No i teraz (sorry, ale to MUSI być w osobnym poście)...
Serdeczne i baaardzo wielkie podziękowania dla człowieka grającego postacią o nicku
Volcan Master (Harmonia, Rookstayer, 16 level) za to, że:
- pomógł mi w, wydawało mi się już, beznadziejnej sytuacji (o szczegółach poniżej),
- zrobił to zupełnie bezinteresownie, ot tak po prostu, przyszedł i spytał, gdzie mam swoją postać, a potem pomógł i nie przyjął ode mnie kasy, którą chciałem mu dać.
Gdybym bowiem nie był tak bezdennie głupi jak jestem ;-), to nie byłoby całej tej sytuacji, a ja zarówno nie straciłbym swojego
Carlin sworda, jak i pozostałego stuffu (a w tym liny). :-/
Po prostu, w nocy wybrałem się do tej jaskini w poison spiderami i rotwormem na końcu (wschód Rookgaardu, wejście otoczone takimi wysokimi kamieniami) i troszkę "przeholowałem". Mogłem już (widząc, że mam mało życia) wrócić na powierzchnię, ale zdecydowałem się jeszcze pójść na rotworma, któremu co prawda dałem radę (i tak nic w nim nie było oprócz kasy i robaków), ale nie wystarczyło mi już ani jedzenia, ani HP na powrót od rotworma. Co prawda wziałem "nogi za pas" i nawet nie wdawałem się po drodze w żadne walki, ale pająki mnie jednak ukąsiły i zatruły, a moja postać umarła na -2 poziomie pod ziemią, zaraz obok zejścia niżej.
I teraz, widząc, że taka fajna jest pora, że na Rooku prawie nikogo nie ma (a w każdym razie nikogo nie było w tamtych okolicach) zdecydowałem się bez stuffu pójść do swojego ciała i zabrać plecak i zgubiony miecz. I rzeczywiście, kiedy poszedłem, moje ciało wciąż tam było, jednak ja (echhh...) po prostu wpadłem do tej dziury, obok której zginąłem. Trochę jest temu winna moja niezaradność (pomyliły mi się klawisze), a trochę te pająki, które mnie otoczyły powodując, że najpierw musiałem je pokonać, żeby mieć spokój. Kurtka, ale wtedy kląłem jak szewc! ;-/
No, bo już kit z tym stuffem (wiadomo, że skoro ktoś miałby tutaj przyjść, to najpierw znalazłby moje ciało i stuff, a nie liczyłem na niczyją uczciwość), ale była godzina gdzieś wpół do drugiej, więc wszyscy znajomi już pewnie dawno śpią i nikt mi nawet nie bedzie w stanie pomóc. Kurczę, nie chciałem czekać, aż mój Przyjaciel wróci z nocki z pracy i mi będzie pomagał - to byłby dla niego spory kłopot. No i co tu zrobić? Stoisz gdzieś tam w jaskini bez stuffu, tylko z jedną pochodnią, choć na szczęście z pełnym uzbrojeniem, ale już tylko z
Mace (w której mam cienkie sille) zamiast
Carlin swordem (dość dobrze już wyskillowanym). Możesz tylko krzyczeć (yell), może ktoś usłyszy. Ale nie usłyszał nikt, ani też nikt nie "usłyszał" na kanale
Game-chat.
Co zrobiłem?
Wylogowałem się z mojej postaci i zalogowałem do mojej trzeciej postaci (udającej "depo" na Rook ;-) i poszedłem na rynek, żeby prosić kogoś o pomoc. Od razu (znając "bezinteresowność" ludzi :-/) powiedziałem, że ofiaruję 200gp osobie, która mi pomoże i wyciągnie moją drugą postać z jaskini.
Niestety, choć trafiłem na gościówę na
26 levelu (tak! mam zapisany jej nick, jak będziecie chcieli dodać ją do listy Rookstayerów, bo nie ma jej tam obecnie), nie dość, że nie za bardzo umiała rozmawiać po angielsku, to przy tym co umiała, była tak niemiła, że sam jej podziękowałem i sobie poszedłem.
Postanowiłem potem pójść do kanałów ze szczurami i trenować na 2 poziom, żeby móc wyjść z miasta, bo problemem dla mnie było określenie komukolwiek, gdzie znajduje się moja postać, której trzeba pomóc. No, a kiedy już wyszedłem, zacząłem dalej klepać węże i wilki. Jednak dla tak słabej postaci (level 2, wszystkie skille po 10, tylko axe 11 - miałem z sobą ten duży
Axe) było to niezbyt dobre i wkrótce musiałem się ewakuować do miasta, mając tylko kilka HP na koncie.
Wracając zaś spotkałem kolejną Rookstayerkę (
Pale Suron, level 10), która widząc mnie i mój "stan życia" zaproponowała wypicie, jak to określiła: "lemon juice" ;-), czyli buteleczki z zieloną zawartością (a więc trucizną). Hehe, niezły dowcip - ale mnie nie było wtedy do śmiechu, bo już zwątpiłem w to, że ktokolwiek mi pomoże. :-(
No i tak stałem dalej na rynku krzycząc swoją prośbę o pomoc i ofertę 200gp w zamian...
Aż przyszedł mój wybawca,
Volcan Master, który bez wszystkiego spytał tylko "where?" :-). Ponieważ ja, choć znam angielski, nie jestem aż tak w nim dobry, po prostu go tam zaprowadziłem. Oczywiście tamto moje ciało zdążyło się już rozłożyć, więc ze stuffu nici (w każdym razie nie było go obok niego), ale przelogowałem się na
Jarissimusa, którego on stamtąd wyciągnął. Potem wrócił jeszcze po tamtą drugą postać i odprowadził z powrotem do miasta, żebym nie zginął po drodze. Oczywiście,
Jarissimusem dalej już byłem w stanie sam się poruszać, toteż wybraliśmy się jeszcze z tym kolegą na polowanko na orki i... miło pogawędziliśmy...
;-)
...ale jak, skoro nie umieliśmy się dobrze dogadać po angielsku???
;-)
No jak! Po polsku! :-D
Okazało się bowiem przez przypadek (bo jakoś nikt nikogo wcześniej nie spytał "where are you from" ;-), że jestem z Polski, a ten koleś dość dobrze gada po polsku :-). Przez ten cały czas, kiedy on mi pomagał, moja szczęka ze zdziwienia i zachwytu nad takim Ziomkiem zmieniała swe położenie na coraz niższe (ale jeszcze wtedy gadaliśmy po "angielskawemu" ;-), no ale tym na końcu, kiedy powiedział do mnie "spoko, ja tez muwie po polsku" (pisownia oryginalna ;-), to już mnie zabił całkowicie. :-D
No, to choć taki jeden miły akcent po tym wszystkim i na koniec całego dnia. ;-)
Po takim czymś sam później pomogłem koledze grającemu postacią o nicku
Anda Wihord (Polak, 7 level, ale chyba nie Rookstayer, choć nie wiem - nie zapytałem) także wydostać się, tym razem z pomieszczenia zarośniętego żytem (tam gdzie są misie). A potem sobie łaziliśmy na trolle aż do samego
Server Save (czyli do ok. 9:00). :-)
Jeszcze raz przesyłam mojemu wybawcy wielkie podziękowania, zaś każdemu czytającemu ten post i nie tylko, życzę, aby nie dość, że nie spotkało go takie zdarzenie z tym utknięciem w jaskini późną nocą, to jeśliby nawet - aby trafił na taką samą życzliwą osobę, jak ja. :-)
A wszystkim przesyłam, jak zawsze, ciepłe pozdrowienia.