
Tego snu nie pobijecie.
Śniło mi się że jestem na... rozdaniu Nobli

z fizyki. Nagle słyszę swoje nazwisko :głupek:. Nagle... eee... znikam (?) i ląduję w innym miejscu. Jest ze mną jakiś szalony profesorek. I dialog.
- Dawaj!
- Ale co?
- Dawaj! Teoria rozpadu cząsteczki uranu, cha cha! Jak ją sprzedam będę bogaty! (Rozpad cząsteczki uranu... przecież dawno tego dokonano)
- Ostrzegam! Mam Alfreda Nobla i nie zawaham się go użyć!

- Aaa... nie ośmielisz się!
- No, nie!
- Wiedziałem!
I znowu teleport.
Eee... w pomieszczeniu jest mnóstwo komputerów, wygląda jak WCKLK (Wielkie Centrum Kontroli Lotów Kosmicznych). Ale nim nie jest. Sekretarka przychodzi i zaczyna z Sz. P. Prezesem, po czym mówi, że firma zarobiła w obecnej sesji coś około 2 milionów.
TELEPORT.
Znowu do profesorka, znowu dialog:
- Przykro mi.
I rozbiłem Alfreda Nobla na jego głowie. Zemdlał.
Nagle w drugiej ręce mam... swojego Nobla.
TELEPORT.
Teraz zamiast Nobla mam paręnaście zębatek. Jest tu też jakaś pompa naftowa. Mam ją złożyć. Wkładam zębatki byle jak i...
TELEPORT.
Przez chwilę widzę taką jakby betonową kulę. Tzn. Jestem w środku czegoś szarego, co ma kształt kuli. Taki okrąg bez wyjścia. Ale tu się obudziłem...