Za czasów gimnazjum ściągałem praktycznie na każdym sprawdzianie, (nawet jak śpiewałem na muzyce ._.) jedynie na chemii chyba obyło się bez ściągania (za ostra babka). A metody dostosowywałem do nauczyciela. Moja ulubiona opcja była dość skomplikowana. Mianowicie, kładłem zeszyt z książkami i piórnikiem w górnym rogu ławki, tak pod skosem, prostopadle do nauczyciela. To mi zasłaniało trochę kartkę. W książce miałem nakrętke od długopisa (jakiś przedmiot ktory robil tam szczeline). Podczas gdy nauczyciel podchodził i robilo się niebezpiecznie, chowałem ściąge w książke i brałem zakrętke, co zamykało książke, a ściąga lądowała gdzieś pomiędzy 300 stronami ksiażki z matmy

. Niektórzy nauczyciele mieli niezłego schiza
