nie lepiej napisać konstruktywną krytykę - Średnio Ci wszyło, musisz jeszcze popracować nad tym i tym, uważaj na to i na to, jak na pierwsze całkiem niezłe itd... |
Cytuj:
I tak wogóle nie sądze żebyś ty jako pierwszy wymyślił styl wielokropka ;). Wiec i wogóle jak możesz uważać to za kradzież. Ja myślałem że każdy może używać wielokropka założmy. lol... gdy przybyl orc.. to powiedziałem do niego jesteś zielony... a on... wiem... i co zabronisz mi..? hahaha... używam "twojego wielokropka"... |
Do karczmy wchodzi dziwny jegomość w ciemnoczerwonej narzucie. Nie zwracając uwagi zajętych rozmową gości przechodzi w kąt gdzie z torby wyjmuje fajkę i ją zapala. W powietrzu czuć specyficzny, słodki zapach. Woła przechodzącego obok Krasnoluda i prosi go o kufel miodu. Gdy dostaje to, co zamówił nie rusza go. Na jego twarzy widać skupienie. Z zaciekawieniem słucha przeplatających się powieści. Chce coś powiedzieć... Wtem siada przed nim 'wesoły' Krasnolud z kuflem miodu. Spokój i cisza pryskają jak mydlana bańka. Całe starannie przygotowane opowiadanie ginie gdzieś w gwarze.
|
Cytuj:
Cytuj:
Przepraszam jeśli kogoś uraziłem albo "założyłem mu bluzkę z koca" nie chciałem :P EDIT: Moje klimatyczne opisy broni które napisałem na innym forum. Nie są to własne opisy przedmiotów, większość jest zmyślona bo niebyłoby ciekawe :P Przepraszam za błędy itp ale robiłem to dawno. Knife Przez wiele osób uważana ża przklętą broń. Zapytasz dlaczego? Otóż straszliwe upiory posługują się nimi do wydłybywania mięsa ze zwłok swych ofiar. Broń ta nie jest produkowana w mieście z jeszcze jednego powodu: jest to zwykły nóż, kiedyś używany przez gospodynie i nawet najlepszemu wojowi trudno zranić nim choćby szczura. Combat knife Po wyrzuceniu wszystkich przeklętych noży do wody gdzie rdza przeżarła je na wylot zaczęto robić ich ulepszenia. Miecz ten był bardzije poręczny ale nie tak wytrzymały - wytapiany był z miedzi. Seymour ukrył skrzynię pełną takich mieczyków do podziemnych ścieków w mieście. Trudno ją znaleść bo resztki złej aury z nożyków spowodowały lawinę i skrzynka przykryta jest głazami. Mimo kilku ulepszeń i zmiany nazwy na ''bojowy'' nie daje nawet najmniejszej satysfakcji. Dagger Sztylet tchórza nie warta stali na nią zużytej. Broń ta całkowicie nienadaje się do rzucania ponieważ jest źle wyważona, do walki w zwarciu za krótka, sztylety mają zbyt zaookrąglone ostrze by przebić najsłabszą zbroję. Broń ta szybko się niszczy i jest brzydka. Słyszano o pewnym samobójcy który próbował zabić się tym żelastwem i udało mu się sprawić sobie tylko wielki ból - zginął po 2 dniach męczarni, wykrwawił się. Pewnie zastanawiasz sie kto stworzył taką broń? Głupie gobliny które ukradły sposób tworzenia sztyletów orkom. Jednak te głupie istoty tylko zepsuły broń więc orkowie nawet się tym nieprzejmowali. Rapier Kolejna broń którą ukrył Seymour w podziemiach po zawaleniu się skał na stary mieczyk. Nie wiadomo o nim zbyt dużo. Lekka i poręczna broń dla początkujących wojowników. Wykorzystywana do szybkich cięć. Short Sword Młodszy brat zwykłego miecza. Ten krótki miecz ma bardzo ciekawą historię. Obi wiele lat temu wyruszył wraz z liczną ekipą wojowników na polowanie. Nie było to zwykłe polowanie! Otóż wielki ziejącym ogniem smok przedostał się z Mainlandu przez stary zapomniany korytarz i przy okazji go zawalił. Wojownicy stoczyli wielką bitwę, wielu poległo ale wojom udało się zapędzić smoka w ślepą uliczkę i tam go pokonali. Potrzaskane tarcze poległych możecie znaleść jeszcze w paszczy nieżywego smoka. Trudno sie tam jednak dostać bo droga do ciała stoi w ogniu. Ale wróćmy do historii. Obi znalazł w ciele smoka dwa short swordy. Jeden podarował swojej wnuczce Dixi która urodziła się kilkanaście lat później a drugi dał w prezencie pięknej Amber. Od tąd short sword możesz zobaczyć na zapleczu Dixi a drugi Amber da ci za przyniesienie jej zguby ale to już zupełnie inna historia... Machete Maczeta nie została wykonana przez ludzi. Ludzka wersja tego oto ekwipunku znana jest jako ciężka maczeta ale na Rookgaardzie nie jest dostępna. Z początku był to miecz orków ale po odpowiednich przeróbkach powstała ta wykrzywiona broń dla orczych włóczników. Włócznicy nie mogli atakować przeciwnika z bliska i szybko umierali. Problem został rozwiązany maczetą, jak się okazało była wprost idealna do przedzierania się przez zarośla i wyskokie trawy. Zaopatrz się w nią zabijająć orczego miotacza ale używaj jej tylko jako ekwipunku bo maczeta z racji słabej obrony nie jest używana jako broń. Lepiej użyj oryginalnej wersji tego orkowskiego sprzętu czyli niewygięta, popularna szabla. Sword Znakomita broń używana przez dobrych rycerzy. Miecz został wykonany przez pewnego kowala właśnie na Rookgaardzie. Z poległych ciał wojowników potwory zabierały ich ekwipunek i tak mieczami nauczyły władać szkielety, minotaury a kupy zgniłych i posklejanych ze sobą robaków wchłaniały podróżników i gdy uda ci się zabić taką spróchniałą kupę możesz znaleść w niej ten miecz. Bierz przykład z najlepszych wojów i używaj tego miecza ale rozsądnie! |
Rozdział I - Atak na Wyspę Rookgaard
Rozdział I
Kiedy byłem jeszcze młodym wilkiem jak wy dzieci mieszkałem jeszcze wraz z moją mamą i dziadkiem w małej hacie niedaleko miasta na Rookgaardzie poniewaz niebyło nas stać na dom w wiosce. Mój ojciec zginą kiedy miałem 3 lata. Był wielkim wojownikiem który sprawdził się w bitwie o Rookgaard. Wrzystiego nauczył się od mego dziadka kóry kiedyś żył w na kontynencie. Matka kochała bardzo mego ojca ale od kiedy zginął zajeła się szyciem tanich koronek by wykarmić rordzinę. Nazywam się Morgaroth i chcę wam opowiedzieć najważniejszą historię jaka mi się kiedykolwiek przytrafiła. Od kiedy Amber wróciła na wyspę w wiosce żle się działo. Żeby niesłuchać tego wrzystkiego poszedłem z moim wiernym łukiem i kataną na polowanie by sprzedać Williemu mięso. Złapałem i zabiłem wiele jeleni, królików i upiekłem jedzenie na ognisku przed chatą. Nagle usłyszałem głosy który wołają o pomoc. Dobiegały z nad wioski z której leciał dym! Zrozumiałem - Pali się! - Rzuciłem mięso i zaczołęm biec do potrzebujących. Wbiegłem do miasta. Pierwsze co ujrzałem były martwe ciała ludzi na rynku. Spojrzałem w lewo i ujrzałęm że akademia się pali. Wybiegł z niej ledwo żywy Seymour i kaszląc powiedział: - Uciekaj! Rookgaard zaatakowały demo.. - Zemdlał. Zaniosłem go do świątyni i zostawiłem pod opieką lekarzy. Niebo zrobiło się zachmurzone. Z nad akademi pojawił się potwór. To był demon. Jeden ze sługów trzech piekielnych braci. Wielu śmiałków prubowało stawić mu czołą lecz nikt nieprzeżył jego kontrataku. Przestraszony zaczołem uciekac do domu by ostrzec rodzine. W domu nikogo nieznalazłem. Nagle przypomniało mi się że moja matka poszła wcześniej do miasta sprzedać koronki a dziadek poszedł na spacer. Nie wiedziałem co robić.Nagle za moimi plecami pojawił sie kto lub coś lecz nim zareagowałem uderzyło mnie i zemdlałem... Ciąg dalszy nastąpi... Powiedzcie czy wam sie podobało jęśli tak to napisze rozdział II :D |
Magiczna czapka
Rozdział I Rodzina Nando wydawała sie jedną z porządniejszych rodzin. Mieli ładny dom otoczony pięknymi krzewami i choć nie byli zbyt zamożni, ich dom sprawiał wrażenie całkiem bogatych. Mieszkali oni na Rookgaardzie, małej wyspie która dopiero co została odkryta przez mieszkańców Mainlandu i mieli jednego dziesięcioletniego syna o imieniu Flyn. Na Rookgaardzie panowały straszne potwory, a większość wyspy pozostała nieodkryta. Wszyscy młodzi ludzie musieli tu przejść przez trudne szkolenie, zanim przenosili sie na główny kontynent. Seymour, władca miasta uczył młodych sprawiedliwości i rozsądku, obrońca miasta Dallheim władania orężem, a Hiyacynth podstaw magii. Najpilniejszymi uczniami byli Flyn Nando i Yomin. Flyn uczył sie magii tak dobrze, że Hiyacynth zapraszał go do siebie na dodatkowe lekcje. Pewnego dnia Flyn szedł właśnie na taką lekcje. Gdy mijał most strzeżony przez Dallheima dostrzegł z oddali machającego do niego Yomina. Yomin miał 6 lat, lecz sprawiał wrażenie dużo starszego. Miał krótkie blons włosy i był wzrostu Flyna. Yomin podszedł do niego. -Idziesz dzisiaj na arene? - powiedział na tyle cicho by Dallheim tego nie usłyszał - Wedge będzie walczyć z All'Dee -Myśle, że sie urwe dzisiaj troche wcześniej - odparł Flyn -No to super. Pamiętaj hasło brzmi Tibianus. -Wiem, wiem. Tym razem nie zapomne. -No to do zobaczenia wieczorem i powodzenia u Hiyancyntha - powiedział Yomin po czym odszedł. Flyn skierował sie na zachód do domu Hiyancyntha. Był to bardzo stary drewniany dom, w którym nie było nic niezwykłego. W środku jednak była wielka pracownia w której czarodziej wytwarzał eliksyry życia. Tylko nieliczni na Rookgaardzie miali je w ustach. Flyn zapukał. Nikt nie odpowiadał. Zapukał jeszcze raz. -Wspaniale! - pomyślał Flynt - nie musze wysłuchiwać dzisiaj jego nudnych wykładów o tym jak sie trzyma rune. Korzystając z wolnej chwili Flyn zwiedził całe miasto. Był u sprzedawcy Obiego, u druidki Lily, która jako jedyna na Rookgaardzie potrafiła wytwarzać runy i u Toma który jak zwykle opowiedział mu jedną ze swoich przygód w które i tak nie wierzył. Nie poszedł za to na targowisko które mieściło sie w Akademi która pełniła też role rady miasta. Ojciec zabraniał zbliżania sie tam, ponieważ kręcili sie tam podejrzane typy którzy myślą tylko o zysku. Nie wchodził również do kanałów, ponieważ słyszał od Hiyancyntha, że mieszkające tam szczury to bardzo niebezpieczne zwierzęta, a ojciec zawsze mu mówił, że Hiyancynth to najmądrzejszy ze wszystkich ludzi mieszkających w mieście. Wreszcie nadszedł czas by udał sie na arene. Mieściła sie ona w środku Akademi, ale tylko nieliczni wiedzieli o jej istnieniu. Nim jednak doszedł na miejsce zobaczył dwóch podejrzanie wyglądających ludzi, którzy najwyraźniej coś planowali. Obaj byli brudni, lecz mieli dwa szerokie miecze. Flynt nigdy nie interesował sie orężem, za to Yomin na pewno rozpoznał by te miecze. Widział też, że obaj pokazywali na mapie miejsce w pobliżu jego domu, więc Flynt wybierając rozrywke, a bezpieczeństwo rodziny, wybrał to drugie i ruszył niepewnie do domu. Gdy doszedł do domu, jego rodzice już spali, a on nie chciał ich budzić i sam szybko położył sie spać. Nagle coś go wyrwało ze snu. Usiadł i przeszedł do drugiego pokoju i zobaczył martwą matke leżącą w kałuży krwi i ojca stawiającego opór dwom zbójom. Tym samym których widział Flyn w Akademi. Bez wachania wyciągnoł swój Rapier i pobiegł pomóc ojcu, lecz jeden z napastników zobaczył go i kopnoł z całej siły. Flyn przewrócił sie na ziemie oszołomiony i po chwili zobaczył padającego ojca i śmiech zabójców. I nagle poczuł przypływ gniewu. Gniewu i straszliwej mocy która sie cały czas w nim chowała, by wreszcie wydostać sie z niego z całą swoją mocą. Poczuł, że wstaje i podnosi swój Rapier. Mordercy już do niego podchodzili, lecz on nie czuł strachu. Czuł chęć zemsty i krwi. Uderzył Rapierem w ziemie i wtedy nastąpił potężny wybuch! Napastnicy wystrzelili 5 metrów w góre i padli nieruchomo na ziemi. Cały dom zawalił sie na Flyna, lecz go otaczała dziwna aura, która nie pozwoliła go w jakikolwiek sposób zranić. Lecz ta moc była zbyt duża dla dziesieciolatka. Po minucie Flyn zemdlał... PS. To moje 1 opowiadanie, więc prosze żeby nie krytykować bezmyślnie, tylko wskazać błędy @down Dzięki ;) |
pieknymikrzewami osobno... Poczój poczuł... poczół u a nie ó czół jak up czół jak up |
Rozdział II - W wiezieniu
Rozdział II
- Ugh, ugh... Co się stało...? Oooo moja gowa! - ZAMKNIJ SIE! - krzykną głos z oddali. - Chicho bądź krasnoludzie! - Rzekł jakiś spokojny głos rownież z oddali. Nie wiedziałem co sie dzieje i gdzie jestem. Ale co tu robi krasnolud? Do Rookgaarda dawno nieprzychodziły świerze wiadomości z kontynętu ale wiem że krasnoludy ukryły się w górach w ich starym mieście. - Gdzie ja jestem? - krzyknąłem. - Powiem ci jeśli dasz mi wina! - odpowiedział krasnolud. - Nie dręcz tego młodzieńca. Jesteś w wiezieniu w mieście Thais. Nazywam się Nash'bul i jestem elfem. Tamten krasnolud to Darden. Za co cię zamkęli? - Nie wiem byłem na Rook... - ŻADNYCH ROZMÓW! - Rzekł strażnik który własnie nadszedł. Wrzyscy uciszyli się. Było już chyba późno i musiałem się położyć. Kiedy spałem miałem wizję jak razem z elfem i krasnoludem uciekamy z więzienia. Rano gdy się obudziłem i zobaczyłem że niedaleko mojej celi z wieszaka spadł łuk i trzy strzały. Patykiem który znalazłem w mojej celi podsunołem sobie go i wziołem. Po chwili myślenia co mogę z nim zrobić w padłem na pomysł strzelenia w klucze po drugiej stronie pokoju tak by spadły obok Dardena i by nas wrzystkich mógł uwolnić. Strażnik poszedł przed budynek oddać mocz. To była niebywała okazja do wykorzystania łuku. Namierzyłem i wypuściłem strzałę. Chybiłem. Z drugą było tak samo. Została mi ostatnia. Elf cały czas mi się przygłądał. W końcu powiedział: - Daj w moim plemieniu byłem najlepszy ze strzelania z łuku. Zaczołem się zastanawiać czy mogę zaufać elfowi poczym rzuciłem mu łuk razem z jedną strzałą. Namierzył. Wystrzelił. Nie chybił. Klucze spadły obok krasnoluda. Niechętnie je wziął i otworzył zamek. Podbiegł do mojej celi i elfa poczym je otworzył i nas wypuścił. Znalazłem swój oręż u biurka strażnika. Zczołem uciekać z wiezienia. Elf i krasnolud zatrzymali mnie i powiedzieli że pomogą dostać mi się na Rookgaard. Usłyszeliśmy kroki nadciągającego uzbrojonego strażnika... C.D.N. |
Cytuj:
|
@up
thx :D |
Wszystkie czasy podano w strefie GMT +2. Teraz jest 10:54. |
Powered by vBulletin 3