W starej szkole miałem nauczycielkę od geografi, panią Wandę, najpierw dwa lata mnie uczyła w podstawówce, potem miała zawał i po dwóch latach znowu mnie uczyła w gimnazjum. Teraz się od niej uwolniłem wreszcie. Ona mówiła tak dziwnie, zamiast Chiny mówiła Chyny. Pamiętam jak jeden chłopak 3 razy pisał sprawdzian z tego samego tematu. Na początku, kiedy wszyscy pisali jak sprawdzał listę obecności to zaznaczyła, że go nie ma, a nie było dziewczyny z numerem dalej. Potem zgubiła jego klasówkę i 3 miesiące potem wyskakuje mu, że ma to pisać, to napisał. Miesiąc potem mówi, że on nie pisał [znowu zgubiła] i musiał pisać 3 raz. Najlepsze, że kazała mu pisać z miejsca, żadnego przygotowania i zawsze dawała mu taki sam sprawdzian, identyczny jak poprzedni. Gdyby o tym wiedział wcześniej to by napisał na 6. W ogóle pełno było z nią śmiesznych sytuacji, jak "opowieść o kwiatach". Ona mieszka piętro niżej w bloku mojego kolegi. Matka mojego kolegi stawiała na dwóch półpiętrach kwiaty w doniczkach. Na pierwszym półpiętrze zawsze była wysypana ziemia, a na drugim było czysto. Pani Wandzie coś przeszkadzało widocznie, że kwiaty są na klatce, ale nie chciało jej się wchodzić wyżej niż mieszka. Dobre było jak pytała tego chłopaka na lekcji gdzie mieszka

A kiedy miała zwolnienie z powodu zawału to uczył nas Pokemon. Temat pierwszej lekcji to był "Geografia to nauka czy?" a praca domowa "Odpowiedz na pytanie zawarte w temacie.". W nowej szkole jest jakiś odjechany nauczyciel od geografii, ale akurat mnie nie uczy. Niestety...