Mnie zawsze przekonywal jeden, bardzo konkretny argument przeciw wegeterianizmowi, wynikajacy bezposrednio z praw wolnego rynku, konkretnie zasad popytu i podaży. Mianowicie: nie jedzac miesa zwierzecego zmniejszamy na nie popyt. Wobec zmniejszajacego sie popytu - rynek zmniejsza podaż. Z tego wynika, ze swinka*, ktorej nie zjemy najprawdopodbniej w ogole sie nie urodzi

Mysle, ze, nawet gdyby taka swinka myslala, to wolalby pozyc przez pare lat i ostatecznie zostac zjedzona, niz nie urodzic sie wcale. Bo jesli nikt nie chcialby jej jesc, to po co mialaby sie rodzic? Przypominam, ze nie mowimy tu o swiniach dzikich, tylko takich, ktorych urodzenia kontrolowane sa przez czlowieka. Nie ma zapotrzebowania na swinie? Nie ma swiń. Takie sa ponure zaleznosci rzadzace tym swiatem.
Reasumujac:
-Niewegetarianie posrednio zabijaja swinie.
-Wegetarianie posrednio prowadza do tego, ze swinki nie rodza sie wcale.
Wniosek: gdyby kazdy na ziemi zostal wegeterianinem, populacja świń drastycznie by zmalala, bo czlowiekowi nie oplacaloby sie ich hodowac.
* swinia to tylko przyklad.