Użytkownik Forum
Data dołączenia: 28 10 2006
Posty: 181
|
Po drugiej stronie piekła
Po drugiej stronie piekła
To die would be an awfully big adventure...
III
Przy wyjściu dogoniłem Rynroda. Zaaferowany zdradził mi, że ma ochotę wybrać się w głębsze partie jaskiń, może nawet stawić czoła kilku orkom.
- Wybierzemy się razem? Będzie tak samo jak przeciwko trollom, bestie nawet nie będą wiedziały, co się z nimi dzieje! Rach, ciach, świst! I już walą się na ziemię! Podobno łup z pokonanych orków można sprzedać dużo korzystniej, rozmawiałem już z Obim. I może nawet minotaura spotkamy! Ty, to by było coś!
- Zlituj się, Rynrod - studziłem zapał przyjaciela. - Orki są dużo groźniejsze niż trolle. Pamiętasz, jak niegdyś gonił nas tamten oszczepnik? Spieprzaliśmy w podskokach i żyjemy tylko cudem, a ty teraz chcesz walczyć z dziesiątkami orków. I z minotaurami. Zupełnie straciłeś rozum.
- To oczywiste, że nie pójdziemy sami. Jest na tej wyspie kilku silnych wojowników, którzy daliby radę nawet minotaurowi. Zaprosimy jednego do kompanii. I wtedy będziemy niepokonani!
Tak rozmawiając, wyszliśmy z budynku akademii na miejski rynek. Okazało się, że ma tu miejsce jakieś zgromadzenie. Niewielki tłumek zebrał się wokół beczki, która służyła jako podest starszemu mężczyźnie o siwych włosach. Nie znałem go. Górując nad zebranymi, wygłaszał długą przemowę, gestykulując gwałtownie.
- Słuchajcie mnie wszyscy! Przepowiedziany czas nadchodzi! Wkrótce otworzą się wrota, niedługo nawiedzą naszą wyspę groźne i złowrogie potwory, przeklęte przez bogów ciemności, rodem prosto z piekieł i podziemi! Zaufajcie Fardosowi! Zaufajcie Banorowi! Musicie wyzbyć się pożądliwości, a zachować odwagę! Odrzucić wszystkie materialne rzeczy, które pętają was niczym kajdany! Wyruszyć w drogę, dźwigając jeno własny honor, a wówczas może będziecie ocaleni! - przemawiał starzec.
Tłum zaszemrał złowrogo. Myśl o pozbywaniu się całego dobytku nie trafiła jakoś do żadnego z obecnych.
- Idiota - parsknął Rynrod. - Słońce mu chyba zaszkodziło!
Ktoś rzucił skórką od banana. Starszy mężczyzna, niezrażony chłodnym przyjęciem, kontynuował.
- Bogowie objawili mi sekrety! Albowiem powiedziane jest, że tylko pokorni...
Zacząłem słuchać z uwagą, gdy nagle jakiś człowiek ubrany w niesłychanie krzykliwy, kolorowy strój (zastanowiłem się, czy przypadkiem nie był daltonistą - niemożliwe bowiem jest celowe uzyskanie tak dziwacznej kombinacji barw) podszedł do beczki, zepchnął z niej mówcę, poczęstował go krótkim słowem, którego niestety nie dosłyszałem, splunął i sam wdrapał się na podwyższenie.
- HUAHUAHUAHUA! - zawołał donośnie. Na te słowa tłum wyraźnie się ożywił.
- Cóż to na Zathrotha ma znaczyć? - mruknąłem, szukając wzrokiem starca, który przemawiał wcześniej. Na próżno, wmieszał się w tłum i zniknął. Nieważne, znajdę go dziś lub jutro.
- To pewnie jakiś prorok lub kapłan którejś z tych nowoczesnych religii - zastanawiał się na głos Rynrod - być może recytuje zaklęcia, aby nas ochronić. Albo obdarzyć dostatkiem. Nie znam tych słów, ale brzmią bardzo... tajemniczo.
- FRI ITANZ PLYX! - zakrzyknął prorok wielkim głosem, jakby chcąc potwierdzić słowa mojego druha.
- Musimy mu się jakoś odwdzięczyć, nie? - Rynrod wyciągnął z sakiewki złotą monetę i rzucił ją w stronę stojącego na beczce. Kątem oka zauważyłem, że kilka innych osób przepycha się, aby z czcią złożyć dary u stóp człowieka, który nie przestawał wykrzykiwać w dziwnym narzeczu.
- BR! SWE! PL! - ryczał prorok. Rynrod słuchał go z nabożnym uwielbieniem. Pociągnąłem go za rękaw.
- Chodźmy już stąd.
|