No aż muszę się wyżalić. Jedzie ze mną ziomek, wracamy na dzielnicę. Osobiście znam go na "cześć", kojarzę z ksywki. No więc klient wyciąga w tramwaju temat, tytoń do fajki i jak gdyby nigdy nic skręca blanta. Kiwa mi głową i z uśmiechem wychodzi z pojazdu podpalając gibona.
I teraz odwieczne rozkminy, aż mi się smutno zrobiło. Czemu tak nie może być? Co on robi złego? Wątpie, żeby wyskoczył zaraz na kogoś z kosą bo nie ma na ćmage. Dziwny jest ten świat - zwłaszcza jeśli jako kontrast po wyjściu jaracza widzimy wchodzącego do tramwaju legalnie najebanego żura, robiącego burdy, bluzgającego każdego w zasięgu i na koniec puszczającego hafta na nasz publiczny środek transportu
