Chciałaś wilka, a jak zwykle masz mnie

Uważam, że książki Dana Browna to typowy przykład marketingowego śmiecia. Dlaczego?
Pod względem dostarczanej rozrywki plasują się na najbardziej prymitywnym i schematycznym z możliwych poziomów. Oto piękna para zabiera się za rozwiązanie ogromnego spisku, który zmienia oblicze świata. Po drodze trochę między nimi iskrzy, a potem oczywiście następuje happy end z niedomkniętym zakończeniem.
Żeby nie być gołosłownym, użyję przykładu- najsłynniejszej książki Browna czyli "Kodu Leonarda Da Vinci"
Mamy tu specjalistę ds symboli i piękną panią kryptolog, która została wychowana przez dziadka obsesyjnie wręcz uwielbiającego Leonarda. Mamy wielki spisek jednej z największych katolickich organizacji i teorię, która zmienić może światopogląd setek milionów ludzi. Wszystko pięknie, tyle, że fabuła musi być ułożona tak, by byle imbecyl się nie pogubił, dlatego też znawca symboli nie zauważa na pierwszy rzut oka, że martwy kustosz układa się w człowieka Wetruwiańskiego, specjalista od Da Vinciego nie wie, że Leonardo posługiwał się pismem lustrzanym itd. Przykładów możnaby mnożyć. Wszystko to osnute jest aurą skandalu, ponieważ Brown pisząc niestworzone rzeczy o świętej krwi, podpiera się naukowymi publikacjami (tyle, że jak się okazało większość wysnutych przez tamte źródła hipotez opiera się na mieszaniu legend i podań w sposób dość dowolny, co dyskfalifikuje je jako dowody).
Inaczej mówiąc sposób na bestseller w wersji Browna wygląda tak:
Kontrowersja+ miałka, sztampowa fabuła+ ładni bohaterowie+ łopatologiczne wyjaśnienia.
Szczerze? Wolę Harrego Pottera, tam przynajmniej są nietuzinkowe pomysły, a całość obliczona jest na rozrywkę, a nie walkę z kimkolwiek