Nie licząc czasów bycia w Hurricane czy prób robienia rebelii przeciw Nizahe 1000 lat temu nigdy mi sie nie marzyla wladza, wiec nie bardzo mam o co tutaj walczyc - o kumpli tez nie bardzo, bo sa po obu stronach.
Nie wiem czemu ludziom przeszkadza pokojowa gildia, która z przyjemnoscia wszystkim pomaga. Jak NPNP wygra wojne, to z wielka frajda wysle naszych knightow na POI z Victeronem, Kafarem i innymi osobami, do których nabrałem dużego szacunku podczas tej wojny. Jeśli wygra RC to zrobie co sie da, by moich znajomych z NPNP jak najłagodniej z tej wojny wyciagnac. To samo zrobie w druga strone dla ludzi z RC, którzy są tego warci, jak choćby Komisarz, który chyba tutaj sie cieszy sporym szacunkiem.
Gramy po to, zeby sobie pograc, poganiać za questami, porobić addony. Nie widze wiekszego sensu z zabierania ludziom tego, co sam w grze najbardziej lubie. Nie pomagamy w wojnie o władzę, bo też do tej władzy pchać się nie będziemy. No i ciezko nazwac pomoca zabijanie wlasnych znajomych. Zaczniemy walczyc dopiero wtedy, kiedy ktos nam bedzie zabieral to, co lubimy najbardziej. Pod tym wzgledem zarowno spinka z Elvimem, jak i teraz z Wichurą czy wiele innych w obie strony przyniosly by wiecej problemow wszystkim, gdyby byly rozwiazane przez wwalanie sie w wojne.
Darze szacunkiem ludzi w tej wojnie i jak mi przyjdzie na frosty Victeron jak ostatnio, to go wpuszczę na luzie, bo tak jak mowilem wczesniej szanuję go i wiem ze wiele okazji do ekspienia nie ma. Tak samo liczę na to, ze bede szanowany po wojnie. Niezaleznie od tego, kto w niej wygra, bo mimo roznych dziwnych sytuacji wierzę, ze gram z ludzmi na poziomie.
Inna sprawa, ze poziom nienawisci miedzy RC i NPNP jest tak wielki, ze jakos sie na czyjąkolwiek wygraną na razie nie zanosi.
Ostatnio edytowany przez Imperek - 23-04-2008 o 02:20.
|