No to spróbuję wtrącić swoje trzy grosze.
Na początku pragnę zaznaczyć, że uważam się za chrześcijanina. Powiesz pewnie "jak 99% osób w tym kraju". Problem w tym, że jestem niemal pewien, że na miasto jak np. Gdańsk jest tylko GARSTKA osób naprawdę nawróconych, tych , którzy zdecydowali oddać swe życie Chrystusowi. Bo czy to, że należysz do Kościoła Katolickiego oznacza, że jesteś prawdziwym wyznawcą Boga? Na przykład fanatycy ojca Rydzyka, czyli nasza kochana jednostka do zadań specjalnych, w skrócie Moher. Jak traktowali dziennikarzy? Tu cytuję: "wy*******ać stąd Żydy jedna, już was tu nie ma pierdoleni sataniści". A Jezus Chrystus niby kim był, jak nie Żydem? I powiedzcie szczerze... czy taki przykład powinien dawać Chrześcijanin? Inna grupa ludzi "oficjalnie wierzących" to tzw. "wierzący niepraktykujący". Tak, chodzę sobie codziennie do kościoła (co się sprawdza również i w przypadku moherowych beretów), modlę się, śpiewam pieśni uwielbiające, uczestniczę w mszach... a po kościele idę kląć, bić, straszyć i represjonować z kumplami innych ludzi czy zachowuję się w jeszcze gorszy sposób. TO ma być PRAWDZIWY Chrześcijanin? To czysty hipokryta.
Zanim przejdę do sedna, pragnę podkreślić, że jestem Zielonoświątkowcem (odłam protestantyzmu), co nie znaczy jednak, że uważam się za lepszego w wierze od katolika czy prawosławianina (nie mam pojęcia jak to się pisze - w każdym razie osobę prawosławną

).
Padło kilka tekstów "religia pochłania logiczne rozumowanie". I zgadzam się z tym. Zupełnie się z tym zgadzam! Powiedzcie mi, czy są jakiekolwiek DOWODY na to, że Chrystus faktycznie żył, a nawet jeśli, to że istnieje ktoś taki jak Bóg czy Szatan? Oczywiście NIE! Z tego miejsca można by przekreślić chrześcijaństwo, bo nie ma żadnych dowodów na rzeczy opisane w Biblii. Biblia... przecież to może być zwykła książka, czyż nie? Historia jest niczym innym jak uzgodnioną przez wszystkich, spójną bajką, a Biblia może być niczym innym jak fikcją literacką, taką jak np. Harry Potter czy Władca Pierścieni. Jednak Chrześcijaństwo opiera się na wierze - ślepej wierze, wierze, która nie ugnie się pomimo tego że wszystkie argumenty świadczą przeciwko niej. I ja, jako Chrześcijanin, wierzę! Na upartego można stwierdzić, że nic mnie nie czeka po śmierci (ciała) i trudno się z tym sprzeczać, bo nie ma żadnych dowodów na to, że jest inaczej. Jednak ja nie myślę racjonalnie na tym punkcie - po prostu wierzę.
Wracając jednak do tematu, uważam, że wliczanie religii do średniej jest bezsensowne (pomimo tego że jako Zielonoświątkowiec mogę przynieść na koniec roku świstek, który zaświadcza o moim stałym uczęszczaniu na zajęcia prowadzone przez mój zbór z wystawioną oceną!). Są osoby o innym wyznaniu niż ja, są ludzie bezwyznaniowi (ateiści) i szanuję ich wolę, szanuję ich wybór. Jednak nasz rząd, dokładniej eks-MEN nie potrafił tego poszanować. Mówi na to: "skoro nie chcesz na religię, zapraszamy na etykę". Jednak zastanówmy się nad tym problemem. Ilu jest wykwalifikowanych nauczycieli etyki? No ilu? Założę się, że dużo mniej niż pozostałych belferów od np. matematyki, j.polskiego, historii, nawet sztuki! Myślę, że szkoły mogą mieć problemy ze znalezieniem takowego nauczyciela. I co wtedy? Na religię nie chodzę, na etykę albo nie ma nauczyciela, albo nie ma nic konkretnego a ocenę mieć muszę. I co dalej? Może mam zacząć chodzić na religię w szkole i wkuwać na pamięć modlitwy do Boga (który akceptuje każdy sposób uwielbienia, nawet jeśli to robisz poprzez szorowanie kibla) albo robić skrupulatne notatki z lekcji? To jest niezależność państwa od religii?
Niemniej, uważam, że przydałby się radca prawny, który mógłby znaleźć odpowiednie przepisy prawne i odpowiednio je uargumentować. Niestety, śmiem twierdzić, że w dwa tygodnie Trybunał Konstytucyjny nie zdążyłby z rozważeniem sprawy i akcja jest z góry skazana na klęskę. Czyli wracamy do punktu wyjścia.