Dla mnie cala idea testow jest troche beznadziejna... Niby oswajaja dzieci i mlodziez z takim czyms... Ale jaki to ma sens? Od 6 klasy dowodzi sie, ze wazne sa tylko glupie cyferki... Czyli wynik. Kazdy test jest inny, kazdy ma inne predyspozycje. Ktos bedzie mial powiedzmy 70 punktow i sie do wymarzonej szkoly nie dostanie. Mimo, ze moze miec 50 z matmy. Znam podobny przypadek (matematyczny geniusz przez polski sie nie dostal...).
Poza tym sa rozne okolicznosci... Mozna byc chorym, zle sie czuc, byc na kacu (matura juz raczej ;P). I zle napisac. I przez jeden test cala przyszlosc legnie w gruzach. Ciekawe?
Dla mnie ten egzamin nie mial znaczenia. I tak nie zmienialam szkoly, mialam tylko miec powyzej 25 z kazdej czesci. Nawet sie nie uczylam. Mialam ponad 80, nie wiem ile. Nie interesuje mnie to.
A co do tego tematu.. Ludzie, piszcie prawdziwe. Lepiej napisac, ze sie mialo te 50 punktow, niz udawac, ze sie mialo 90 i pisac to z bledami... I tak to nic nie znaczy

. Wysokie wyniki sa mozliwe (czasem przez przypadek), lecz nie sa az tak czeste ;P.