Moja najśmieszniejsza walka (chociaż krótka) rozegrała się dziś rano. Zaczęło sięod tego, że jakiś br (18 sork) w kopalni dwarfów schodził dziurą na poziom -3, bił guarda (nie używał magic shield) i uciekał. A z wand of dragonbreath to trochę ciężko... no to ja schodze na magicshield, walnąłem guardowi kombo (GFB + energy beam) i padł. (szczerze mówiąc to tak sobie trochę kozaczyłem przed tym gostkiem

) potem zeszliślimy na poziom -4 na początku smieliśmy się, że on mówił o hordzie guardów, a u nic... i nagle atakują mnei 4 guardy. GFB, GFB, GFB... nic nie zostało. (loot to w sumie 17 gp i battle shield) Następny guard - padł.(buty, scale armor, grzyb) Poszliśmy potem każdy w swoją stronę. Jakąś godzinkępóźniej zacząłem szukać spawnu guardów na -3 poziomie. Znalazłem, zabiłem, pozbierałem kilka marnych gp i grzyby. Pomyślałem : a może na poziom -4?? no to ide. Widze, przede mną tłucze soldki 40 elite knight. "Muszę być tam szybciej, bo zaraz wszystko mi wybije!!!" pomyślałem. Ide, przygotowałem linę, schodzę i od razu się ropam. Zamiast pomyśleć, czy w ogóle tam schodzić zacząłem myśleć, jak wyniose takiego lootbaga... kilkanaście guardów.... Biorę GFB, schodzę, strzelam, chcę się ropać w górę... You are dead. I ta myśl: "KUR**, CZEMU NIE WŁĄCZYŁEM MAGIC SHIELDA?!?"
straciłem 300gp, 50 boltów, dwarven shield, 5 runek GFB, 3 runki HMM, 1 UH, 5 manafluidów, 10 grzybów i jakieś śmieci w styku torchów czy blank runek. I 24k expa, 1 magic level... ogólnie DUPA.
przez sklerozę...
