Osobiście często tracę nadzieję, że ma to jakiś sens.
Ale czy życie nie ma sensu? Czy może my sami jesteśmy „nonsensowni” w tym jak kierujemy akurat swoim życiem?
Myślę jednak, że to drugie.
Wydaje mi się że dużo już w życiu przeszedłem. Utraty nadziei wpędzały mnie w różne dziwne sytuacje: narkotyki, alkohol, dziwne towarzystwo, a kończąc na internecie i tibii. Najbardziej żałuje jednak, że gdzieś w tym wszystkim utraciłem wiarę w boga. Tego nie zastąpi się niczym innym.
Samotność można zagłuszyć tym co wymieniłem. Można zaćpać, zapić, uciec w wirtualny świat. Można ...ale tylko na chwile. Przez chwile miałem „przyjaciół”, byłem „stand up guy”, miałem wszystko, rzeczy o których zwykły śmiertelnik mógł tylko pomarzyć. Mogłem się buntować przeciw wszystkiemu, i zawsze mogłem mieć racje bo to ja „rządziłem” swoim życiem. Skończyło się to raczej nie wesoło. Nikomu tego nie życzę.
Z perspektywy czasu wolał bym wtedy wpaść w depresje i podjąć próbę samobójczą. Może reakcja otoczenia szybciej by mnie doprowadziła do pionu, niż taka lekcja życia.
Najgorzej jest mi porównywać siebie z tamtego czasu, i teraźniejszego. Nie wiem skąd teraz biorę na to siłę, i dlaczego wierzę że teraz żyję lepiej. Tracę wszytko co kocham, na czym mi zależy. Większość z tego przelatuje mi przez palce, ledwo ocierając się o nie.
Pewnie najistotniejsze jest mieć jakieś głębokie moralne zasady, bariery których się nie przekracza. Coś czego jesteśmy zawsze pewni, co daje nam wiarę w siebie, w swoją siłę. Coś co jest zależne tylko i wyłącznie od nas. Wszystko inne można stracić lub zyskać: rodzina, zdrowie, praca, pozycja społeczna. Ale to właśnie to co nas odróżnia niezależnie od tych zmian, jest tym czym faktycznie jesteśmy. Dlaczego możemy sądzić, że jesteśmy ta jednostką która wie dlaczego żyje.
To jak wykorzystamy wolność którą daje utrata nadziei, określa to kim faktycznie jesteśmy.
[ Oops się rozpisałem..

]