Jestem znany z tego, że ciągle sobie coś robię, ale jedno wydarzenie najbardziej utkwiło mi w pamięci (a miałem wtedy zaledwie pięć lat...). Pewnego pięknego dnia mój tata postanowił zawieźć mnie do przedszkola na bagażniku rowerowym. Musiałem tylko trzymać nogi z dala od kół. Jednak gdy zjeżdzaliśmy z jednej wiekszej górki, prawa noga odmówiła mi posłuszeństwa (ze zdrętwienia...) i wpadła prosto w szprychy roweru. Potem pamiętam tylko gigantyczny ból i nic więcej. Szprychy prawie amputowały mi stopę, ale na szczęście skończyło się "tylko" na otwartym złamaniu. Ja też musiałem uczyć sie chodzić całkiem od nowa, ale nie musiałem przynajmniej leżeć w szpitalu cały czas. Brrrr.
|