Użytkownik Forum
Data dołączenia: 28 10 2006
Posty: 181
|
Po drugiej stronie piekła
Po drugiej stronie piekła
To die would be an awfully big adventure...
IV
Padł.
Pochyliłem się i jeszcze raz ciąłem znad głowy, roztrzaskując hełm. Teraz już na pewno nie żyje. Rozejrzałem się po pobojowisku, walka zakończyła się naszym bezdyskusyjnym zwycięstwem.
Otarłem miecz z krwi i poleciłem szeregowym dokładnie przeszukać ciała, po czym wynieść je na górę; już orkowie będą wiedzieli, co z nimi zrobić. Dopóki będą mieć świeże mięso, dopóty nie powinno być z nimi kłopotów. Dziwne było, że przepuścili tych ludzi przez swoje korytarze. Czyżby zdrada, bunt? Gdy moi żołnierze wrócą, zażądam raportu.
Jeden z rannych zacharczał i ucichł. Prawdopodobnie tliło się w nim jeszcze życie, ale nikogo to już nie interesowało. Zielonoskórzy już się tobą zaopiekują, ale jeśli chcesz, wybierz sobie własne tempo umierania, człowieku. Gdybym ja był na twoim miejscu, zachowałbyś się tak samo, nieprawdaż?
Wreszcie przyniesiono mi łup. Był marny, jakieś pikowane zbroje, skórzane nogawice, szable. Czy ci ludzie świadomie przychodzą tu po śmierć? - zastanowiłem się. Z takim wyposażeniem nie mają przecież żadnych szans. Ich gatunek skazany jest na wymarcie, o ile nie zmądrzeje. Zaledwie jeden przyzwoity miecz, jedna miedziana tarcza, jeden hełm - jak ci ludzie to nazywali - wikingów? Przymierzyłem go. Ładna stal, szkoda, że nie pasuje na minotaura.
A przede wszystkim, po jakie licho ci ludzie noszą ze sobą kwiaty?
Nie powinienem mówić do siebie, podobno to oznaka nadchodzącego szału. Och, jak bardzo chciałbym znów zobaczyć Mintwalin...
- Uprzątnąć tu! - rozkazałem. Moi podwładni żwawo zabrali się do pracy i wtedy usłyszeliśmy cichy odgłos klucza w zamku.
Było to zupełnie niespodziewane. Osłupiały spojrzałem na drzwi, które od były zamknięte od tak długiego czasu, a teraz uchyliły się, zgrzytając przeraźliwie nienaoliwionymi zawiasami. Po drugiej stronie nie było już elektrycznych pułapek, za to stanął w nich Czarownik, a u jego boku - nie mogłem uwierzyć własnym oczom - minotaur Strażnik, zaś za nim - cały pododdział żołnierzy.
- Baczność! - zdążyłem zakrzyknąć.
- Poznajcie sekret śmierci! - przywitał nas oficjalnie Czarownik - Jak widać, wbrew wyrokom bogów osiągnąłem znaczny postęp w stabilizacji magicznego portalu. Udało się wreszcie ściągnąć posiłki z Mintwalin. Oto nasi nowi towarzysze. Od tej pory Strażnik przejmuje dowództwo!
- Przestań gapić się jak cielę w malowane wrota - mruknął Strażnik, patrząc na wyraz mojego pyska.
- Ubodłeś mnie tym komentarzem - odparłem. - Może kilka słów wyjaśnienia? To jest zmiana, prawda? Ja i mój oddział wracamy do Mintwalin?
- "Choć uporczywy opór może być prowadzony małymi siłami, w końcu należy przeciwko wrogowi wystawić duże siły." - odpowiedział Strażnik.
- On mówi, że zostajecie tutaj. Aby przyspieszyć zwycięstwo - pospieszył z wyjaśnieniem Czarownik.
- W takim razie - dalej miałem wątpliwości - dlaczego nie przysłano większego oddziału? Damy radę odeprzeć atak ludzi, ale i tak nie uda nam się zdobyć miejskich murów.
- "Zabezpieczyć się przed porażką, to wymaga defensywnej taktyki. Porazić wroga, to wymaga ofensywnej taktyki." - Strażnik miał na każdą okazję gotową odpowiedź.
- To znaczy, - wtrącił Czarownik - że Mintwalin ma własne problemy i że król Markwin nie może pozwolić sobie na przysłanie większych sił.
- A czy mamy w ogóle jakiś plan?
- "Jeśli znasz wroga i znasz siebie, nie obawiaj się wyniku stu bitew. Jeśli znasz siebie, ale nie wroga, na każde zwycięstwo odniesiesz jedną porażkę. Jeśli nie znasz ani wroga, ani siebie, wówczas przegrasz każdą bitwę."
- Mówi, że trzeba usiąść i pomyśleć, co dalej.
A oby was Tezeusz wydoił... - pomyślałem.
|