Muzyka schodzi na psy...
raczej nie muzyka, ale jej słuchacze, którzy wspierają "świetne" zespoły, by mogły wciąż toczyć swoją marną, estradową egzystencję...
Gwoździem wielu utworów jest jeden, ciągle powtarzający się kawałek. Czasem - w piosenkach rapowanych - jest poza nim jakieś wałkowanie tego, że świat jest be, że znowu zgubiłem kapcie czy okulary, jednak całą uwagę należy wpatrzeć w ten jeden motyw muzyczny. Nieprawda?
Spójrzcie na Galvanize Chemical Brothers'ów. Ważne tam jest tylko to (i tak niezbyt ciekawe) szuranie serii dźwięków na skrzypcach.
Kolejna sprawa - teledyski. Coraz częściej zdarza się, że ludziska nagle stają się wiernymi fanami świetnych zespołów, bo nagle na MTV zobaczyło interesujący klip. Co na nim?
Wymachiwanie dupkami i biuścikami. Yeeeeah... tylko po co to oglądać? Nie lepiej w Google wpisać seryjkę słów "free porn"?
Przykłady: Call on Me, Out of Touch.
Chodźmy dalej: remixy. Bezczelne kopiowanie starych, sławnych refrenów z różnych piosenek. Dodaje się tylko kilka beatów, dwa groovy i kilka loopów... voila! Jestem stwórcą wspaniałego utworu! Wszystkie nagrody - do mnie!
Jeszcze pomieszamy kawałki z jakiegoś filmu pornograficznego, stworzymy teledysk - mamy hit nadchodzącego roku!
Przykład: Sounds of San Francisco (chętnie zakopałbym żywcem to bydlę, które zbeszcześciło świętość Scotta McKenziego).
Jest jeszcze wiele przykładów takich świetnych owoców pracy różnych profesjonalnych stwórców muzyki, jednak nie przytoczę ich nazw, by nie wywołać starych wspomnień o tych dziełach...
Podsumowując: słuchacze są coraz bardziej ślepi na wydawców chcących wyrwać z nich jeszcze więcej kasy.
Zastanówcie się, zanim kupicie płytę z muzyką.
|